Jest pani kobietą spektakularnego sukcesu i z pewnością otacza ludźmi sukcesu, jak się pani czuje w takim towarzystwie, czy lepiej wśród mężczyzn czy kobiet sukcesu?
Beata Drzazga: I w tym się czuję dobrze i w tym. Nie ma dla mnie znaczenia, czy są to kobiety czy mężczyźni. Zawsze podkreślam, że biznes nie ma płci i jeżeli ktoś rodzi się z talentami, które po drodze rozwija, to mężczyzna i kobieta w biznesie niczym się od siebie nie różnią. Wychowałam się w czasach, kiedy to mężczyźni zasiadali na wysokich stanowiskach, w niektórych dziedzinach łatwiej było im się przebić i to może być przykre. Kobiety częściej mają dylematy, czy uda im się pogodzić karierę zawodową z rolą mamy, czasem są tłamszone przez otoczenie - że nie powinny myśleć o karierze, bo ważniejszy jest dom. Czasem kobiety się zniechęca, mówi się im, że nie dadzą rady, bo np. komuś jest wygodniej, żeby ogarniały dom. Pewnie dlatego kobiety częściej w siebie nie wierzą. Ale czasem mężczyźni zabierają żony na spotkania w klubach przedsiębiorców, bo chcą je zainspirować i zachęcić do działania. Przecież każdy kiedyś zaczynał, czuł się niepewnie, miał wzloty i upadki. Czasem kobietom wydaje się, że pogodzenie życia prywatnego z zawodowym jest niemożliwe, a przecież wszystko polega na dobrej organizacji. Bycie przedsiębiorcą daje dużo satysfakcji, chociaż zabiera trochę więcej czasu niż praca na etacie. Poza tym człowiek nieustannie czegoś się uczy, co jest fascynujące i może być wzorem dla swoich dzieci.
A jakie były początki tej drogi do sukcesu?
Beata D: Od zawsze byłam wizjonerem, już w przedszkolu wyobrażałam sobie, jak będzie pięknie, kiedy będę pracowała w szpitalu, jak będę dbała o pacjentów. Wiele lat później okazało się, że rzeczywistość w szpitalu czy przychodni wygląda inaczej, czułam się z tym niekomfortowo. Było mi przykro, bo personel był super, ale system - niekoniecznie. Denerwowało mnie, że pacjenci stoją w kolejkach, lekarze się spóźniają. Byłam w szoku, że mimo ciężkiej pracy nie jestem w stanie stworzyć dzieciom godziwych warunków do życia. Zarobki były i dalej są za niskie. Praca w ochronie zdrowia była moją wymarzoną. Dzisiaj, kiedy mam wykłady na Akademii Medycznej, zawsze powtarzam studentom: „Jeśli nie widzicie w sobie empatii, ten zawód nie jest dla was, bo wy idziecie pochylić się z miłością nad kimś, kto was potrzebuje. Bez empatii szybko się wypalicie”. Gdy pracuję w klinice i staję przy chorych, przykro mi, kiedy patrzę, jak moi pacjenci gasną, ale cieszę się, że mogę dać im godne życie i dużo miłości na koniec. Starsi ludzie zawsze zwracali moją uwagę, dlatego dzisiaj staram się dawać im jak najwięcej radości i miłości do samego końca. Żeby czuli się kochani, ważni i potrzebni.
Otworzyłam firmę, bo chciałam ich przytulać, wprowadzać innowacje w opiece medycznej. Zawsze miałam pomysły co zrobić, żeby było lepiej. Dla pracowników też staram się ciągle wymyślać coś nowego - w piątki pracują krócej, kiedy mają urodziny nie przychodzą do pracy tylko świętują i mają ode mnie płatny dzień. Od tego roku mają dwa dodatkowe dni wolne, żeby zrobić sobie badania. Na konferencjach przedsiębiorców powtarzam: „A może zaczniemy ścigać się w tym, kto będzie lepszym pracodawcą? Kto nam zabroni? To w końcu nasze firmy i skoro możemy dawać ludziom szczęście, czemu tego nie robić?” Zawsze mnie pociągało robienie fajnych rzeczy po pierwsze dla pacjentów, po drugie dla personelu.
Czy jako kobieta, która tak konsekwentnie szła do celu doświadczyła pani kiedyś jakiejś formy nierównego traktowania ze względu na swoja płeć?
BD: Na szczęście tylko zaledwie kilka razy w ciągu 22 lat. Niektórzy niedowartościowani mężczyźni nie chcieli przyjąć do wiadomości, że prowadzę poważny biznes, tylko pewnie jakieś drobne usługi pielęgnacyjne. Było im z tym łatwiej żyć. Nie chcieli przyjąć zmian, jakie następują w świecie, że nie jest już jak kiedyś. Że kobiety, oprócz tego, że wyglądają elegancko, są też wykształcone w wielu dziedzinach i prowadzą poważne firmy. Skupiłam się na firmie i ciężkiej pracy, aż w końcu się okazało, że jeśli chodzi o opiekę długoterminową, mam największą firmę medyczną w Polsce i zatrudniam tyle ludzi, że prześcignęłam tysiące mężczyzn. Niektórzy zauważyli mnie dopiero, kiedy zbudowałam klinikę, a miałam już 91 filii w 11 województwach. Działałam sama z pracownikami, bez wspólników i mężów. Zamiast się chwalić, powolutku robiłam swoje. Ktoś mi nawet powiedział na którymś z kongresów: „Beata, jesteś z nas najlepsza, a my myśleliśmy, że jesteś żoną któregoś z zaproszonych panów”. Chyba cały czas pokutuje mit, że jeśli kobieta jest elegancka i zadbana, to pewnie jest czyjąś żoną, która zajmuje się sobą, leży i pachnie. Kiedy jadę swoim autem, jestem pewna, że wiele osób myśli, że mąż mi je kupił, a ja nim tylko szpanuję. Ale co tam! Zatrudniam już blisko 3300 osób, ciągle coś rozwijam, teraz zostałam dziekanem wydziału medycznego na Akademii Górnośląskiej w Katowicach. Zbudowałam klinikę Beta-Med, 8000 m. kw. Zajmujemy się tam ciężko chorymi pod respiratorami, dorosłymi i dziećmi. Dajemy opiekę seniorom, mam lekarzy i poradnie. Otworzyłam też Drzazga Clinic, czyli klinikę laseroterapii, gdzie leczymy różne schorzenia. Wykorzystujemy ją również do zabiegów medycyny estetycznej.
Klinik medycyny estetycznej jest sporo na rynku polskim, ale Drzazga Clinic z jej oferta laseroterapii na najwyższym poziomie to unikat. Znalazła pani doskonałą niszę rynku beuty?
B.D.: Tak mi się również wydawało i okazało się miałam dobre przeczucie! Drzazga Clinic powstała, bo pragnęłam czegoś, co będzie w kontrze do takiej medycyny estetycznej,
jaką widywałam do tej pory, gdzie pacjenci czują się onieśmieleni i zestresowani. Ja zrobiłam przyjemną recepcję z wygodnymi fotelami, miłą atmosferą. Jednak najważniejsze w klinice
są wciąż zabiegi: leczymy chrapanie, pocenie, nietrzymanie moczu, robimy zabiegi
ginekologiczne, pomagamy w problemach skóry i włosów, bielactwie.
A jaką miała pani wizję tworząc stacjonarną klinikę BetaMed?
BD: Tworząc Beta Med, zastanawiałam się do jakiego miejsca dałabym mamę gdyby musiała skorzystać z takiej kliniki? Gdzie czułaby się dobrze? Wiem, że ważne byłoby dla niej piękno ośrodka i jego pozytywna atmosfera. Dlatego zbudowałam klinikę, która jest miejscem spotkań osób z wewnątrz z tymi z zewnątrz. Są tu dancingi w klubokawiarni, powstał mały kościółek, ludzie są razem. Kocham ich wszystkich, tańczę z nimi, bawię się. Zobaczyłam, że skoro pacjenci mają w sobie tyle chęci do życia, to brakuje im fryzjera. Dziś mogą korzystaćz jego usług, a także zrobić brewki lub paznokcie. Nie rezygnujemyżycia. Przeciwnie, korzystamy z niego.