„Ta sytuacja była dla mnie wstrząsająca i do tej pory mam w sobie dużo emocji…” – tymi słowami zaczyna mi opowiadać historię Tadeusz. Mieszka on ze swoją rodziną w Niemczech.

Wracając z zakupów jechał osiedlową drogą. Niedaleko miejsca gdzie mieszka wyjechał zza zakrętu, który był zasłonięty żywopłotem. Nie było widać co dzieje się za rogiem. Nagle zobaczył na środku drogi dziecko.

- Zatrzymałem się od razu. Byłem zdenerwowany, bo gdybym jechał odrobinę szybciej, na przykład 30 km na godzinę, to mógłbym to dziecko zabić. Dziewczynka była malutka i drobna w wieku mniej więcej dwóch lat.

Tadeusz od razu wysiadł z auta. - „Wokół nie było żadnego dorosłego. Podszedłem do dziewczynki i zapytałem jak ma na imię. Niestety z dwuletnim dzieckiem kontakt jest raczej ograniczony.”

Wziął dziewczynkę na ręce. Na szczęście mała była spokojna. – „Sam mam dzieci, więc wiem, że nie zawsze są ufne do obcego.”

- Widać było, że jest przestraszona. Sytuacja była na pewno i dla niej trudna. Pierwsza myśl, która pojawiła się, kiedy miałem dziewczynkę na rękach, pomyślałem „Co teraz? Mam jechać na policję?"

Gdyby ktoś nie znał okolicy, pojechałby na posterunek, co dla dziecka byłoby ogromną traumą.

Zobacz także:

Tadeusz na szczęście przypomniał sobie, że niedaleko jest przedszkole i żłobek. Poszedł z dzieckiem na ręku i zapukał do przedszkola. Drzwi wejściowe były od zewnątrz zamknięte.

Po dłuższej chwili otworzyła pani dyrektor. Jak się okazało dziewczynka nie była z tego przedszkola, tylko ze żłobka, które mieściło się za przedszkolem i było prowadzone przez osobną instytucję. Przedszkole jest państwowe, a żłobek jest prowadzony przez kościół.

Razem udali się do żłobka. - "Gdy panie zobaczyły mnie z dzieckiem na rękach, „to jakby je piorun strzelił”. Okazało się, że w ogóle nie zauważyły, że dziecko zniknęło. Tłumaczyły się, że były zajęte przewijaniem maluchów."

- „Nie wiem, jak to było możliwe, bo przedszkola i żłobki są zamykane od środka. Fakt jest taki, że ja to dziecko znalazłem” – mówi mój rozmówca.

Panie podziękowały, niektóre z nich przepraszały, jedna nawet się popłakała.

- Zszokowany całą sytuacją wyszedłem i pojechałem do domu. To było dla mnie wstrząsające. Zamieściłem w mediach społecznościowych wpis opisującego sytuację. Odzew był ogromny.

Post zaczął być udostępniany i szeroko komentowany.

- To rzeczywiście była sytuacja ekstremalna i jakimś cudem uniknęliśmy tragedii. Gdybym jechał szybciej, to mógłbym zabić tę dziewczynkę.

To Cię może zainteresować:

Następnego dnia Tadeusz postanowił pójść do żłobka zapytać, jakie konsekwencje zostaną wyciągnięte z tej sytuacji. - „Nie chodziło wcale o to, żeby kogoś wyrzucać z pracy, tylko na przyszłość zapobiec takim sytuacjom”.

- W tej konkretnej sytuacji to było na tyle poważne, że dobrze by było, żeby po pierwsze rodzice wiedzieli, że to się wydarzyło. Gdyby to dotyczyło mojego dziecka, to ja chciałbym wiedzieć. Druga sprawa, że chodzi o bezpieczeństwo i życie dzieci.

Tadeusz podkreśla, że ta sytuacja to nie był jednorazowy przypadek. Na grupach rodziców często czyta się o podobnych historiach. Mój rozmówca niedawno sam był świadkiem niewiarygodnej sytuacji. Pewnego dnia gdy poszedł odebrać synka z przedszkola, zauważył, że w szkole został przez przypadek zamknięty uczeń. Dziecko waliło w szybę. Jak to możliwe?

W Niemczech dzieci, których nie odbierają rodzice (klasy 1-4) rozwozi autobus szkolny. Panie zabrały dzieci, zapakowały do autobusu i zamknęły szkołę. Jak się okazało nie policzyły uczniów i zamknęły przypadkiem jednego z nich.

- Ten dzieciak zostałby tam na noc. Nie chcę w ogóle myśleć, co by się stało. Rodzice umieraliby z nerwów. Dziecko samotne zostawione w szkole bez telefonu. To byłaby tragedia. Takich historii jest mnóstwo. Gdzieś szwankuje system. Jaka jest przyczyna, ciężko powiedzieć. Efekt jest jaki jest – dodaje.

Kiedy rozmawiam z Tadeuszem, który podobnie jak ja jest rodzicem, zgodnie zadajemy sobie pytanie: „A co jeśli to byłoby moje dziecko?”

- Ja nie mam złotej rady. Każdy jest tylko człowiekiem i popełnia błędy. Ale decydując się na wykonywanie takiego zawodu musisz mieć świadomość tego, że trochę jesteś jak na polu minowym i musisz mieć oczy dookoła głowy. Jak u saperów. Taka zabawa może skończyć się źle.

Wracając do historii dziewczynki znalezionej na środku drogi. Tadeusz wybrał się jeszcze raz z żoną do miejsca, z którego dziewczynka wyszła bez opieki. Chciał sprawdzić, czy coś zostało zrobione z zabezpieczeniami.

Okazało się, że żłobek jest tymczasowy. Normalna siedziba jest w remoncie i na ten czas miasto umieściło placówkę w innym miejscu. W momencie zdarzenia szefowej żłobka nie było w placówce, ponieważ doglądała budowy nowej siedziby. Po powrocie pracownicy żłobka opowiedzieli jej ze szczegółami całą historię.

- Zadzwoniono do wszystkich rodziców przebywających tam dzieciaków mówiąc im o sytuacji. Zgłoszono również zajście do Organu Nadzorczego, czyli do Urzędu Miasta niczego nie ukrywając i mówiąc jak było. Zażądano natychmiastowego wzmocnienia zabezpieczeń budynku, bo obecne jak stwierdziła Szefowa są jedynie prowizoryczne i właściwie nie zdają egzaminu – relacjonuje mi Tadeusz.

Mój rozmówca został również poinformowany, jak doszło do zdarzenia, które nigdy nie powinno mieć miejsca.

- Okazało się, że dziećmi opiekowało się troje opiekunów: jedna Pani przewijała właśnie dziecko, Pan zajmował się dzieckiem które coś użądliło a trzecia Pani pilnowała resztę dzieciaków na dworze. I to właśnie tej kobiecie Mała czmychnęła przez ogrodzenie niezauważona. Chwila nieuwagi. Generalnie. Nikt niczego nie ukrywał, wnioski wyciągnięte.

Na szczęście ta historia zakończyła się dobrze. Mamy nadzieję, że będzie ona przestrogą dla wszystkich. Rodziców, pedagogów, opiekunów i każdego z nas, bo nigdy nie wiadomo, czy to my nie znajdziemy się w podobnej sytuacji co Tadeusz.

Przeczytaj także: