Gdy mówi do kamery: „Siedzę w tym biznesie niemal od 20 lat”, aż ma się ochotę jej przerwać. To niemożliwe, dopiero co obchodziła 29. urodziny! Ale to prawda, bo przecież Scarlett debiutowała jako 10-latka. Parę miesięcy temu odsłaniała swoja gwiazdę w Alei Gwiazd, zasłużyła na nią w stu procentach. Dziennikarzowi wyznała: – Nie ma się co oszukiwać, własna gwiazda to coś, co niesamowicie schlebia ego artysty, mojemu ego. Poza tym to taki ostatni powiew staroświeckości w Hollywood. Podczas gdy wszystko tam gna do przodu, światem rządzą efekty specjalne, współczesne technologie, Aleja Gwiazd to coś rodem z dawnej epoki. Z tym całym odciskiem rąk przypomina styl glamour lat 30. ubiegłego wieku, a ja jestem mocno sentymentalną osobą.

Tylko nie mów do mnie: seksbomba!

Czy to właśnie ten niedzisiejszy urok i magnetyzm sprawia, że niedawno drugi raz z rzędu amerykański magazyn „Esquire” wybrał ją na najseksowniejszą kobietę świata? (Pierwszy tytuł odebrała w 2006). I choć Scarlett na porównania w stylu „druga Marilyn” reaguje złością i potrafi odparować dziennikarzom, którzy sądzą, że powiedzieli jej komplement: – Myślę, że to była wielka przesada wobec mającej już swoje krągłości dziewczyny, chętnie noszącej luźne sukienki. Miałam wtedy zaledwie 18-19 lat! Moje kobiece kształty były naturalne. By się o tym przekonać, wystarczy spojrzeć na kobiety w mojej rodzinie. Mimo to wciąż słyszałam: „seksbomba”, „nowa Marilyn”. To jednak wyróżnienie magazynu przyjęła. Pytana przez dziennikarza dlaczego, mruży szelmowsko oczy i odpowiada: – Jestem jedyną kobietą, która wygrała dwa razy, zgadza się? – A potem dorzuca: – Muszę robić wokół siebie jakiś szum. Jestem 28-latką (tyle lat miała w chwili nominacji) pracującą w biznesie filmowym. Niedługo będą mi proponowali role matek, a potem może tych ról zupełnie zabraknąć. Dlatego muszę się ubezpieczać, pracując w teatrze, produkując i rozmawiając o tym z dziennikarzami. Urodzona kokietka?

Niestety dla wszystkich zniewolonych jej urokiem gwiazda już nie jest wolna. W lipcu 2011 roku rozwiodła się z Ryanem Reynoldsem, a w sierpniu 2013 przyjęła oświadczyny Romaina Dauriaca, dziennikarza i właściciela agencji reklamowej, z którym spotyka się od roku. Pokazali się razem na ostatnim festiwalu filmowym w Wenecji. Scarlett w kobiecej czarnej sukni z odkrytymi ramionami i głębokim dekoltem, od którego uwagę odwracał diamentowy pierścionek na palcu. – Do relacji trzeba dorosnąć i zrozumieć, jakie rzeczy umacniają związek, a jakie go psują – to nie jest proste, ale da się to zrobić. Ważne, byśmy zdawali sobie sprawę, że czasem postępujemy źle i umieli przyznać się do błędu – zwierzała się w prasie. Wygląda na to, że z Romainem czuje się świetnie. Pod koniec października paparazzi nie dawali im spokoju w Paryżu, gdzie aktorka kręciła film „Lucy” w reżyserii Luca Bessona. Na zdjęciach z nocnej przejażdżki na skuterku wyglądają jak zwykła zakochana para. Ona w trampkach, bluzie w niczym nie przypominała gwiazdy, jaką znamy z okładkowych sesji i wielkich gali.

Kiedy może, cieszy się normalnością. Kiedy pracuje, wygląda nieziemsko. – Jeśli chodzi o kreacje na czerwony dywan, najczęściej inspiruję się stylem gwiazd z lat 40. Chciałabym wyglądać jak Lauren Bacall w filmie „Mieć i nie mieć” – opowiadała dziennikarce. – Staram się ubierać klasycznie. Nie staroświecko, ale bez przesadnej ekstrawagancji. I tak chyba jest ze wszystkim, co robię. Lubię rozsądny balans między tym, co klasyczne, a tym, co szalone. Nieraz też podkreślała w wywiadach, że dawno pogodziła się z tym, że nigdy nie będzie tak chuda jak inne hollywoodzkie gwiazdy. Ma zdrowe podejście, a w zwariowanym świecie show-biznesu to rzadkość. Jak jej się to udało?

Pierogi o czwartej nad ranem

Zaczynała wcześnie. Już jako kilkulatka znalazła się na kursie aktorstwa w Professional Children’s School. Ma swoje wytłumaczenie: – Moja kariera jest dość specyficzna i mało przystaje do schematu dziecięcej gwiazdy. O mnie zawsze dbała mama, która stawiała rodzinę nad karierę. Do tego mieszkałam w Nowym Jorku, miałam to szczęście, że otaczali mnie rozsądni ludzie, którzy nie pozwolili, żeby woda sodowa uderzyła mi do głowy – opowiadała w wywiadzie.

Zobacz także:

Zadebiutowała w połowie lat 90. Jednak to nie familijny „Małolat” (1994), ale wyreżyserowany przez Roberta Redforda „Zaklinacz koni” (1998) sprawił, że stało się o niej głośno. Za rolę dziewczynki, która w wypadku traci przyjaciółkę, a sama zostaje okaleczona fizycznie i psychicznie, zebrała masę pochwał od krytyków. Po „Między słowami” Sofii Coppoli (2003) było jasne, że dziecięca gwiazda dorosła i nie da o sobie zapomnieć. Dobra passa trwała, bo w tym samym roku Scarlett zagrała w „Dziewczynie z perłą”. Rok później stanęła po raz pierwszy na planie u Woody’ego Allena. Mówią o niej: jego muza. Ona o Woodym: – Jest przemiłym facetem. Mogę chyba powiedzieć, że się zaprzyjaźniliśmy. Mamy wspólne tematy, podobne poczucie humoru. Cenię też to, że szanuje ludzi, z którymi pracuje, i jest szalenie skoncentrowany na najmniejszym nawet detalu. (Do tej pory zagrała w trzech jego filmach: „Wszystko gra”, „Scoop – gorący temat” i „Vicky Cristina Barcelona”). Poza tym oboje wywodzimy się z Nowego Jorku i mamy podobne korzenie.

O swoim pochodzeniu mówi chętnie. A jest w nim polski akcent! – Mój dziadek i cała jego rodzina byli Polakami. Mama jest Żydówką. Lubię polską kuchnię. Pierogi podjadane o czwartej nad ranem to piękne wspomnienie z dzieciństwa. Pamiętam z tych wczesnych lat rozmowy z mamą o jej bliskich i chociaż obie jesteśmy związane z tradycją i kulturą amerykańską, w której się wychowałyśmy, pamiętam o swoich korzeniach i jestem z nich dumna. Widzę, że polska kultura jest ważną częścią tej nowojorskiej. Mam też wiele z taty, Holendra. Ma specyficzne poczucie humoru, oschłe i zjadliwe. Zawsze miał dystans do wszystkiego i chyba tego nauczyłam się od niego.

Że jest ładna, to najmniej ważne

Trzeba przyznać, że aktorka ma dystans do swojej sławy, a mogłaby się w niej pławić. Cztery lata temu zadebiutowała na Broadwayu w sztuce Arthura Millera „Widok z mostu”. Krytycy, nawet ci znani z mówienia okrutnej prawdy największym gwiazdom, jak choćby Ben Brantley, o Scarlett wypowiadali się ciepło: – W przeciwieństwie do Keiry Knightley czy Katie Holmes pani Johansson nie zachowywała się jak celebrytka. Całkowicie zatopiła się w roli. Na „Kotkę na gorącym blaszanym dachu” Tennesseego Williamsa, która swoją premierę miała w styczniu 2013 roku, przyszły tłumy. Aktorka gra w niej piękną Maggie i robi to brawurowo, porównywano ją do Elizabeth Taylor ze słynnej filmowej ekranizacji powieści z 1958 roku. – Ta sztuka wydawała mi się zawsze odpowiednim wyzwaniem – mówiła Johansson w wywiadzie telewizyjnym. –

Jest urocza, bardzo zabawna. Fakt, że to atrakcyjna kobieta, jest tu najmniej ważny, jest tak inteligentna, tak bardzo podobna do Maggie – komplementował aktorkę partnerujący jej na scenie Benjamin Walker. Reżyserujący spektakl Rob Ashford zrobił to jeszcze dobitniej: – Jest wspaniałą aktorką. Kiedy nadeszła okazja, żeby to ją reżyserować w tej sztuce, w tej roli, wykorzystałem tę szansę. To było niesamowite przeżycie. Ostatni rok był najbardziej pracowity w jej życiu. Nakręciła jeden film, dwa następne czekają na premierę, kolejne dwa kręci. Do tego cały sezon w teatrze Richarda Rodgersa na Broadwayu.

Właśnie oglądaliśmy ją w reżyserskim debiucie Josepha Gordona-Levitta, jako – jakżeby mogło być inaczej – seksowną Barbarę, dziewczynę uzależnionego od pornografii tytułowego Don Jona. Lada chwila w kinach horror Jonathana Glazera „Under the Skin”, w którym gra śmiertelnie groźną kosmitkę uwodzącą przypadkowych autostopowiczów. A już na wiosnę Scarlett znów wystąpi w swoim niemożliwie obcisłym kombinezonie w roli superbohaterki, jako Czarna Wdowa, w obrazie „Captain America: Zimowy żołnierz”. Nie da się jej zaszufladkować. Pytana, o czym jeszcze marzy, odpowiada: – Chcę wyreżyserować adaptację „Letniej przeprawy” Trumana Capote’a. Już nad tym pracuję. Porozmawiajmy za rok. Tylko z kim? Z panną Johansson, czy może już z panią Duriac? Bo choć odżegnywała się jeszcze niedawno od kolejnego ślubu, to coraz głośniej mówi się w towarzystwie, że jest gotowa, by znów powiedzieć „tak”.