Pamiętam cię jako nastolatkę, początkującą modelkę. Przyjeżdżałaś na pokazy zawsze z mamą, która czekała podczas dłużących się prób i przymiarek. Byłaś zadbana jak mało która dziewczyna.

Dokładnie (śmiech). I wiesz, my zawsze dbaliśmy o siebie w rodzinie. Dziś bardziej ja dbam o mamę i tatę. Martwię mnie, że się starzeją. Chciałabym zapamiętać ich w najlepszej kondycji. To naturalne, że zmieniamy się, starzejąc, a jednak trudno mi pogodzić się z tym, że upływający czas nas zubaża, ogranicza. Starość Bogu nie wyszła, niestety... Mój tata ma 80 lat, oboje z mamą to takie moje duże dzieci.

Otaczali cię opieką, dziś przejmujesz tę rolę.

Największą frajdę sprawia mi, kiedy gdzieś ich wyciągam. Starsi ludzie chcą tylko siedzieć w domu, ale ja tego nie chcę (śmiech). Pokazuję im Warszawę, która tak bardzo się ostatnio zmienia, i słyszę: „Boże, jak tu pięknie”. To moja wielka radość, nagroda. Wczoraj mnie rozczulili, poszli na film Jerzego Hoffmana, „Bitwa Warszawska”. Zrobili to sami, nie namawiałam ich. Powiedziałam potem mamie, że jestem z nich dumna. Ona na to: „Przestań, przestań”, ale wiem, że była zadowolona. Poszli na dwunastą, wzruszyli się i płakali. Po raz pierwszy widzieli film w 3D. Mama była przekonana, że okulary dostanie na zawsze (śmiech). I ze zdziwieniem przyjęła, że je przy wyjściu zabrali. Ta nasza rozmowa była cudna. Widzisz, mówię o nich i się wzruszam.

Śmiało, to jest wzruszające.

Trochę nie chcę się z tym wszystkim pogodzić. Dlatego ciągle nimi potrząsam. Zabieram gdzieś, animuję życie. Ale to właśnie dzięki nim smakuję każdą chwilę. I każdą chcę wykorzystać. Im bardziej ten świat pędzi, tym mocniej umiem cieszyć się minionymi dniami. Staram się przeżywać je bardzo świadomie. Mieliśmy wyjątkowo piękną jesień. Wiesz, jak genialnie smakuje lunch zjedzony na dworze?

Widzę, jak ci smakuje śniadanie. Wcinasz jajecznicę na boczku i kanapkę grubo posmarowaną masłem.

Zobacz także:

Uwielbiam jeść i to szczere wyznanie, a nie żadna tam kokieteria. Dla mnie świat jest jedną wielką restauracją. Oszołomiła mnie niedawna podróż do Tajlandii, pyszne jedzenie kupowane na ulicach, szczęściarze mają tam jeden wielki bufet szwedzki (śmiech). Odkrywałam „kornery” z budkami, całe zagłębia kramików, gdzie można było genialnie zjeść. Kulinarne szaleństwo, chciałam tam spróbować dosłownie wszystkiego. Za to tu, w Warszawie smakuję życie na miętowo, nie rozstaję się z gumą do żucia. Jestem w pędzie i wciąż spotykam się z ludźmi. Ta mała pastylka dodaje mi pewności siebie.

Kto cię nie widział, będzie musiał uwierzyć na słowo. Ty wciąż się śmiejesz.

Ale to nie tak, że jestem wyłącznie chodzącą szczęśliwością i czystą beztroską, że bezrefleksyjnie, przebojem idę do przodu. Ja tylko staram się nie oglądać za siebie. Chociaż zdarzają się na mojej drodze porażki, które z pewnością mnie nie uszczęśliwiają, to fakt, że z podniesioną głową ruszam dalej, traktuję jako przejaw siły charakteru. Śmieję się ze swoich błędów. Moje ułomności mnie bawią. Mam też nie- udawaną pogodę ducha. Na wszystko, co osiągnęłam, musiałam bardzo ciężko pracować. Nie trzeba mi tłumaczyć, że nic nie ma za darmo, bo też niczego nie dostałam w prezencie. Poza miłością bliskich. Znów się rozkleję. Mama czyta absolutnie wszystko, co o mnie napiszą. Nie wyznawałam jeszcze nigdy swoim rodzicom miłości w gazecie (śmiech). Ale przecież na to nie ma złego miejsca ani czasu: kocham was za wszystko i za każdy dzień.