Dnia, który na zawsze zmienił jego życie, nawet nie pamięta. – Przyjaciele przychodzili do mojego domu i mówili, że zrobiłem coś potwornego. A ja chodziłem w kółko po pokoju i nie wiedziałem nawet, co się stało. Mój asystent powiedział mi o nagraniu. Gdy je zobaczyłem, zwymiotowałem. Byłem sparaliżowany ze strachu – John Galliano wspomina w wywiadzie dla „Vanity Fair”. Pierwszym od czasu skandalu i pierwszym w życiu, którego jak wyznał, udzielił na trzeźwo. Przypomnijmy w skrócie: w La Perle, barze w paryskiej dzielnicy Marais, ktoś nagrał telefonem komórkowym pijanego projektanta obrażającego kobietę o żydowskich korzeniach. Na filmie widać, jak mówi: „Kocham Hitlera. Ludzie tacy jak wy powinni być dziś martwi. Wasze matki i przodkowie, wszyscy byliby, k..., zagazowani i martwi. Brudne żydowskie gęby. Powinniście nie żyć!”. Nagranie wyciekło do mediów i zaszokowało miliony ludzi na świecie. Tym bardziej że słowa te padły z ust człowieka, który w swoich kolekcjach wielokrotnie nawiązywał do tolerancji i szacunku dla ludzi bez względu na ich odmienność – właśnie do tego, czym gardzili naziści. I to u niego na wybiegu pojawiały się modelki o różnych figurach, wzroście, wieku i pochodzeniu etnicznym, a także przedstawiciele środowisk homoseksualnych i transseksualnych.

Trzy dni po wybuchu skandalu koncern Louis Vuitton Moët Hennessy, do którego należy dom mody Christian Dior Couture oraz marka John Galliano, zwolnił projektanta z posady wartej 5 mln dolarów rocznie. – LVMH nie mógł postąpić inaczej. W cywilizowanej firmie nie ma miejsca na antysemityzm. Galliano, bez względu na to, jak jest genialny, musiał odejść – podsumował magazyn „Vanity Fair”. Proces trwał jeden dzień. Paryski sąd uznał Johna za winnego „publicznej zniewagi ze względu na pochodzenie, przynależność religijną, pochodzenie rasowe lub etniczne”. W werdykcie napisano, że jego zachowanie jest bardziej „skomplikowane” niż „typowego” rasisty. John zapłacił grzywnę (6 tys. euro) i uniknął więzienia. Ale najgorsze było dopiero przed nim... Część przyjaciół odwróciła się od niego, gdy tylko został wyrzucony z Diora. Ci, którzy zostali, zwarli szyki, by mu pomóc.

Naomi Campbell, która przez 20 lat chodziła w jego pokazach i też stoczyła walkę z nałogiem, załatwiła mu miejsce na odwyku w Arizonie. Jeremy Healy, twórca muzyki do jego pokazów, i dziennikarka Camilla Morton w tajemnicy, w nocy wywieźli go z paryskiego mieszkania (położonego zresztą dwa kroki od baru La Perle). 24 godziny później John Galliano był już w Arizonie na obserwacji medycznej. Na odwyku musiał oddać wszystko, co ze sobą zabrał. Także jedyną książkę – „Life”, biografię Keitha Richardsa, uzależnionego od narkotyków gitarzysty The Rolling Stones. Po kilku dniach pozwolono mu na jedną dwuminutową rozmowę telefoniczną. Zadzwonił do Paryża, do Billa Gayttena, który przejął po nim kierowanie markami John Galliano i Dior. To było tuż przed pokazem Diora. John wspomina w „Vanity Fair”, że na odwyku ciągle myślał o niedokończonej kolekcji i chciał przekazać przez Gayttena wskazówki dla modelek. Rozmowa nie była miła. – Zdajesz sobie sprawę, co ty, do cholery, zrobiłeś? – zapytał go Gaytten. – Odpowiedziałem: „W pewnym sensie”. Ale tak naprawdę ciągle nie zdawałem sobie z tego sprawy. To były ostatnie słowa, jakie ze sobą zamieniliśmy, a znam Billa od 30 lat. Nawet teraz codziennie dowiaduję się, jak wielu ludzi skrzywdziłem – wyznał projektant w wywiadzie dla „Vanity Fair”. W pierwszy weekend, kiedy mógł przyjmować na odwyku gości, przyjechała do niego tylko Linda Evangelista. – Nie chciałam, żeby był w taki dzień sam – powiedziała top modelka.

Kłopoty w raju

To, że projektant ma problemy z używkami, już od dawna było tajemnicą poliszynela. – Nigdy nie piłem, żeby być bardziej twórczym. Na początku alkohol był odskocznią od Diora. Później sposobem na wyluzowanie się po pokazie. Ale im więcej było kolekcji (w ostatnim roku pracy dla LVMH stworzył ich 32! – przyp. aut.), tym częściej musiałem się resetować. W końcu stałem się niewolnikiem butelki. Potem pojawiły się leki, bo przez alkohol nie mogłem spać. Później brałem jeszcze inne leki, bo ręce ciągle mi się trzęsły, a musiałem robić przymiarki. W domu sięgałem po to, co było najbliżej. Wódka, wódka z tonikiem. Albo wino, z nadzieją, że pomoże mi zasnąć. Nawet przez sekundę nie przeszło mi przez myśl, że jestem alkoholikiem. Myślałem, że wszystko kontroluję.

Żyłem w bańce mydlanej. Na backstage’u zajmowało się mną pięć osób. Jedna podawała mi papierosa, inna zapalniczkę. Nie potrafiłem nawet korzystać z bankomatu! Nie myłem się. Chodziłem wściekły przez pięć dni. Brałem kolejną garść tabletek. Nie spałem przez kolejnych pięć dni. Potem rzucałem się w wir ćwiczeń na siłowni. Dbałem o dietę. Kupowałem książki o samouzdrawianiu. Ale po chwili wracałem do picia – wspomina w „Vanity Fair”.

Jeremy Healy zdradza, że problemy Johna z używkami zaczęły się w Central Saint Martins, londyńskiej szkole mody. – Gdy 20 lat temu pijany John wchodził na stół w restauracji i śpiewał, wszyscy byli zachwyceni. Ale gdy w ostatnich latach nie trzeźwiał przez dwa dni, to już nie było zabawne – mówi Healy. Przyjaciele Johna zastanawiali się, czy nie interweniować u szefów Diora, ale ostatecznie nikt nie chciał go zdradzić. W końcu przełożeni zainterweniowali sami. „Vanity Fair” opisuje spotkanie Galliano z Bernardem Arnault (prezesem LVMH) i Sidneyem Toledano (szefem Diora). Kiedy Arnault ostrzegł Johna, że jeśli nie zrobi czegoś ze swoim problemem, to umrze, ten ostentacyjnie rozdarł koszulę, pokazał umięśniony od ćwiczeń na siłowni tors i wykrzyczał: „Czy tak wygląda ciało alkoholika?!”. Wkrótce potem poszedł do baru La Perle i reszta jest już historią.

Zobacz także:

Dziś, dwa i pół roku po tamtym incydencie, John mówi, że sam chciałby się dowiedzieć, skąd się wzięła u niego ta nienawiść do Żydów. Wiadomo, że tuż przed skandalem pracował nad męską kolekcją inspirowaną „Skrzypkiem na dachu” i osobą legendarnego tancerza Rudolfa Nuriejewa, prywatnie zagorzałego antysemity. – Żydzi, Rosjanie, przełom wieku, duże płaszcze, futrzane czapki... Wszystko to zmiksowane ze stylem Nuriejewa z lat 70. – opowiada Jeremy Healy w „Vanity Fair”. John mówi, że miał świadomość tego, że tancerz, który go inspiruje, nienawidził Żydów. Może właśnie o tym myślał, gdy powiedział to, co powiedział? A może sam skrycie nienawidził Żydów i ujawniło się to pod wpływem alkoholu i leków?

Psychologowie mówią, że mieszanka alkoholu i leków psychotropowych, które regularnie zażywał Galliano, może wywoływać stany podobne do choroby psychicznej. Bodźcem do wypowiedzenia antysemickich słów mogło być cokolwiek, np. grupa Żydów siedząca w restauracji lub obejrzenie czegoś w telewizji. A Galliano równie dobrze może nienawidzić Żydów jak ich kochać. On sam w wywiadzie z dziennikarzem Charliem Rose’em (całą, godzinną rozmowę możesz obejrzeć na charlierose.com) wyznał, że z tamtego wieczoru nie pamięta niczego. Ani tego, co mówił, ani nawet tego, że był w tym barze. Nie miał też świadomości, że jest nagrywany. – Na odwyku dowiedziałem się od lekarzy, że stan, w którym byłem, nazywany jest amnezją alkoholową i uwalnia paranoje i frustracje z dzieciństwa. To z kolei może uruchamiać mechanizmy obronne – tłumaczył.

Całe życie w kłamstwie

Cofnijmy się więc w czasie. Juan Carlos Antonio Galliano Guillén urodził się w Gibraltarze. Gdy miał 6 lat, jego ojciec policjant zadecydował, że wyemigrują do Londynu za lepszym życiem. Przenieśliśmy się ze słonecznego kraju z błękitnym niebem, flamenco i cudownymi zapachami biednych, szarych przedmieść, zwanych BatterCsea, pełnych emigrantów z Indii, Jamajki, Grecji. Czułem się tam jak obcy. Zabawne... Gdy TO się stało, pomyślałem: „Nie mogę być rasistą! Dorastałem w Londynie! W kulturowym tyglu!”. W jego dzieciństwie przewijają się dwa wątki: prześladowanie w szkole i ojciec, który posłuszeństwo egzekwował pasem.

– Jeździłem wcześniejszym pociągiem, żeby nie zostać pobitym przez kolegów. Ukrywałem siniaki i ślady po nożu, którym mnie atakowali. W domu nie wspominałem słowem o tym, co się stało, bo dostałbym drugie lanie. Od ojca. Za swoją inność też dostawałem od niego pasem. Nigdy nie byłem szczery. Ojciec zmarł, a ja nie powiedziałem mu, że jestem gejem. Udawałem, że nim nie jestem, żeby uniknąć bicia. Uciekałem w świat fantazji, bo tylko tam czułem się bezpiecznie – opowiada i dodaje, że jak wielu żyjących z poczuciem winy i wstydu homoseksualistów nauczył się funkcjonować dzięki tajemnicom i kłamstwom, co później wykorzystywał, będąc uzależnionym. Dopiero w Saint Martins poczuł, że może być sobą. – Spotkałem tam ludzi takich jak ja: kreatywne, kolorowe ptaki – mówi. Tam też poznał Johna Fletta, studenta żydowskiego pochodzenia. Flett zmarł na tajemniczy atak serca w wieku dwudziestu paru lat. Gdy Galliano opowiada o nim, robi to w najczulszy i najsmutniejszy zarazem sposób. Tak jak wspomina się wielkie utracone uczucie. – Był miłością mojego życia – wyznaje projektant.

W krainie Diora

W międzyczasie otworzył pracownię w Paryżu, a jego ekscentryczne kolekcje zaczęły przyciągać francuskie arystokratki, które do tej pory wydawały swoje fortuny na rzeczy haute couture. To z kolei zwróciło uwagę LVMH. – Myślę, że byli pod wrażeniem, że takie niesamowite kobiety przyjeżdżają do mojego studia w Bastylii i kupują moje suknie. Tak dostałem pracę w Givenchy – wspomina. Zabawił tam tylko 15 miesięcy. W pewien piątek wezwał go Bernard Arnault: – Zaczął mówić o domu mody Dior i nagle zadał mi TO pytanie: czy chciałbym? Mało nie spadłem z krzesła! – opowiada w „Vanity Fair”.

John dostał nieograniczony dostęp do imponujących archiwów Christiana Diora. W paryskim atelier całkowicie poświęcił się odkodowywaniu DNA marki i interpretowaniu go na nowo. Tak jak ze spuścizną wielkiej Coco Chanel od lat robi Karl Lagerfeld. Dziś jest przekonany, że jego błąd polegał na tym, że nie potrafił powiedzieć „nie”. – Wtedy uważałem, że to świadczyłoby o mojej słabości. Im więcej odnosiiłem sukcesów, tym chętniej na wszystko się zgadzałem. Gdy Alexander McQueen popełnił samobójstwo, pomyślałem, że go rozumiem. Tę samotność. Ten ból. Ustawialiśmy sobie poprzeczkę niewiarygodnie wyoko, nie mając tego świadomości. Ludzie mówili: Wow! Świetna kolekcja, ale jak ją teraz przebijesz?”, a ja odpowiadałem: „Spokojnie, dam radę”.

Jest pewien, że gdyby dalej funkcjonował tak jak wtedy, gdy pracował dla Diora, skończyłby w domu wariatów albo... w trumnie. Bez wątpienia żałuje tego, co zrobił, ale nie żałuje ostatnich dwóch lat. – Wiem, że to zabrzmi dziwnie, ale dzięki temu na nowo odkryłem w sobie tego małego chłopca, który miał głód tworzenia. Głód tworzenia, który w ostatnich latach zatraciłem. Przede wszystkim jednak żyję. To jest najważniejsze – wyznał.

Na razie koncentruje się na tym, by każdego dnia być trzeźwym. Czyta książki o Holokauście, spotyka się z rabinami i uczestniczy w żydowskich nabożeństwach. – Kiedyś zachowywałem się, jakbym był Bogiem. Teraz wiem, że nim nie jestem – mówi. Przyznaje, że „byłoby cudownie” znów pracować dla dużego domu mody. Na razie pomógł Oscarowi de la Rencie przy kolekcji na jesień-zimę 2012/2013 i zaprojektował suknię ślubną dla Kate Moss. – To był mój twórczy odwyk – wyznał. Wspierają go też Anna Wintour, Franca Sozzani i Diane von Furstenberg, która szefuje największemu lobby modowemu w Stanach Council of Fashion Designers of America. – Jako córka człowieka, który był w obozie zagłady, powinnam być urażona tym, co powiedział. Ale wiem, jakim jest człowiekiem. Przedstawianie go jako antysemity to kłamstwo – mówi Diane.

Ale nie wszyscy dają mu drugą szansę. Wiele luksusowych domów handlowych pod presją klientów wycofało kolekcje jego marki (choć już nie on je tworzy). Studenci uczelni modowej w Tel Awiwie i nowojorskiej Parsons School for Design zbojkotowali warsztaty z nim. On sam marzy, żeby uczyć projektowania. – Może kiedyś się uda – zwierzył się „Vanity Fair”. Sidney Toledano i Bernard Arnault wciąż nie odbierają od niego telefonów. – Myślę, że jest na to za wcześnie – mówi Galliano. Czeka go trudna rozmowa z Natalie Portman, która była twarzą Diora i poczuła się dotknięta jego słowami, ponieważ jest Żydówką. – Tylko siebie mogę winić za to, co się stało. Zraniłem wiele osób i teraz muszę do nich dotrzeć, żeby powiedzieć: „przepraszam”. Nie mogę prosić o wybaczenie. Ono musi być mi dane, jeśli ludzie uznają, że na nie zasłużyłem. Staram się być lepszym człowiekiem. Chcę tworzyć. I mam nadzieję, że dostanę drugą szansę – mówi. Galliano potrzebuje świata mody. Ale czy świat mody potrzebuje Galliano? Anna Wintour mówi, że tak, bo tylko on potrafi z niczego wyczarować magię. A przecież wszyscy jej w życiu potrzebujemy...