KAROLINA MALINOWSKA - mama Fryderyka (4 l.) i Christiana (2 l.)

Kiedy dowiedziałam się, że po raz pierwszy zostanę mamą, w ogóle nie zastanawiałam się, czy będę miała syna, czy córkę. Było mi to kompletnie obojętne, bo świetnie odnajduję się także w chłopięcym świecie. Na pewno wynika to między innymi z tego, że mam młodszego brata, z którym zawsze się bawiłam.

Fredzio i Christianek są bardzo różni. Pierwszy to mały czaruś, dżentelmen i dyplomata. Drugi jest porywczy, ale – co ważniejsze – konsekwentny ;-) Starszy nazywa go „Panem Prezydentem”. Obaj są bardzo uparci. Wydaje mi się, że to właśnie po mnie odziedziczyli upór. Nie wiem, czy to dobra cecha, ale na pewno czasami się przydaje.

Spędzam z synami wolny czas w każdy możliwy sposób. Na razie, kiedy chłopcy są jeszcze mali, nie ma takich sytuacji, że chcą robić coś innego, niż proponuję, że upierają się przy zabawach uważanych za typowo chłopięce. Jesteśmy jedną drużyną. Młodszy z wielką niecierpliwością i radością czeka na wszystkie przedszkolne zabawy, czytanie książek czy jazdę na hulajnodze. Starszy też jest ciekawy świata.
Ja i Olivier zabieramy synów w różne ciekawe miejsca. Obaj to lubią. Kiedy tylko pogoda pozwala, chodzimy na spacery. To są maluchy, mają dużo energii, więc do niedawna często grałam z nimi w piłkę. Teraz, kiedy jestem w ciąży, musiałam zrezygnować z takiej aktywności. Czasem organizujemy chłopcom wyścigi, by wyrobić w nich chęć współzawodnictwa. Fredzia bardzo ciężko dogonić na hulajnodze. (śmiech)

Zawodowo od wielu lat jestem związana ze światem mody. Na razie nie jest to dziedzina, którą by się interesowali moi synowie. Są za mali. Starszy fascynuje się samochodami. W szczególności jednym – Zygzakiem McQueenem z serii animowanych filmów o autach. Piotra Adamczyka, którego głosem mówi Zygzak McQueen, rozpoznaje natychmiast. A Christianek uwielbia książeczki.

Synów nie wychowuję w sposób bez-stresowy, ale też nie stawiam im surowych reguł. Skrajne wzorce nie są dobre. Ponadto wychowywanie bezstresowe uważam za przejaw lenistwa rodziców – bo niczego nie trzeba robić... Fryderyk i Christian wiedzą, jak należy się zachowywać. Wiedzą, że o godz. 20 mają być w łóżkach, że są kanały z bajkami, których nie oglądamy... Nie mają z tymi zakazami i nakazami żadnych problemów. Rozumieją, że jeśli w sklepie jakaś zabawka im się spodoba, a mama mówi, że kosztuje za dużo, to należy ją odłożyć na półkę. I po temacie. Nie ma takich akcji jak płacz czy tupanie nogami. Rozumieją też, że trzeba się dzielić z biedniejszymi dziećmi. Jestem z tego bardzo dumna.

Oczywiście nie jest zupełnie różowo. Czasem chłopcy się buntują. Ale wiedzą, że z mamą można wszystko załatwić tylko po dobroci, a nie płaczem. A czy córki by się rzadziej buntowały? Nie wiem. Dzieci to dzieci. Czy uczę chłopców „babskich” prac? Nie dzielę domowych zajęć na kobiece i męskie. Obaj moi synowie pomagają w domowych obowiązkach, sprzątają swój pokój. To bardzo ważne, aby dzieci tego uczyć.

Zobacz także:

Nie jest prawdą, że synowie są mniej czuli i serdeczni od córek. Ja ze swoimi świetnie się dogaduję. Myślę, że w trudnej dla nich chwili mogę być ich przyjaciółką. Ale nie jestem i nie będę ich koleżanką. Jestem szczęśliwa, że mam takich dwóch urwisów. Czasem myślę, że z dziewczynkami byłoby mi trudniej.

 


MARIA SEWERYN - mama Leny (15 l.) i Jadwigi (8 lat)

Kiedy miałam 21 lat, pojawiły się powracające sny, że nie mogę mieć dzieci. Byłam wystraszona. To trwało pół roku. Potem okazało się, że jestem w ciąży. Bardzo się ucieszyłam i kompletnie nie miało dla mnie znaczenia, czy to jest chłopiec, czy dziewczynka. Przy drugim dziecku też nie myślałam o płci. Chociaż teraz, jako mama dwóch dziewczynek, chciałabym mieć jeszcze chłopca.

Lena i Jadzia są bardzo do siebie podobne wizualnie – obie są bardzo ładnymi blondynkami. Ale charaktery mają zupełnie różne. Lena jest spokojniejsza i cichsza, Jadzia jest bardzo temperamentna. Trudno określić, która jest bardziej podobna do mnie, bo wciąż się zmieniają. Staram się nie patrzeć na nie ani życzeniowo, ani oceniająco. To nie jest proste. Obserwuję je i próbuję utrzymać z nimi stały kontakt. Myślę, że to najwłaściwszy sposób wychowania dzieci.

Kiedy żył jeszcze Piotrek Łazarkiewicz, poznałam jego dzieci: Gabrysię i Antka. Wydali mi się dziećmi dobrze wychowanymi, otwartymi, z poczuciem wolności, ze świetnym kontaktem z rodzicami. Jako że sama byłam mamą, zapytałam Magdę: „Jak wyście to zrobili?”. A ona na to: „Zawsze im powtarzaliśmy, że są genialne i że bardzo je kochamy”. Myślę, że jest to zdanie klucz. Staram się je stosować przy wychowywaniu córek.

Moje córki chodzą do szkoły społecznej. Nie mam czasu, by odrabiać z nimi lekcje. Ale one świetnie sobie radzą, są obowiązkowe. Starsza Lena trochę pilnuje Jadzi, pomaga mi w jej wychowaniu. Są fajnymi siostrami. To bardzo piękna relacja.

W moim odczuciu w stosunkach matka córki najważniejsze jest harmonijne bycie ze sobą. Bardzo dużo rozmawiamy. Jestem z nimi i jestem nimi głęboko zainteresowana. Znam je. Wiem, co u nich słychać, rozpoznaję bez słów, w jakich są nastrojach. I potrafię ich słuchać, co wcale nie jest częste wśród rodziców. Do tej pory miałam szczęście, że jak coś się działo w ich życiu, mówiły mi o tym. Wiedzą, że ze mną można porozmawiać i nie być ocenionym. Może powiedzą mi też o pierwszej miłości? To fajna rzecz wiedzieć, że jest się ważną osobą dla córki.

Czy zwierzam im się? Jeśli zapytają, odpowiadam. Świat jest tak straszny, że niepotrzebne jest zrzucanie na dzieci swoich problemów. One widzą, co się ze mną dzieje. Ale z pewnymi rozmowami trzeba poczekać, bo nie są dorosłe.

Czy rozmawiamy o modzie? Nie jestem kobietą nadążającą za trendami. Ostatnio kupiłam torbę, która wydawała mi się absolutnie rewelacyjna. „Zobaczcie, jaka piękna!” – powiedziałam. Skwitowały to milczeniem. Nie jestem autorytetem w sprawach mody. Kiedy Lena miała osiem lat, zrozumiałam, że nie mogę robić dla niej zakupów bez niej, bo nijak nie udaje mi się utrafić. Za to dla Jadzi kompletnie nie ma znaczenia, w co jest ubrana. To akurat ma po mnie.

Staram się, żeby dziewczynki miały szacunek do pieniędzy. Lena przeszła przez wiele etapów mojego życia i pamięta takie momenty, kiedy pieniędzy nie było praktycznie w ogóle. Teraz powodzi mi się trochę lepiej, mogę im nawet kupić coś droższego. I robię to z wielką przyjemnością, bo wiem, że będą szczęśliwe.

Gdybym miała synów, pewnie musiałabym z nimi uprawiać jakiś sport. A ja lubię poleżeć na kanapie i po prostu poprzytulać się z córkami albo oglądać z nimi filmy. Uwielbiam pójść z nimi do parku, spacerować. Albo po prostu długo jeść z nimi śniadanie. Takie bycie razem jest dla mnie bardzo ważne.

 


EWA MINGE - mama Oskara (22 lata) i Gaspara (19 lat)

Moi synowie są już dorosłymi ludźmi, ale nie są znani pu-blicznie jako synowie swojej mamy. Oskar raz zgodził się na wywiad dla kolorowego magazynu i na wypowiedź o mnie w programie telewizyjnym. Ale oczywiście nie udało się uniknąć problemów wynikających stąd, że jestem osobą znaną. Jeśli w tabloidach lub internecie pojawiały się jakieś nieprawdziwe informacje na mój temat, synowie w szkole bronili mojego honoru. W przypadku Gaspara w ruch szły pięści.

Co pomyślałam, kiedy zaszłam w ciążę? Że chciałabym, by był to chłopiec. Pomyślałam tak nie dlatego, że mnie byłoby łatwiej, ale dlatego, że chłopcy mają w życiu łatwiej. My, kobiety, mamy takie poczucie, że musimy zbawić cały świat. W następnym wcieleniu chciałabym więc być mężczyzną (śmiech) Przy drugiej ciąży myślałam wprawdzie o córce, ale ucieszyłam się z Gaspara. Jednak dziewczynka jest moim niespełnionym marzeniem. Mam nadzieję, że przynajmniej jeden z synów uszczęśliwi mnie wnuczką.

Uważam za nieprawdziwe twierdze-nie, że córki są bardziej czułe od synów i że to one opiekują się rodzicami na starość. Znam kobiety, które nie kontaktują się z rodzicami. A mój tata, a nie jego szwagierka, otacza opieką i miłością swoją teściową, która ma 90 lat. Moi synowie są tak samo wychowani jak ich dziadek. Odnoszą się do ludzi z empatią. Obaj mają dobre serce i są pozbawieni uczucia zazdrości. Cieszą się sukcesami swoich przyjaciół tak samo jak swoimi. I obaj wiedzą, ża mają ścigać się nie z innymi ludźmi, ale z samym sobą.

Ale poza tym moi chłopcy są kompletnie różni. Oskar ma duże poczucie humoru, jest kolorowy i tolerancyjny, lubi imprezy i wyjazdy. Niestety bywa leniwy i często ma słomiany zapał. Ale mimo tych wad, udaje mu się jednocześnie studiować prawo i odbywać staż w kancelarii prawniczej. A także od 19. roku życia pomaga mi w prowadzeniu firmy Eva Minge, wyjeżdża ze mną na pokazy.

Gaspar kończy liceum. Jest chyba bardziej poukładany od brata, konsekwentny, ma atwistyczne cechy męskie, uprawia męskie sporty, przede wszystkim sporty walki. I nie toleruje żadnych używek. Stara się stosować i propagować zdrowy styl życia. To on jest moim trenerem, dobiera mi odżywki i planuje ćwiczenia. To fajnie mieć takiego doradcę.

Kiedy Oskar miał 11 lat, a Gaspar 8, rozstałam się z mężem. Powodem był między innymi jego stosunek do wychowania synów. Mąż nie liczył się ze zdaniem chłopców, mówił: „Bo jak tak chcę!”. Ja preferuję odmienny model rodziny. Od kiedy zostaliśmy we trójkę, synowie mają prawo do własnego zdania i ich opinia się liczy.

Zawsze było tak, że kiedy wracałam do domu, choćbym była nie wiem jak zmęczona po pracy, siadałam z chłopcami do posiłku. Rozmawialiśmy nawet dwie godziny: o ich radościach, problemach. Najtrudniejszy był okres buntu Oskara. Opuścił się w nauce, znikał z domu. W ostatniej klasie gimnazjum się opamiętał – miał wysoką średnią i dostał się do dobrego liceum. Na szczęście Gaspar dojrzewał delikatniej niż brat. Nie ubolewam, że nie mogę prowadzić z synami rozmów o kremikach i zakupach. Mamy dziesiątki innych tematów, na przykład sztukę. To fantastyczni mężczyźni. Zawsze moimi przyjaciółmi byli rodzice. Teraz także Oskar i Gaspar.

 

PAULINA HOLTZ - mama Tosi (6 lat) i Marcysi (4,5 roku)

Gdy dowiedziałam się, że zostanę mamą, byłam pewna, że natura będzie wiedziała, co robi i obdarzy mnie dziewczynką... Ucieszyłam się też, że półtora roku później też urodziła się dziewczynka. Obie od początku skrajnie się różnią. Tosia tuż po urodzeniu w ogóle nie płakała, tylko kontemplowała rzeczywistość i twarz wpatrującego się w nią taty. I tak zostało do dziś. Jest dzieckiem pogodnym, niezwykle bystrym obserwatorem i samodzielną dziewczynką. Jak mówi moja mama, żeby ją przytulić, trzeba ją najpierw złapać.

Marcysia natomiast pokazała od pierwszych sekund siłę swoich płuc i charakteru. I do tej pory jej pierwszą reakcją na stres czy niepowodzenie jest płacz. Ma też bardzo sprecyzowane opinie i trudno ją namówić do zmiany zdania. Asertywność sto procent. Ale za to jest naszym słodkim przytulakiem. Potrafi rano przyjść do nas do łóżka i przez godzinę nas głaskać, całować i przytulać, kiedy śpimy.

Jakie cechy dziewczynki odziedziczyły po mnie? Najlepsze! (śmiech) Ale poważnie, to myślę, że Tosia jest bardziej introwertyczna, lecz także ambitna i dokładna. Tego niestety nie odziedziczyła po mnie. Za to odkrywam wciąż, że w niektórych sytuacjach obie zachowują się podobnie jak ja. Wiadomo, że dzieci podpatrują zachowania i czerpią powie-dzenia od najbliższych. Nas to najczęściej rozbawia.

Obie dziewczynki chodzą do przedszkola. W przyszłym roku Tosia zostanie uczennicą. Myślę, że będę sprawdzała, czy odrobiła lekcje, ale uważam za niedopuszczalne odrabianie zadań za dziecko. Nikt nigdy nie robił prac za mnie i nie wyobrażam sobie, żebym wyręczała córki. Ja już chodziłam do szkoły i naprawdę nie chciałabym tam wrócić. Teraz czas na dziewczynki.

Mam bardzo bliski kontakt z córkami. Zawsze znajduję czas, by ich wysłuchać. Codziennie, kiedy wracają z przedszkola, pytam, co im się tego dnia udało. Cieszymy się razem z sukcesów i przygód. Jeśli mają jakieś smutki, uczę je, jak nazywać swoje emocje. Staramy się wspólnie rozwiązać problem albo po prostu pogadać. Ale namawiam je, aby miały też swoje tajemnice. Jeśli nie chcą mi czegoś powiedzieć, to nie nakłaniam do zwierzeń. Tłumaczę, że mają prawo do prywatności. I że będzie mi miło, jeśli mnie dopuszczą do swoich tajemnic, ale nie obrażę się, jeśli nie mają ochoty.

Za skandaliczne uważam obarczanie dzieci problemami rodziców. Czasem, kiedy widzą, że jestem rozdrażniona albo smutna, tłumaczę im pobieżnie, dlaczego. Muszą wiedzieć, że to nie jest ich wina. Dzieciom wydaje się, że świat kręci się wokół nich i niestety często czują się odpowiedzialne za nastrój rodziców.

Nie jestem zwolenniczką całkowicie bezstresowego wychowania. W naszej rodzinie są sfery ze sztywno wyznaczonymi granicami. I bardzo ich pilnujemy. Poza tym staramy się dawać dziewczynkom maksimum wolności, pod warunkiem, że nie jest to uciążliwe dla innych lub niebezpieczne dla nich samych.

Moje córki już mają bardzo sprecyzowane gusta. Także jeśli chodzi o sposób ubierania się. Dlatego teraz one decydują, jakie ubrania kupimy. Żal mi wydawać pieniądze na coś, czego nie włożą. Obie chodzą niemal wyłącznie w spódnicach i sukienkach. Prawie nigdy nie dają się namówić na spodnie, nad czym ubolewamy. Staramy się nie ulegać modzie na przykład na Hello Kitty czy inne takie straszydła.

Wolny czas z przyjemnością spędzamy razem, w bardzo różny sposób. Chodzimy na spacery: dziewczyny na hulajnogach, ja na nogach (muszę sobie kupić rolki, bo stare mi się rozpadły), partner na longboardzie. (śmiech) Chętnie bywamy na wystawach, wydarzeniach kulturalnych, w kinie, teatrze.

Często chodzimy na plac zabaw w parku. Tosia i Marcysia samodzielnie wchodzą na najwyższe „pajęczyny”. Bardzo często wściekli tatusiowie pokazują je jako przykład synkom, którzy boją się wysokości. Jeśli chodzi o sprawność fizyczną i odwagę, to biją na głowę niejednego chłopca. Jeśli chciałyby pograć ze mną w nogę, nie byłoby problemu. Większy problem mam z zabawą konikami Pony. Ale i tak cieszę się, że to dziewczynki. Fajnie mieć córki, bo fajnie jest być kobietą.