Nigdy wcześniej w sklepach nie było takiego wyboru żywności. I nigdy dotąd jej spożywaniu nie towarzyszyły takie emocje jak dziś! Coraz więcej z nas ma świadomość, że to, co bierzemy do ust, ma wpływ na to, jakie jesteśmy. Jedzenie stało się orężem w walce o zdrowie, nastrój, a zwłaszcza wygląd. Aforyzm "Jedz mniej, bramy raju są wąskie" to dziś credo milionów kobiet na całym świecie, głuchych na wieści o śmiertelnych ofiarach batalii o płaski brzuch. Nawet kawałek pizzy, choć tak niewinnie wygląda na talerzu, to coś więcej niż tylko antidotum na głód...

Mam bzika na punkcie zdrowego menu

Magdalena Orlikowska, 33 lata specjalista ds. ubezpieczeń

Biuro dużej firmy motoryzacyjnej w Warszawie. Zbliża się pora lunchu. Koleżanki z pokoju Magdy sięgają po swoje kanapki. Tymczasem Magda otwiera małe plastikowe pojemniki. Co ma w nich dobrego? Brokuły gotowane na parze, pestki dyni, dwie surowe marchewki. - No tak, ty jak zwykle się umartwiasz! - śmieją się koleżanki. Magda macha ręką. Już się przyzwyczaiła, że wszyscy zaglądają jej do talerza i z politowaniem komentują styl odżywiania. Pytają z troską: - Czy ty aby trochę nie przeginasz z tym zdrowym jedzeniem? - A co w tym złego? To raczej mnie ich żal, że pakują w siebie paskudztwa - przekonuje Magda. I przyznaje: - Moim zdaniem świat jest pełen trucizn. Sama zobacz: cukier, chleb, ziemniaki, makaron, ryż. No co to jest? Biała śmierć. Na dodatek wszędzie są konserwanty, sztuczne barwniki, spulchniacze. Wiadomo, że kurczaki faszeruje się hormonami, a w wędlinach są szkodliwe dla naszego organizmu azotyny - wylicza. Dlatego zanim w sklepie wrzuci coś do koszyka, sto razy zastanawia się: czy to jest zdrowe, ile ma kalorii, jaki ma indeks glikemiczny (zna się na tym świetnie, bo w domu ma bibliotekę pełną książek o dietach i zdrowym odżywianiu, wycina też artykuły z gazet). Starannie czyta wszystkie etykiety. - Jeżeli znajdę w składzie jakieś "E" albo sól, nie kupuję - mówi. Skoro uzna, że dany produkt jest niezdrowy, na zawsze eliminuje go z jadłospisu. Doszło do tego, że jej lista z napisem "Jadalne" staje się coraz krótsza. - Właściwie bezkarnie można dziś jeść tylko warzywa. U cioci na imieninach zwykle nie mam czym się poczęstować. Wszystko, oprócz pomidorów z cebulką, wydaje mi się niezdrowe. Przecież nie zjem schabowego, bo jest smażony - tłumaczy Magda. Ostatnio w ogóle zrezygnowała z mięsa. Wystarczą jej warzywa (są najmniej toksyczne ze wszystkich produktów). Odpuściła sobie też jajka i sery (za dużo w nich białka, na dodatek zwierzęcego). Została weganką. - Ale zaczęły mi wypadać włosy, więc przeprosiłam się z nabiałem, choć mam poczucie winy, że pakuję w siebie coś niedobrego - ubolewa. Delikatnie pytam, czy słyszała może o ortoreksji? To rodzaj obsesji na punkcie zdrowego odżywiania. - Następna, która chce mi wmówić, że coś ze mną nie tak. Ja tylko dbam o zdrowie! Radzę ci, zrób to samo - zachęca mnie na odchodne.

Ortoreksja - obsesja na punkcie zdrowego żywienia. Termin pochodzi od greckich słów: "orto" - prawidłowy, oraz "oreksis" - apetyt. Ortorektyk je tylko to, co sam uważa za zdrowe.

Jem tylko i wyłącznie słodycze

Agnieszka, 26 lat, sekretarz redakcji w dzienniku

Choć jest atrakcyjna, nie zgadza się na zdjęcie, prosi też o niepodawanie nazwiska. - Wstydzę się swojej słabości. Przyznawanie się do niej nie jest trendy - uważa Agnieszka. Z torebki wyciąga torebkę ciastek. To jej ulubione: kruche z marmoladą. Codziennie w drodze do pracy kupuje je w tej samej cukierni. Ciastka oraz dwa, trzy batoniki to jej jedyne pożywienie w ciągu dnia. - Trudno w to uwierzyć, ale normalnych posiłków nie jadam wcale. Dla mnie normalne są słodycze - mówi dziewczyna. Jej chłopak gotuje sobie na obiad żurek, a dla Agnieszki robi budyń. - Nawet rodzice się przyzwyczaili, że z wigilijnych dań wybieram sernik -opowiada Aga. Kiedyś źle się poczuła, poszła do lekarza. Złapał się za głowę, gdy usłyszał, jak się odżywia. Zażądał, by się opamiętała. - Próbowałam, ale nie wyszło. Jak nie zjem czegoś słodkiego, wariuję - przyznaje. - Kiedyś na wczasach w leśnej głuszy przemaszerowałam 5 kilometrów do najbliższego sklepu, bo bałam się, że zabraknie mi łakoci.

Kocham karmić swoją rodzinkę

Anna, 48 lat, gospodyni domowa

Renata, najlepsza przyjaciółka Anny, tak o niej opowiada: - Anka już od rana krząta się po kuchni. Ledwie pozmywa po śniadaniu, a już tłucze mięso na kotlety. Jej życiowym celem jest karmienie rodziny. Ale ja też nigdy nie wyszłam od niej głodna. Ostatnio trafiłam na pieczenie pasztecików. Zjadłam chyba dwadzieścia, a drugie tyle dostałam w prezencie. To cała Anka: gdyby mogła, nakarmiłaby cały świat. A o sobie zupełnie zapomina - przyznaje Renata. Anna zaś, puszysta brunetka, uśmiecha się i wyznaje: - Człowiek najedzony to człowiek szczęśliwy. A mnie zależy na szczęściu moich bliskich. - Tuż po studiach przez rok pracowała w szkole, lecz miała poczucie, że zaniedbuje rodzinę. Złożyła wypowiedzenie i postanowiła zająć się domem. Od tamtej pory jej cała uwaga skierowana jest na dogadzanie zapracowanemu mężowi i dorastającej córce. - Jeśli śniadanie, to koniecznie na ciepło, a nie jakieś kanapki. Na obiad pełen zestaw: śledzik na przystawkę, zupa, nadziewane papryczki, surówka, kompot. Nieraz to i kulebiak robię, jak babcia przed wojną. Jest też zawsze ciepły podwieczorek i taka sama kolacja. A w niedzielę obowiązkowo ciasto - chwali się Anna. Męża i córki nie wypuści z domu bez prowiantu. Oboje mają już sporą nadwagę. - Nic na to nie poradzę. Pamiętam z dzieciństwa słowa mamy: "Wyjdziesz na podwórko, ale najpierw zjesz". Teraz mówię to samo córce - podkreśla. Czy zapomina o swoich potrzebach? - Trochę tak. Ale lepiej się czuję, jeśli nie zapominam o bliskich - tłumaczy i znów odkłada wizytę u fryzjera. Woli w tym czasie upiec pyszną szarlotkę.

Zobacz także:

Z roku na rok rośnie w Polsce liczba otyłych dzieci. Niedawno łódzcy naukowcy przebadali 28 tysięcy uczniów. U ponad 15 procent z nich stwierdzili nadwagę lub otyłość.

Najpierw głoduję, potem się opycham

Dorota, 36 lat, urzędniczka w dużej firmie

Zawsze była większa od rówieśników: wyższa i grubsza. Wołali na nią "Kruszyna". - Nienawidziłam tego, sądziłam, że moje problemy znikną, gdy schudnę - mówi Dorota. Pierwszą głodówkę podjęła przed zakończeniem podstawówki. - Tak się zawzięłam, że po miesiącu moje kolana były grubsze niż uda - wspomina. Ale szybko zauważyła, że nie jest jej ani trochę łatwiej dogadać się z kolegami. Z rozpaczy poczuła ssanie w żołądku i rzuciła się na jedzenie. Zmiatała wszystko. Od tamtej pory żyła jak na huśtawce: najpierw ostra dieta, potem ostry atak żarcia. - I tak jest do dziś. Nieraz przez miesiąc jadę tylko na twarożkach i kefirze. A potem przychodzi kryzys - choćby oblany egzamin na prawo jazdy. Wówczas wystarczy impuls. Ktoś poczęstuje mnie cukierkiem i już wpadam w ciąg. Jak alkoholik! Z detalu przechodzę na hurt: dwa talerze bigosu, 4 kawały ciasta, 3 zrazy, fura wędlin. Chleb, dużo chleba. Potem znów faza ascetyczna. Kiedyś przytrafił mi się wypadek: złamałam nogę i prawie pół roku nie chodziłam do pracy. Znów zaczęłam się objadać. Dobiłam do 92 kilogramów. Tak źle jeszcze nie było! Znowu podjęłam heroiczny bój. Nie jadłam chleba, ryżu, makaronu, tylko pieczone w folii chude mięso. Potem trochę sobie pofolgowałam, ale teraz znów się kontroluję. Jednak niedawno zaczęły się problemy w pracy: mają połączyć naszą firmę z inną, będą zwolnienia. Już czuję, że za to zapłacę. Właśnie wróciłam z biura i pożarłam duże opakowanie śledzi po hawajsku, 20 plastrów baleronu i pół bochenka chleba. Wraca jedzeniowy ciąg. Chcę na odwyk!

Ciągle muszę być na diecie

Magdalena Muzyka, 19 lat, modelka

Co wczoraj jadła? - Dwa jabłka, dwa banany, kiść winogron i duży kubek maślanki. Mało? Więcej nie mogę, muszę dbać o linię - mówi Magda, wzięta modelka. Często pozuje do katalogów i kalendarzy (ostatnio brała udział w sesji do kalendarza Porsche). Magda waży zaledwie 45 kilogramów. Jest chuda jak patyk, ale wciąż boi się przytyć. Kilogram więcej i mogłaby stracić pracę. Oczywiście nikt jej wprost nie powie, że jak przytyje, to wyleci. Raczej usłyszy subtelną sugestię: "To twój czas, twoja szansa. Teraz cię chcą, za rok przyjdą młodsze, więc dbaj o siebie". - To wystarczy, by w jednym momencie przejść na drakońską dietę typu liść sałaty trzy razy dziennie. Wiem, co się dzieje z koleżankami, które mają kłopot z utrzymaniem wagi. Nie zaprasza się ich na castingi, powoli są odsuwane od sesji, wszyscy patrzą na nie z politowaniem. Dziewczyny się załamują - opowiada.

Ogłoszenia o castingu zawsze brzmią tak samo: "Szukamy bardzo smukłych dziewcząt o cienkich pęcinach i przegubach". Te, które się zjawiają, z dumą eksponują katowane dietami sylwetki. Zapytane, czy stosują jakąś szczególną dietę, odpowiadają: "Ależ skąd, takie jesteśmy z natury". - To mit, że wraca moda na modelki o kobiecych kształtach. Każdy projektant wie, że ciuchy lepiej leżą na szczupłych. Dlatego wciąż panuje chory kult chudości. Dziewczyny pełniejsze odpadają z branży. Takie są prawa rynku. Ta, która nosi rozmiar 38, prywatnie uchodzi za gazelę, ale dla modelingu jest za gruba - mówi Magda. Sama nosi rozmiar 34 (taki jak 12-13-latki) i dlatego nie narzeka na brak zleceń. - Moja dieta? Śladowe ilości jedzenia - odpowiada sama sobie. Przyznaje, że ciągle go sobie odmawia i oczywiście stale jest głodna. Burczenie w brzuchu zagłusza wodą mineralną. Ale podświadomości nie da się oszukać: w nocy śnią jej się sernik, spaghetti, wielka pizza. - Od dwóch lat jestem w branży, już nauczyłam się z tym żyć. Ale denerwuje mnie, gdy czasem słyszę, że jestem anorektyczką. Bzdura! Nie mam wstrętu do jedzenia. Przeciwnie: kocham jeść, ale nie mogę, jeśli chcę utrzymać superfigurę - twierdzi. - Najgorzej było przed maturą. Zakuwałam nocami, chciało mi się jeść jak diabli. Ale w przerwie między egzaminami miałam wyznaczony termin sesji zdjęciowej. Musiałam dobrze wyglądać. Mama podsuwała mi smakołyki, a ja skubałam tylko okruszki. Efekt? Byłam tak słaba, że miałam świeczki w oczach - opowiada.

Nie pamięta, kiedy ostatni raz rozkoszowała się kawałkiem ukochanej chałwy. - Jeśli coś słodkiego, to tic-taki. Wiadomo, mają tylko dwie kalorie - śmieje się modelka. Trzyma się zasady: po godzinie 17 zasznuruj sobie buzię. - Wtedy organizm więcej odkłada, niż trawi - tłumaczy. Ostatnio Magda tak "dbała" o siebie, że schudła prawie 3 kilogramy (przy wzroście 173 cm ważyła 42 kilogramy). Zrobiło się jej słabo. - Wystraszyłam się. Żeby dojść do siebie, do wszystkich posiłków dodawałam trochę śmietany i majonezu - mówi.

Teraz je głównie warzywa i białe, chude mięso. Nie są to kaloryczne rzeczy, ale Magda woli dmuchać na zimne: żeby spalić kalorie, codziennie się gimnastykuje i nie korzysta z komunikacji miejskiej. Już nie pamięta, co to znaczy najeść się do syta. Tak, żeby aż brzuch rozpierało. - Zwykle jestem na głodzie. Gdy Robert Makłowicz w telewizji szykuje jakieś pyszności, ściska mnie w dołku. Boże, jak ja mu zazdroszczę!

Żywię się? powietrzem

Vasanta Ejma, 60 lat, autorka książki "Można żyć, nie jedząc"

Najpierw zgadza się na sesję zdjęciową, potem nagle ją odwołuje. Tłumaczy, że nie chce rozgłosu, bo i tak ma dość kłopotów. Gdy robi zakupy w swym osiedlowym sklepiku w Poznaniu (co zdarza się naprawdę od wielkiego dzwonu), ekspedientki pytają ze zdumieniem: "A pani co się stało?". Uspokajają się dopiero wtedy, gdy słyszą, że są to zakupy dla gości. Vasanta (jej imię oznacza "Ta, co niesie wiosnę?") jest znana z tego, że... nie je. Ale nie dlatego, że się odchudza (od lat waży 55 kg). To wyraz jej filozofii życiowej. Vasanta twierdzi, że jedzenie jest nałogiem, od którego trzeba się wyzwolić. - Z nadmiernego jedzenia bierze się cała agresja tego świata, wszystkie nasze chore emocje - przekonuje. Uważa, że wyzwolenie od jedzenia jest możliwe, ale wcześniej trzeba nad sobą popracować, by osiągnąć wyższą świadomość. - To długi proces, nazywam go transmutacją. Kto go doświadczy, nie będzie czuł ani głodu, ani przyjemności z jedzenia. Jego organizm zaś przystosuje się do odżywiania poza materią. A wtedy człowiekowi zostanie wolny wybór: "Mogę jeść, ale nie muszę" - tłumaczy kobieta. Ona sama, jak twierdzi, może nie jeść przez trzy miesiące (chudnie wtedy zwykle około 13 kilogramów) i mówi, że w tym czasie czuje się świetnie. - Naprawdę! Nie mdleję z głodu, nie słabnę, mimo że wówczas tylko piję wodę. Dlaczego? To oczywiste: nasze ciało to świątynia ducha bożego. Jeśli jest czyste, czyli pozbawione tony pokarmów do trawienia, ten duch w nas ożywa. I to on karmi nasze ciało. Jeśli obżeramy się, zabijamy go w sobie. Mnie zależy na byciu jak najbliżej Boga, więc nauczyłam się nie jeść. Ale codziennie lubię sobie wypić małą czarną z odrobiną mleka. Czasem skuszę się na warzywa, owoce, jakąś surówkę - opowiada Vasanta.

Jeszcze dziesięć lat temu miała na imię Henryka, prowadziła z mężem hurtownię chemiczną, wychowywała dwójkę dzieci. Ale rzeczywistość ją uwierała. Nie opuszczało jej wrażenie, że żyje jak bohaterowie Matriksa, którzy fikcję brali za prawdę. Dlatego postanowiła poszukać swojej drogi. Brała udział w kursach silvy, reiki, feng shui. Podróżowała do Indii, Egiptu, Izraela. - Mieszkałam w ashramach mistrzów Dalekiego Wschodu, uczyłam się siebie. Modliłam się, medytowałam. Czułam, że dokonuje się we mnie przemiana duchowa ? mówi. Kilka lat później do Polski przyjechała znana australijska niejedząca Jasmuheen. Vasanta zapisała się na jej warsztaty. Nie wie dlaczego. Może intuicja?

Mój garnek, moja sprawa

I właśnie na tych warsztatach poczuła, że jest na właściwej drodze! Po zakończeniu cyklu spotkań z australijską guru od niejedzenia Vasanta zastosowała trzytygodniową głodówkę. A potem (opisała to w swojej książce "Można żyć, nie jedząc") przeszła transmutację. Od tej pory przestała mieć potrzebę jedzenia. - Uwolniłam się od tego nałogu - cieszy się. - Teraz, gdy czasem sięgam po jedzenie, zakłócam w sobie wewnętrzny spokój - twierdzi. Oczywiście są sytuacje, kiedy je. Robi to zwykle nie z powodu głodu, lecz dla świętego spokoju. - Na przykład na wczasach czy na wycieczce. Wtedy nie chcę zwracać na siebie uwagi. Wolę spróbować kęs, niż uchodzić za dziwoląga - mówi. Już się nie wścieka, gdy słyszy, że chyba zwariowała. Bardziej boli ją, że odwrócili się od niej znajomi, odszedł mąż. Tylko z córką ma świetny kontakt. - Inni uważają, że mam nie po kolei w głowie. To moja sprawa, czy coś wkładam do garnka, czy nie! - mówi Vasanta.

EKSPERT KOMENTUJE

Małgorzata Ohme, psycholog ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie; zajmuje się problematyką psychicznych zaburzeń jedzenia

Za wyborem jadłospisu może kryć się potrzeba określenia swojej tożsamości, zwrócenia uwagi na siebie albo przynależenia do jakiejś wspólnoty. Celebrowanie jedzenia, wyszukiwanie diet, poświęcanie im uwagi stanowi również częsty sposób radzenia sobie z samotnością. To wszystko pochłania uwagę, zajmuje czas i daje iluzoryczne poczucie zaabsorbowania. Poza tym jedzenie nie tylko utrzymuje nas przy życiu, ale jest istotnym regulatorem emocji. Sięgamy po nie w chwili smutku, samotności, niezadowolenia. Albo w nagrodę za coś, co nam się udało. Stosunku do niego uczymy się od dzieciństwa. Jak reaguje matka na płacz niemowlęcia? Podając mu mleko. Co robi, gdy kilkulatek przewróci się na podwórku? Na otarcie łez kupuje batonik! Jesteśmy wyuczeni, że coś smacznego przynosi ulgę, rozładowuje napięcie i może być sposobem okazania czułości. Albo niezadowolenia. Co jest normą? Gdy sięganie po jedzenie wynika z głodu, a nie z innych czynników, np. nastroju.