Parę lat temu byłam akurat w Paryżu, kiedy „L’Officiel” wydał cały magazyn poświęcony Diorowi z okazji 60-lecia istnienia firmy. Otworzyłam na stronie z latami 50. i zobaczyłam sukienkę. Czarno-białe zdjęcie, trudno ocenić kolor, taki gołębi. Idealny! W białej sukni chcę wziąć ślub tylko raz – kościelny. Temat ślubów kochałam od dziecka. Kiedy byłam mała, rysowałam ślubne kreacje dla wszystkich koleżanek mamy. Kiedy widziałam coś pięknego, zastanawiałam się, czy może byłoby dobre dla mnie. Zachwyciłam się pomysłem plisowanej sukienki. Przeszło mi przez myśl, żeby ją uszyć, ale mama zabroniła – to podobno zła wróżba. Poza tym chciałam przeżywać emocje przymiarek. Musiała być idealna, niestety nie była, krawcowa zupełnie nie podołała wyzwaniu. Na szczęście w ostatniej chwili udało mi się choć trochę zatuszować jej błędy. Sama jestem przecież krawcową, nie mogłam mieć źle uszytej kreacji. Tak, mówię o sobie krawcowa, nie projektantka.

W Mediolanie uczyłam się przede wszystkim krawiectwa, fashion designu też, ale szycie to pasja. Tata mnie nie odprowadzał, zrobi to podczas ślubu kościelnego, we Florencji. Teraz szliśmy z Piotrem, trzymając się za ręce, przez gęsty tłum ponad 400 gości. Wszyscy się uśmiechali, coś do nas mówili, ale nie pamiętam nic, emocje spowodowały kompletną amnezję! Ściskałam w dłoni bukiet białych peonii, moich ulubionych kwiatów, i nie miałam zupełnie, jak to mówią, „cold feet”, takiego wewnętrznego niepokoju – czy to na pewno on? Od zaręczyn ani przez chwilę nie miałam wątpliwości.

Jesteśmy ze sobą dwa lata, Piotr oświadczył mi się rok temu w Porto Pollo na Sardynii. Zawsze uważałam, że po oświadczynach nie ma na co czekać – decydujesz się na taki krok, to się żeń. Moi rodzice i ich małżeństwo są dla mnie nieustającym wzorem, wiedziałam, że nie ma się czego bać. Są dowodem na to, że ślub jest wspaniałą sprawą, a małżeństwo to fantastyczna podróż. Trudna, ale warta podjęcia – jak powiedział mój tato w trakcie weselnego przemówienia, czym doprowadził do łez wszystkich, w tym mnie.

Sama ceremonia zaślubin trwała króciutko, siostra rozpłakała się już po pierwszym słowie. Flavia, trzy lata ode mnie młodsza, była moją świadkową. Ja trzymałam się do wesela, dopóki nie usłyszałam słów taty. Mówił, że małżeństwo uczy pokory i zrozumienia, pokazuje, że nie jesteś sam na świecie, że od momentu, kiedy bierzesz ślub, już nie myślisz „ja”, tylko „my”. Moi rodzice są razem 27 lat. Patrzę na nich i nie boję się przyszłości. Przysięgę małżeńską powtórzymy jeszcze w kościele Certosa we Florencji. Będę w sukni z grubego jedwabiu mikado w kolorze szampana, mam buty uszyte pod kolor sukienki, a do tego.... Jakiś czas temu mama znalazła u babci we Florencji pudło pełne koronek. Otworzyłyśmy, a tam ręcznie robione koronkowe cuda, na jednej adnotacja: „Bruksela, rok 1902”. Cały rulon! Dobre pięć metrów. Mama zawiozła go do Mediolanu, do modystki, której studio od pokoleń robi welony. Mój jest przepiękny, na łzie z tiulu, z ramą z koronki. To będzie welon dla kilku pokoleń. Jestem pewna, że będzie przynosił szczęście.