– Podaje mi naczynie z żółtawą, zawiesistą cieczą do wypicia. Domyślam się, że jest to wywar z liany ayahuasca (co w wolnym tłumaczeniu oznacza „pnącze duchów”), podstawowy specyfik wykorzystywany przez tubylczych szamanów-uzdrowicieli działających do dzisiaj we wszystkich lesistych prowincjach Ekwadoru, Kolumbii i Peru. Używają go, aby wspomóc własne siły psychiczne potrzebne w trudnej sztuce uzdrawiania.
Napój ten uchodzi za jeden z najsilniejszych naturalnych środków zmieniających świadomość, ma też bardzo silne właściwości halucynogenne.
Smak ma jednak nie do zniesienia… Próbuję przełknąć łyk, ale momentalnie czuję silne mdłości… Czytałam, że ayahuasca oczyszcza zarówno fizycznie (powodując wymioty i bardzo silną biegunkę), jak i psychicznie – poprzez omamy wzrokowe i słuchowe, będące – jak uważają szamani – kluczem do poznania Nieznanego.
Świat wokół przybiera inne kształty; drzewa stają się ludźmi, ludzie zamieniają się w zwierzęta... Szaman tymczasem zakłada mi na głowę przepaskę, do której przyczepione są na sztorc ciemne pióra.
Bierze do ręki dzidę i zaczyna nią miarowo uderzać o podłogę. – Puk, puk, puk…
Wprowadza się w trans, coś mruczy, co chwilę sięga do półtoralitrowej plastikowej butelki po fancie (!) i popija wywar z liany, jakby to był kompot.