Wciąż nosi Pani biżuterię mamy… (duży srebrny wisior pięknie rozjaśnia czerń sukienki). To Pani talizman?
To coś, co jest dla mnie ważne. Nie wierzę za bardzo w magię, ale lubię go czasem dotknąć. Nosiła to mama…Poza tym to piękna rzecz.

Politycy prawią Pani komplementy? Mówią, że z taką urodą powinna Pani być aktorką?
Jeżeli pyta pani, czy w polityce występuje seksizm, to tak, występuje. ale rzadko słyszę uwagi dotyczące  wyglądu. Nie pozostawiam na nie przestrzeni. Staram się być postrzegana merytorycznie. a jeśli już zaczyna się taka rozmowa, tłumaczę panom, dlaczego to niestosowne.

Pani ze swoim stonowanym sposobem bycia, merytorycznym sposobem prowadzenia rozmowy odbiega od standardów polskiej polityki. Jak sobie Pani radzi z powszechnym krzykactwem polityków niesłuchających argumentów drugiej strony.
Zaskakuje mnie, że od kilku lat nikt nie chce słuchać argumentów drugiej strony. a jeszcze osiem, dziesięć lat temu było inaczej. oglądam starsze programy i widzę, że ludzie słuchali się nawzajem, rozmawiali ze sobą. Potem zaczęli się koncentrować na sobie: żeby pisały o nich portale internetowe, by zaistnieli w nagłówkach gazet. moja działalność publiczna zaczęła się w lutym 2014 roku. Podejmuję próby prowadzenia normalnej rozmowy, szukam porozumienia. czasem się udaje, bo mnie nie zależy na tym, żeby mówić głośniej i dłużej. Próbuję przedstawiać wizję, cel, do którego zmierzamy. możemy się nie zgadzać, ale rozmawiajmy! krzyki i wyzwiska nic nie wnoszą, ludzie tylko przestają lubić i szanować polityków. Uważają, że są chciwi, pazerni, niekompetentni. Niektórzy oczywiście tacy są, ale większość chciałaby coś zmienić w kraju. marzę, aby zawód polityka był szanowany.

Czytałam ostatnio wywiad w „Gazecie Wyborczej”
z amerykańskim psychologiem Jonathanem Haidtem, który twierdzi, że orientacja polityczna, podobnie jak religijność w 30-60 proc. zależy od genów. Co Pani nosi w swoim genetycznym plecaku?

kiedy zastanawiam się nad tym, skąd mam poglądy, to oczywiście z domu, w którym się wychowywałam, a także z domów moich rodziców. obaj moi dziadkowie w młodości należeli do PPS-u. U nas zawsze dużo się mówiło o wolności. rodzice czuli zniewolenie w czasach PRL-u, ale kiedy przyszły przemiany, widzieli, że zaledwie niewielki procent ludzi jest ich beneficjentem, większość natomiast straciła rzecz najważniejszą – poczucie bezpieczeństwa. Odzyskaliśmy wolność, ale nie czujemy się bezpieczni w sensie ekonomicznym. z domu wyniosłam też szacunek do pracy. Dziadek Witold, tata ojca, był profesorem, przez kilka lat prezesem Polskiej akademii Nauk. Powiedział mi kiedyś, że człowieka mądrego poznaje się po tym, że umie rozmawiać z każdym na jego poziomie W domu nauczyłam się też tolerancji, otwartości. W mojej rodzinie był ksiądz, co wszystkich dziwi. I ja, i mama wychowywałyśmy się na plebanii.

To była bliska rodzina?
Przyszywany wujek, ale ukochany. To długa historia. Moja babcia, Regina, mieszkała w Pińsku. Był tam tygiel kulturowy: prawosławni, żydzi, katolicy. Było też seminarium duchowne dla księży katolickich i każda rodzina katolicka dostawała na święta do opieki kleryka. Tak trafi do pradziadków ks. Józef Gałda. Kiedy zaczęła się druga wojna światowa, pomógł babci i prababci uciec z Pińska. Zabrał je do siebie na parafii. Nie dał rady pomóc bratu mojej babci, który został zamęczony w drodze do Starobielska. To istotne dla historii mojej rodziny, dlatego mama chciała pojechać do Katynia. Z wujkiem moje babcie przetrwały wojnę, zajmowały się domem. Po wojnie nadal się przyjaźnili. Mama jeździła do „wujacha” na wakacje z siostrą, potem jeździłam tam ja ze swoją siostrą. Chodziłam do kościoła, aż w pewnym momencie zrozumiałam, że nie wierzę w istnienie Boga, co nie znaczy, że nie szanuję ludzi wierzących czy tradycji wywodzących się z chrześcijaństwa wpisanych w naszą kulturę. Ale nie chcę, aby czyjaś wiara wpływała na moje życie.

W Pani domu rodzinnym spotykały się cztery pokolenia kobiet: prababcia, babcia, mama oraz pani z siostrą. Clarissa Pinkola Estés w książce „Biegnąca z wilkami” pisze, że my, kobiety, niesiemy w sobie wzorce naszych babek. Jaki jest Pani?
Spotykałyśmy się przy lepieniu pierogów wigilijnych. To była obowiązkowa impreza! Mama potrafiła wrócić po posiedzeniach sejmowych, szybko się przebrać i usiąść z nami do lepienia. Dzisiaj jestem najstarsza. Po mnie są tylko siostra Kasia i moja czteroletnia córka Zosia. Staramy się z siostrą kontynuować tradycję, ale rodzina jest  coraz mniejsza. Syn policzył, że to 11 osób. Instynktownie chcę wszystkich zgarnąć i posadzić przy stole. Z siostrą i ojcem w każdą niedzielę spotykamy się na obiedzie, choć czuję, że oni mają już tego trochę dosyć...

Obiady są u Pani w domu?
Z powodów logistycznych u siostry. Przebieg jest następujący: ojciec przyjeżdża po mnie, jedziemy na Powązki,  bo trzeba co tydzień być u mamy, a potem do siostry. Ona gotuje zupę, ja dbam o resztę. Czuję się odpowiedzialna za te spotkania, za wspólne święta i za to, by wyprawić urodziny ojcu, dzieciakom, o siostrę zadbać… A ona dba o mnie.

Zobacz także:

Co jeszcze znajduje się w Pani kobiecym plecaku?
Poczucie wolności i godności. Waleczna jestem.

Prababcia, babcia, mama mówiły Pani, jaka powinna być kobieta?
Nie. Prababcia mieszkała z nami, zmarła, mając 104 lata. Pamiętam, że kiedy pod koniec liceum chciałam pojechać ze znajomymi na wakacje i wynikła dyskusja z rodzicami, czy to dobrze, że wśród nich jest mój chłopak, prababcia powiedziała: „No i bardzo dobrze. Musi się dziewczyna wyszaleć”. Uważała, że tak trzeba: wyjeżdżać, poznawać świat. Zresztą i babcia, i prababcia, obie lubiły podróżować, miały w sobie wolność. Po kobietach ze strony mamy odziedziczyłam odwagę – na ile udało mi się siebie sprawdzić, bo przecież nigdy nie byłam w takich sytuacjach jak moje babcie, chociażby w czasie wojny. Odziedziczyłam też po nich poczucie humoru i skłonność do autoironii.

 

Nosi Pani imię odziedziczone po tragicznie zmarłej siostrze mamy. Imię może uskrzydlać, ale i stanowić obciążenie. Jak Pani się z nim czuje?
Dobrze. Dostałam je po osobie, która była moim rodzicom droga. Miłość do niej przenieśli na mnie. Z kolei moja córka ma na drugie Izabela.

Nie chciała jej Pani dać imienia po mamie na pierwsze?
Gdy mama zmarła, byłam w ciąży. Wiedziała, że ma się urodzić Zosia, więc nie mogłam zrobić jej takiego numeru. Najważniejsze, by nosić imię, które zostało nadane z miłością. Ale syn, Kuba, ma do nas żal, że nie nazwaliśmy go Cristiano Ronaldo albo Leo Messi i złamaliśmy mu karierę sportową, a chciałby być piłkarzem, czego mu nie życzę.

W szkole była Pani grzeczna?
Och, nie. W czasach liceum nie byłam przyjemna dla rodziców, miałam okres buntu. Nie był jakiś straszny, ale lubiłam wyjechać ze znajomymi, żeglowałam i wcale się tak dobrze nie uczyłam. Na pewno parę razy na wywiadówkach rodzice nie byli zadowoleni. Paliłam papierosy…

Pierwszy kieliszek alkoholu?
Jak każdy z nas w dzieciństwie, ukradkiem zanurzałam w nim palec. Kiedy miałam 16 czy 17 lat, pojechałam na obóz żeglarski i wtedy był niejeden... Każdemu to jest potrzebne. W domu nie było zakazów. Jeżeli miałam ochotę, już jako starsza nastolatka, wypić odrobinę wina do obiadu, nikt się nie oburzał. Rodzice tłumaczyli tylko, że może mi szkodzić. Nigdy jednak nie mówili: „Nie możesz”, tylko: „Jeśli już musisz się napić ze znajomymi, wypij jedno piwo. Nie szalej”. Dzięki temu nie narobiłam specjalnych głupot.

Czego nauczyła się Pani, występując w telewizyjnym programie „5-10-15”?
Szacunku do pracy, do czasu i dyscypliny. Oswoiłam się z kamerą, dziś pomaga mi to w działalności publicznej. Do programu trafiam przypadkiem. Do mojej podstawówki, gdy byłam w szóstej klasie, przyjechała ekipa TV i zaprosiła dwójkę dzieci, które ładnie opowiadają. Polonistka wytypowała mnie i kolegę. Przeszłam casting, podobnie jak Justyna Pochanke, znana dziennikarka. Występowałam potem z nią przez trzy-cztery lata, a spotkałyśmy się dopiero w tym roku, przy make-upie w TVN. W „5-10-15” poznałam też Marcina Tyszkę, który został moim serdecznym kolegą. Pierwsze zdjęcia, które sprzedał do gazety, zrobił właśnie mnie. Sesję  zorganizowaliśmy w lesie niedaleko jego domu, a do makijażu używaliśmy kosmetyków mamy Marcina. A że pudry nie pasowały do mojej karnacji, użyliśmy mąki. Efekt był zaskakująco dobry. Nadal jest mi miło, gdy ktoś mówi, że pamięta mnie z tego okresu…

Kłóciła się Pani z mamą?
Oczywiście! Ale nie lubię być w konflikcie, podobnie jak cała moja rodzina. Więc kiedy się pokłóciliśmy, szybko się przepraszaliśmy. Czasem nie dotrzymywałam godzin powrotu. Zazwyczaj z imprez przywoził mnie ojciec. I jeszcze był tak kochany, że zabierał też moje koleżanki. Fajnych miałam rodziców, nadal mam ojca. Nie warto marnować życia na konflikty z bliskimi.

Tym bardziej kiedy się prowadzi tak aktywny tryb życia, jak Pani – polityczka czy polityk, kanclerka czy kanclerz wyższej szkoły?
Polityczka tak, ale czy kanclerka? Dziwnie brzmi… Nie mówię o sobie, że jestem kanclerzem, tylko „kanclerz”, choć dojdę i do „kanclerki”. Powoli przyjmuje się słowo „ministra”. Słowom trzeba dać czas. Jeszcze w latach 90. wszyscy mówili „pani poseł”, a dzisiaj posłanka jest normą. Tak będzie też prawdopodobnie z „kanclerką” i „rektorką”. Język obrazuje przemiany społeczne. Wysokie stanowiska mają formy męskoosobowe. I to powoduje, że dziewczyny są niewidoczne, kiedy wchodzą w życie publiczne. Na poziomie językowym nie widzą dla siebie drogi. Dlatego właśnie trzeba to zmieniać, a nie z powodu feministycznej fanaberii. Za chwilę żeńskie końcówki będą wszędzie.

Przemiany dokonują się również w związkach. Joanna Senyszyn swoje małżeństwo nazywa „odwróconym marynarskim” – ona działa, wyjeżdża, mąż czeka w domu. „Penelop” – mówi o nim. W Pani związku jest podobnie?
Nie, bo z Maćkiem staramy się dużo przebywać razem. Oczywiście wyjeżdżam, ale staram się na noc wracać do domu. Parę dni temu okazało się, że oboje możemy wygospodarować trochę czasu i na trzy dni pojechaliśmy z dziećmi na Podkarpacie do znajomych. Po to, żeby być razem. Oprócz chęci działania, wiem po co mam dzieci i chcę się nimi zajmować. Nie działam dla siebie, ale dla nich i ich rówieśników, żeby żyli bezpiecznie w dobrej Polsce. Żeby moja córka mogła być ministrą,  tancerką, premierką czy lekarką; kim zechce. Żeby syn mógł dokonać wyboru, czy będzie siedział z dziećmi w domu, czy nie. Kiedy wyjeżdżam, one tęsknią, ale potem tak układam dzień, żeby być z rodziną. Więcej obowiązków spadło teraz na mojego partnera, ale on się w tym odnajduje. W czasie kampanii wyborczej Maciek był matko-ojcem – odprowadzał dzieci do szkoły i przedszkola.

Przyczajona lwica lewicy, materiał na przyszłą premierkę, tak się o Pani mówi. Czuje się Pani?
Ja się tak nie czuję. Obawiam się pokładanych we mnie nadziei. Dużo jest fajnych ludzi w moim pokoleniu i młodszych, do których będzie należała przyszłość. Bo scena polityczna musi się zmienić. Jeśli spojrzymy na liderów – z wyjątkiem Ewy Kopacz – wszyscy są w polityce od wielu lat: Donald Tusk, Leszek Miller, Jarosław Kaczyński. Są wypaleni. Ale czy nadaję się na liderkę?

 

A dlaczego nie?!
Lider musi mieć klarowną wizję, a ja takiej jeszcze nie mam. Znam się trochę na polityce społecznej, na szkolnictwie wyższym, uczę się wielu rzeczy. Umiem już dokonywać wyborów.

Co by Pani chciała zmienić?
Doprowadza mnie do szału brak ratyfikacji konwencji przeciwko przemocy wobec kobiet. Nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego polska prawica nie chce pomóc ofiarom przemocy domowej i w tak ewidentnej sprawie doszukuje się ideologii. To nieludzkie. Kobiety też powinny mieć prawo do decydowania o własnym ciele. Miałyśmy je w PRL-u i zostało nam ono odebrane. Nie mówię  tylko o prawie do aborcji, ale również do antykoncepcji i edukacji seksualnej. Te sprawy się łączą. Niechciane ciąże często wynikają z niewiedzy. Kolejna rzecz: in vitro. Jeżeli dorośli ludzie chcą mieć dziecko, dlaczego państwo ma im tego nie ułatwić? U nas wręcz prowadzi się kampanię presji wobec osób, które z tej szansy skorzystali. Nie służy to budowaniu szczęśliwej rodziny. Przykre są także olbrzymie nierówności społeczne i ekonomiczne.

Czy w jakiejś trudnej sytuacji życiowej myśl o mamie Pani pomogła?
Wielokrotnie. Szczególnie gdy zaczynałam działalność polityczną, szukałam w pamięci opowieści mamy. To pomogło mi przygotować się na różne sytuacje. W polityce np. trudno komuś ufać, bo ludzie politycznie się podkopują. Mama potrafiła znaleźć stronników
bez względu na podziały. Dużo o mamie opowiadam dzieciom, żeby wiedziały, kim była. Syn pamięta babcię, córka nie miała szansy jej poznać.

Życie jak przerwany film…
Nie zmienimy tego. Dla tych, którzy umierają, nagłe odejście jest lepsze niż powolna bolesna śmierć. Pamiętam, jak mama wyszła ode mnie z domu. Stałam w oknie, podczas gdy ona wsiadała do samochodu. Pomachała mi. Zapamiętałam ją w jej najlepszej formie. Mogę się tylko cieszyć, że przeżyłyśmy razem tyle fajnych lat i tyle się udało. Zostały wspomnienia…

…zdjęcia, pewnie też wspólne filmy…
Nie umiem ich jeszcze oglądać, choć minęło prawie pięć lat. Nawet na cmentarz nie lubię chodzić sama, bo jest mi wtedy dużo smutniej. Mama, babcia, prababcia – one też walczyły ze smutkiem, żałobą, ale i kłopotami w PRL-u. Kobiece wsparcie dodaje sił. Dlatego uwielbiam akademie Kongresu Kobiet, bo wracam z nich silniejsza. Jeśli nauczymy się wspierać wzajemnie, możemy zmienić los kobiet. Bez względu na to, do jakiej partii należymy.

À propos partii i Pani wyborów, wiele osób dziwi się, że zaufała Pani Januszowi Palikotowi i związała się z partią Twój Ruch, która rozsypuje się jak domek z kart.
Nie uważam, że jest bardzo źle. Partia to nie tylko grupa osób, ale też spójność poglądów. Co jest dobrego w tej partii? To, że wbrew słabym notowaniom osiągnęła sukces – wprowadziła do debaty publicznej sprawy, o których wcześniej na takim forum nie mówiło się: świeckie państwo i związki partnerskie. O równych prawach dla związków hetero- i nieheteroseksualnych pierwsza mówiła moja matka, i była w tym osamotniona. Nie chodzi o to, w jakiej partii jesteśmy, tylko w jaki sposób chcemy zmieniać politykę. Bo ona i tak się zmieni, wymuszą to czas i potrzeba społeczna. A ja… zobaczymy.

Może powinna Pani założyć nowoczesną lewicową partię, której u nas brakuje.
Taka partia powstanie, i to w krótkim czasie, pewno na bazie istniejących formacji. Ale czy akurat ja? Na pewno nastąpi wymiana pokoleniowa. Wierzę, że już w następnych wyborach, w 2019 roku będziemy w innej sytuacji, zarówno prawica, jak i lewica. Potrafi czekać.

A prywatnie, o czym Pani marzy?
Uwielbiam podróże, więc chciałabym znów pojechać gdzieś z rodziną. Może na wieś na Podlasie, gdzie mój wujek miał plebanię, albo do Londynu, mojego ulubionego miasta europejskiego, w którym mieszkałam pół roku? A może do Japonii lub Mongolii? Chciałabym też, żeby mój syn przestał dyskutować z wychowawcą w szkole, bo liczba uwag w dzienniczku mnie przerasta. (śmiech) I żebyśmy z moim partnerem nadal się tak lubili, jak przez te 11 lat, odkąd jesteśmy razem.

Będzie ślub?
Nie będzie. Czekamy na ustawę o związkach partnerskich Kochamy się i szanujemy. Nie widzimy potrzeby formalizowania związku. A gdybyśmy przestali się lubić i  chcieli sobie dokuczyć, to i tak sobie dokuczymy bez względu na to, czy wzięliśmy ślub, czy nie.