Nocny pociąg pędzi w ciemność, migają światła latarń. Przymykam oczy i wyobrażam sobie, że nowoczesne wagony ciągnie parowa lokomotywa, jak z dawnych rycin przedstawiających Warszawsko-Wiedeńską Drogę Żelazną. Pierwsza polska linia kolejowa łączyła Warszawę z granicą zaboru austriackiego. Ostatnią stacją na tej trasie była miejscowość Maczki. Dziś z Warszawy pociąg dowozi pasażerów do samego centrum austriackiej stolicy, na dworzec Südbahnhof. W chłodny jesienny poranek stukam energicznie obcasami po bruku. Trochę po to, by się rozgrzać, bo Wiedeń spowija gęsta mgła znad Dunaju. „
Grüss Gott!” (Szczęść Boże!) – pozdrawiają się mijani po drodze mieszkańcy. Zmierzam do katedry św. Szczepana. Od tego gotyckiego kościoła rozpocznę wędrówkę śladami cesarskiej rodziny Habsburgów, pod której panowaniem Austria była ponad 700 lat. Potężny budynek katedry góruje nad Starym Miastem. Z daleka widać już jej dach, pokryty kolorowymi, glazurowanymi dachówkami.

Piątek z rodziną cesarską


Przechodzę przez Bramę Olbrzymów – główne wejście do świątyni, ozdobione rzeźbami Chrystusa, apostołów, św. Szczepana i Samsona. W półmroku, ciężkim od zapachu świec, kieruję się do grobowca cesarza Fryderyka III. Ukryty za ołtarzem głównym, jest jednym z najwspanialszych gotyckich pomników nagrobnych Austrii. Postanawiam wspiąć się po stromych schodkach na Steffl – południową wieżę katedry, zwieńczoną kulą z dwugłowym orłem, herbem cesarskiej dynastii. Pode mną rozciąga się wspaniała panorama miasta. Wracam na plac przed katedrą. Przystaję na chwilę, bo zaintrygowali mnie sprzedawcy gazet. To bezdomni, którzy zarabiają na życie rozprowadzaniem miesięcznika „Augustin” z informacjami o Wiedniu. Nazwa czasopisma wzięła się od żyjącego w wieku XVII ulicznego śpiewaka Maksa Augustina.
Nieśpiesznie zmierzam w kierunku placu Neuer Markt, skąd blisko do kościoła kapucynów. Odwiedzam barokową kaplicę z grobowcami Franciszka Stefana I i jego żony – cesarzowej Marii Teresy. Jej panowanie uważane jest za złoty okres w dziejach Austro-Węgier. Nam kojarzy się z rozbiorami Polski, bo to właśnie za jej rządów w XVIII w. Austria zagarnęła Galicję.
Przeciskam się przez grupę turystów w kierunku sarkofagów ostatniego cesarza Austrii Franciszka Józefa (panował aż do I wojny światowej) i jego żony Elżbiety, zwanej pieszczotliwie Sisi. Jej zdobiony złotymi liśćmi i głowami lwów sarkofag przykrywają bukiety kwiatów. Ktoś położył na trumnie zdjęcie Romy Schneider, aktorki, której filmowa rola pięknej Sisi przyniosła światową sławę. Dość mam już kaplic i krypt. Na moim cesarskim szlaku wyrasta monumentalny pałac Hofburg. Ta początkowo miejska twierdza z biegiem czasu stała się symbolem cesarstwa. Władcy mieszkali tu nieprzerwanie od wieku XIII po XX. Dziś swoje biura ma tu premier Austrii.
Przyłączam się do włoskiej wycieczki, która na pałacowym dziedzińcu zrobiła sobie chwilę odpoczynku pod pomnikiem arcyksięcia Karola na koniu. To jedyny na świecie konny posąg, którego ciężar spoczywa wyłącznie na jednym kopycie! Włosi, przekrzykując się, proszą, bym zrobiła im pamiątkowe zdjęcie. Naciskam spust migawki i porzucam hałaśliwą grupę, by zniknąć w czerwonej bramie prowadzącej do najstarszej części pałacu (Alte Burg). Chcę zajrzeć do skarbca Habsburgów. Oprócz kolekcji kamieni szlachetnych i insygniów cesarskich oglądam diamentową szablę, odebraną Turkom oblegającym Wiedeń w 1683 roku. Tu przywołuję na myśl króla Jana III Sobieskiego, bohatera odsieczy wiedeńskiej (pamiątki związane z osobą króla i tym wydarzeniem można obejrzeć w kościele św. Józefa na wzgórzu Kahlenberg, skąd król poprowadził atak na siły tureckie oblegające Wiedeń). Nie opuszczę pałacu bez obejrzenia cesarskich apartamentów Franciszka Józefa i jego żony. Mam za mało czasu, więc decyduję się zwiedzić tylko muzeum Sisi. W sześciu salach zgromadzono bogato zdobione suknie monarchini (w tym również ślubną), liczne przybory toaletowe, a nawet kapcie, które nosiła jako mała dziewczynka. Z zainteresowaniem oglądam salę gimnastyczną Sisi, z drabinkami, materacami i innym sprzętem do ćwiczeń.
Potem docieram na ruchliwy Heldenplatz. Moją uwagę przyciągają wiedeńscy dorożkarze. Znudzone konie przestępują z nogi na nogę, gdy ich właściciele targują się z turystami o cenę przejażdżki. Z ciekawością nadstawiam ucha: uzgodniona kwota wynosi 200 €. Dla mnie za dużo, więc pozostaję przy zwiedzaniu na piechotę.

Sobota z muzyką


Znów wyruszam spod katedry św. Szczepana. Z daleka dobiegają mnie dźwięki walca Johanna Straussa syna „Nad pięknym modrym Dunajem”. Na katedralnym placu utwór wygrywają na skrzypcach młodzi chłopcy. Dobrze się składa, bo idę na poszukiwanie śladów słynnego kompozytora. Nogi same rwą się do tańca i prowadzą mnie do parku, gdzie stoi jego pomnik.
Złotą figurę króla walca grającego na skrzypcach oblegają Japończycy, miłośnicy muzyki klasycznej. W parku znajdują się też pomniki kompozytorów Schuberta i Lehara.
Wracam na Stare Miasto, by zanurzyć się w plątaninie uliczek okalających katedrę. Mijam secesyjne kamienice zdobione kwiatami i winogronami. Zaglądam na maleńkie podwórka przy Blutgasse. Schowane za fasadami czynszowych kamienic, stanowią prawdziwą enklawę spokoju – po ścianach pnie się bluszcz, teraz już w kolorze czerwonego wina, w jesiennym słońcu wygrzewają się senne koty. Skręcam w Domgasse, gdzie stoi jeden z wielu domów, w których mieszkał Wolfgang Amadeusz Mozart. Kompozytor zajmował mieszkanie na pierwszym piętrze w kamienicy pod numerem 5. Skomponował tu kwartety smyczkowe dedykowane Haydnowi, a przede wszystkim muzykę do opery „Wesele Figara”. Dziś otwarto tu muzeum, w którym oglądać można ekspozycję poświęconą życiu Mozarta.

Wiedeńczycy są dumni ze swoich muzycznych tradycji, dlatego obowiązkowym punktem mojej wyprawy jest Opera Wiedeńska. Zaprojektowana w XIX w. przez Eduarda van der Nülla i Augusta von Siccardsburga, łączy w sobie style romański, gotycki i renesansowy. Kiedy gmach powstał, złośliwi porównywali go do śpiącego słonia. Budził tak wiele kontrowersji, że architekci nie wytrzymali napięcia – van der Nüll się powiesił, a von Siccardsburg zmarł na zawał serca. Dziś (od 1877 r.) to miejsce prestiżowych balów ostatkowych, organizowanych w ostatni czwartek karnawału. Bawi się na nich kilka tysięcy osób – m.in. monarchowie, politycy, biznesmeni oraz gwiazdy show-biznesu. W tej operze nasz tenor Jan Kiepura rozpoczął międzynarodową karierę, a potem występował wielokrotnie (po udanych występach bisował, stojąc na dachu swojego auta). O sławie, jaką cieszył się nad Dunajem, przypomina jego popiersie umieszczone w foyer na pierwszym piętrze opery oraz ulica Kiepuragasse w jednej z willowych dzielnic miasta.

Zbliżam się do Domu Pasqualatiego, w którym przez kilka lat mieszkał Ludwig van Beethoven. W niepozornej kamienicy przy Mölker- -Bastei 8 skomponował IV, V, VII i VIII symfonię oraz operę „Fidelio”. Na czwartym piętrze w małym mieszkanku można zobaczyć partytury kompozytora i jego popiersia. Składam jeszcze wizytę Józefowi Haydnowi przy Haydngasse 19. W XVIII-wiecznym domu stoją jego instrumenty – klawikord i fortepian.


Niedziela za miastem


Szerokim, malowniczym bulwarem Ringstrasse zmierzam do stacji kolejki podziemnej. To najszybszy sposób na dostanie się do pałacu Schönbrunn, letniej rezydencji cesarskiej. Jadę linią U4. Wiedeńskie metro zaskakuje czystością (nie tylko stacje, ale także wagony są bez zarzutu). Wkrótce wkraczam do otaczającego pałac przepięknego Schlosspark z przystrzyżonymi w fantazyjne kształty krzewami, marmurowymi posągami i zachwycającymi fontannami. W głębi wyłania się żółta fasada imponującego „austriackiego Wersalu”. Tu przez większą część swojego życia mieszkała cesarzowa Maria Teresa. Wspinam się po półkolistych schodach prowadzących z ogrodów do budynku. Wyobraźnia płata mi figla i przez chwilę słyszę śmiechy i szelest sukien dam dworu, wbiegających po szerokich stopniach za swoją cesarzową. W prawym skrzydle zwiedzam pełne przepychu apartamenty Marii Teresy. Króluje w nich wystrój rokokowy. Dominują białe ściany ze złoconymi girlandami. Pokój śniadaniowy dekorują kwiatowe hafty wykonane przez samą cesarzową i jej córki.
Zmęczona wędrówką po komnatach i wspaniałych korytarzach, wstępuję do arkady Glorietta, w której urządzono niewielką kawiarnię.
Dzisiaj mało kto pamięta, że Wiedeń swoją miłość do małej czarnej zawdzięcza Polakowi – Jerzemu Franciszkowi Kulczyckiemu. W wieku XVII założył on pierwszą w mieście kawiarnię. W „Domu Pod Niebieską Butelką” serwował kawę zarekwirowaną Turkom podczas odsieczy wiedeńskiej.

Pokrzepiona schodzę do pobliskiej stacji metra i udaję się do… wesołego miasteczka na Praterze. Z diabelskiego młyna pożegnam się ze stolicą Austrii. Zaprojektowany w XIX wieku przez angielskiego inżyniera, ma 65 metrów wysokości. Widok o zmierzchu zapiera dech: miasto skrzy się tysiącami świateł, wygląda jak klejnot z cesarskiej kolekcji. Trwa w swoim majestacie bez względu na upływ czasu, zawirowania polityczne, wojny czy skandale.

WARTO WIEDZIEĆ
● wystarczy dowód osobisty
● waluta – 1 € = 3,78 zł
● podróż pociągiem: 230 zł + 14 zł miejscówka
● hotel, np. Pension Zipser (1080, Lanege Gasse 49 – pokój 2-os.: 70 €
● wyżywienie: np. danie dnia (Mitaksmenu): 5–7 €, kiełbaski (Wũrstelstand): 2,5 €
● bilet kom. miejskiej (Netzkarte 72 Stunden Wien): 13,60 €/3 doby
● karta miejska (Vienna Card): 18,50 €,
● więcej informacji: www.austria.info, przewodnik „Europa Magiczna”, wyd. TELBIT