Długo się znacie?
Patryk: Nie. Ale intensywnie.
Anna: Półtora roku. Pojęcie „długo” jest względne. Można być z kimś długo, a nie znać się nawzajem zbyt dobrze. My na pewno dobrze się poznaliśmy. Tak często bywa, że dziecko weryfikuje prawdę na temat relacji.

Jak się poznaliście?
P.: W Szczecinie, wiosną zeszłego roku. Ania prowadziła imprezę, Audiofeels występowali.
A.: Oni śpiewali, a ja za bardzo nie słuchałam. Coś tam wiedziałam o Audiofeels, ale niewiele. Kiedy wygrali „Mam talent” i rozpętało się wokół nich szaleństwo, mieszkałam w Londynie. Byłam odcięta od tego, co się działo w Polsce.
P.: Ale wspominałaś, że koleżanka wysłała ci naszą wersję piosenki „Otherside”.
A.: Tak, tak było. Na koncercie w Szczecinie akurat zagrali tę piosenkę, którą znałam. Patryk potem bardzo próbował zaznaczyć się w mojej świadomości. (śmiech) W jakiejś szerokiej hali szliśmy z naprzeciwka, on prosto na mnie, żeby w ostatniej chwili ustąpić mi miejsca, szarmancko, efektownie. Pięknie się przy tym uśmiechnął, a uśmiech ma czarujący.
P.: Ania ten uśmiech odwzajemniła.
A.: Na początku to była chemia, namiętność, szał. Potem urzekło mnie także to, że Patryk jest taki opiekuńczy.

Jesteście do siebie podobni czy raczej się różnicie?
A.: Różnimy się na wielu płaszczyznach, np. ja jestem pedantką, a Patryk bałaganiarzem.
P.: Polemizowałbym. Ania też potraf bałaganić.
A.: Patryk jest po prostu bardziej…
lekkomyślny, ale jednocześnie ma więcej luzu.
P.: I to ja gotuję.
A.: Tak, zamiana ról – ja w naszym domu wbijam równo gwoździe, wieszam obrazki, a Patryk gotuje.
(śmiech)
P.: Zastanawiam się jeszcze nad tym, jak jesteśmy różni. Na pewno jestem większym optymistą niż Ania. Ona podchodzi do życia bardziej pragmatycznie, a ja romantycznie.
A.: Czyli doskonale się uzupełniamy.

A kto rządzi?
A.: Nikt nie rządzi, jest demokracja.
P.: Mówi się, że faceci rządzą światem, a nimi kobiety.
A.: Ja podejmuję decyzje bardzo
szybko, wychodzę z założenia, że lepiej podjąć złą niż żadnej. Ale potem zdarza się, że się z nich wycofuję, zaczynam wątpić: a może jednak nie? Jak sądzisz, Patryk? A czasem okropnie krzyczę i tupię nogami, żeby było tak, jak ja chcę.
P.: A ja odpuszczam, czasem lepiej ustąpić, żeby zachować spokój.
A.: Ja znacznie częściej wybucham.

A Tobie, Patryku, to się nie zdarza? Wyglądasz na kogoś, kto zna siłę gniewu.
P.: Znam, ale staram się jej nie dopuszczać, bo to oznaka słabości. Uważam, że w związku nie ma sensu pokazywać swojej najmroczniejszej strony.
A.: To znaczy, że jeszcze mi nie pokazałeś najmroczniejszej strony? (śmiech)

Jak zmieniło się Wasze życie, od kiedy jesteście razem?
A.: Nie mam wrażenia, że musiałam coś gwałtownie zmieniać, ale czuję, że te zmiany się dokonały. Jestem w związku, bo chcę, a nie potrzebuję albo muszę. Robię miejsce na to, żeby mężczyzna mógł się o mnie zatroszczyć, ale nie jestem od niego zależna. Ważnym elementem mojego życia jest praca i Patryk to od początku rozumiał. Nigdy nie robił mi wyrzutów, że muszę wyjechać. Zmiany w moim życiu nastąpiły łagodnie. To był raczej rozwój, nie trzęsienie ziemi.
P.: U mnie sporo się zmieniło, musiałem się przeprowadzić z Poznania, miasta, w którym mieszkałem 10 lat. Zacząłem tu zupełnie nowe życie, Ania oprowadza mnie po Warszawie, pokazuje miejsca, w których nigdy nie byłem. Tu znalazłem też dodatkową, całkiem nową pracę w portalu i zaczynam czytać reklamy radiowe jako lektor.
A.: Podziwiam Patryka. Gdybym ja musiała się przeprowadzić, byłoby to dla mnie trudniejsze.
P.: Zrobiłem to dla kobiety mojego życia. Do Poznania jeżdżę na próby, właśnie nagrywamy nową płytę. Tam studiowałem geografię ze specjalizacją meteorologiczną. Śpiewałem też w chórze akademickim. Tam też powstał zespół Audiofeels. A pochodzę z Kalisza.

Meteorologię porzuciłeś dla śpiewania?
P.: Nie do końca. Prezentowałem pogodę w jednej z poznańskich telewizji, a teraz w portalu wp.pl. Sprawia mi to wielką przyjemność.

Zobacz także:

Aniu, doradzasz Patrykowi w kwestiach telewizyjnych?
A.: Nie mam wyjścia. (śmiech) Patryk często prosi, żebym coś obejrzała, oceniła. Polega na moim zdaniu. Ale wcale nie wiem, czy czasem nie żałuje, że mnie o to poprosił, bo zawsze koncentruję się na tym, co jeszcze można poprawić. Może nawet bywam ostra…
P.: Jestem wdzięczny za rady. Jeśli zgadzam się z Anią, wprowadzam jej poprawki. A zgadzam się często. Jej perfekcjonizm mnie motywuje. Lubię go. Dzięki temu szukam swoich talentów, dobrych stron, staram się być coraz lepszy.

Niedawno poleciałaś na tydzień do Cancun w Meksyku, na wywiady. Łatwo było zostawić na tyle dni półroczne dziecko?
A.: Bardzo trudno. Kornelia miała lecieć ze mną, ale nie dostała wizy. To był pierwszy tak długi wyjazd bez niej, przedtem wyjeżdżałam na dzień, maksymalnie dwa dni. Jedna noc poza domem była do wytrzymania, przynajmniej mogłam się wyspać. Ale w Meksyku, po dwóch dniach, już chodziłam po ścianach”. Chciałam być w domu, blisko dziecka. Praca trochę mnie ratowała, ale strasznie tęskniłam. Czułam, że Kornelia powinna ze mną być albo ja powinnam być z nią w domu. Muszę przyznać, że zanim zostałam mamą, miałam mnóstwo wyobrażeń odnośnie do macierzyństwa, ale rzeczywistość wszystkie zweryfikowała. Zarzekałam się na przykład, że moje dziecko nie będzie spało ze mną w łóżku. I owszem, Kornelia bez problemu zasypia sama, ale w nocy, po tym jak ją karmię, wraca ze mną do łóżka wbrew moim wcześniejszym założeniom. Chcę się do niej przytulić, bo za nią tęsknię...

A kto się zajmuje Kornelią, kiedy wyjeżdżasz?
A.: Patryk, niania, moi rodzice, jego rodzice. Jestem jedynaczką, moi rodzice mają tylko jedną wnuczkę, to dla nich wielka radość. Zawsze chętnie nam pomagają. Kiedyś Cameron Diaz powiedziała mi, że „It takes a village” (Potrzeba całej wioski), żeby wychować dziecko. Dla dziecka też dobrze, kiedy bliscy, rodzina biorą w tym udział. Nie wystarczą mama i tata.

Coś musiałaś odpuścić w pracy, odkąd pojawiła się Kornelia?
A.: Na pewno lepiej zarządzam czasem. Mniej śpię, ale już się do tego przyzwyczaiłam. Musiałam trochę odpuścić kontakty towarzyskie. I zrezygnować z marnowania czasu, chociażby na facebooka. Dziecko narzuca też zupełnie inne sposoby spędzania czasu, np. codziennie obowiązkowy spacer. Zdarza się, że z Kornelią spaceruje niania, ale ostatnio ja jeździłam z wózkiem na rolkach. Staramy się, żeby dziecko było towarzyszem naszego życia, jego częścią, a nie totalnie nowym organizatorem. Zawsze miałam takie poczucie, że każda minuta musi być zagospodarowana. Nawet jeśli nie pracuję, to może przeczytam książkę albo posprzątam. A dziecko uczy też innego, bardziej luźnego spędzania czasu. Siedzę nad nią i po prostu się do niej uśmiecham, a ona odwzajemnia mój uśmiech. To są teraz moje najszczęśliwsze chwile.

Czyli Twój świat po urodzeniu dziecka wcale się nie wywrócił do góry nogami?
A.: Nie w sensie negatywnym. Oczywiście świat staje na głowie, bo kompletnie zmieniają się priorytety i już na zawsze do równania dochodzi kolejny element: dziecko. Element najważniejszy. Po wszystkich opowieściach, które słyszałam, zanim zostałam mamą, wyobrażałam sobie, że to jest znacznie trudniejsze. Może akurat mam szczęście? Mam bardzo radosne dziecko. Miałam bezproblemową ciążę, świetnie się czułam, pracowałam do końca. Kornelia urodziła się 22 stycznia, a ja 20 grudnia jeszcze byłam w Londynie na wywiadach. Ale latałam całe życie, jestem przyzwyczajona. Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek tak dobrze się czuła jak wtedy, gdy byłam w ciąży. Miałam masę energii, miałam wysoki poziom endorfin, poziom szczęścia.
P.: I ochotę na truskawki o pierwszej w nocy. Zdobyłem je, choć to nie było proste. Ubłagałem restaurację, która już się zamykała, żeby dali mi koszyczek.

Dlaczego nie wzięliście ślubu?
A.: Myśleliśmy o tym. Jesteśmy zaręczeni, ale nie czujemy przymusu. To kosztuje dużo pieniędzy i wymaga dużo organizowania. Ja już byłam panną młodą. I już wiem, że to niczego nie gwarantuje. Nie wykluczam, ale teraz jesteśmy tak zajęci i zaaferowani Kornelią, że nie jest to najważniejszy temat.

Podczas wywiadu z Sigourney Weaver nie wiedziałaś, kim był Jerzy Grotowski. Mogłaś to przecież wyciąć z rozmowy, dlaczego tego nie zrobiłaś?
A.: To była trzyminutowa rozmowa w obcym języku. Tam nie padło nazwisko „Grotowski”, tylko „Gratałski”. Amerykańskie gwiazdy ciągle pytają mnie, czy znam kogoś o polskim nazwisku, ostatnio był to futbolista amerykański, który ma polskie korzenie. „Are you from Warsaw? Do you know Gratałski?”. W pierwszej chwili pomyślałam, że Weaver pyta mnie o jakiegoś znajomego… Potem zdecydowałam, że to czy ja wiem, czy nie wiem, kto to jest Grotowski, w tej sytuacji nie ma żadnego znaczenia. Najważniejsze jest to, że Sigourney Weaver wie. Uznałam, że to ma wartość i że szkoda się tego pozbywać z materiału. W imię czego? W imię ochrony mojego ego?

Ale zrobił się skandal. Jak sobie z tym radziliście?
A: To było nawet zabawne. Zbiorowa histeria. Na kilka dni stałam się wrogiem publicznym numer jeden! Spodziewałam się, że coś z tego będzie, że może jakiś portal się ze mnie pośmieje. Na to byłam przygotowana, ale nie przewidziałam skali tej reakcji. To miało rys szaleństwa, jakiegoś fanatyzmu. Wyłączyłam się z tej dyskusji. Nie czytałam, nie komentowałam, nie chciałam brać w tym udziału. Nie chciałam nadawać temu sensu, bo przecież to kompletnie nie miało sensu.

Uprzedziłaś się do ludzi?
A.: Nie, nigdy nie byłam zbyt naiwna. Takie histeryczne reakcje bardziej niż o mnie świadczą o komentujących. Ale pojawiło się też wiele rozsądnych, wyważonych komentarzy. Dla mnie to była trochę lekcja o naszych narodowych przywarach. Mój tata powiedział, że powinnam była to wyrzucić na montażu. Że może powinnam czasem wygładzać swój wizerunek. Ale ja się z tym nie zgadzam. Kiedy montuję swoje wywiady, zdarza mi się celowo zostawiać niedociągnięcia, bo uważam, że to jest ludzkie. Przecież jestem tylko człowiekiem i mam prawo do błędów. Bywa, że zapomnę, co chciałam powiedzieć, albo nie znam znaczenia jakiegoś słowa, a bez niego nie rozumiem sensu zdania. Co wtedy robię? Proszę aktora, z którym rozmawiam, żeby mi wyjaśnił. Nie mam z tym problemu. Wolę to, niż kiwać głową i udawać, że wszystko wiem. Dzięki temu mogę prowadzić rozmowę, niż zadawać kolejne pytania z kartki. Nikt z nas nie wie wszystkiego, nie ma sensu udawać, że jest inaczej.
P.: Ja też tym żyłem, nie mogę powiedzieć, że nie. Cały światek internetowy huczał. Dziś myślę, że może miało to też walor edukacyjny? Chociaż na tyle się przydało. Ania spotyka się z najbardziej pożądanymi mężczyznami świata, niektórzy z nich próbują ją podrywać. Próbował Russell Crowe.

Bywasz zazdrosny?
P.: Zdarza mi się, kiedy oglądam jakiś wywiad, w którym widać flirt. Ale Ania mnie potem uspokaja słowami: Nie przejmuj się, on jest niski. (śmiech)

Był ktoś podczas wywiadu, o kim pomyślałaś: z nim mogłabym sobie pozwolić na więcej?
A.: Nie powiem! Oczywiście taki flirt ma walor telewizyjny, wiadomo że jeśli się komuś spodobam, łatwiej mi nawiązać kontakt. Zadać śmielsze pytanie, dostać ciekawszą odpowiedź. Taki „flirt telewizyjny” zdarza się często. Po ośmiu latach ta praca ciągle mnie zaskakuje, ciągle są kolejne ważne rozmowy. Najbardziej lubię te, które stają się komentarzem do czegoś, co dzieje się w moim życiu, albo czegoś, o czym akurat intensywnie myślę. Susan Sarandon powiedziała, że najpiękniejsze kobiety to te, które są otwarte na wszystko, co przynosi życie. I nieważne, ile razy się przewrócisz, trzeba się podnieść, otrzepać, iść dalej. Niesamowicie mnie to wtedy zmotywowało. Ważne było też dla mnie spotkanie z Bradem Pittem, bo długo o nim marzyłam.
P.: Kiedy Ania jechała na ten wywiad, powiedziałem jej żartem, żeby się z nim nie całowała, że może
go najwyżej przytulić.
A.: A ja potraktowałam to poważnie i faktycznie przytuliłam się do Brada Pitta. (śmiech)

Bardzo za sobą tęsknicie, kiedy Ania wyjeżdża?
P.: Tak. Ostatnio zwalczaliśmy tęsknotę, korzystając ze Skype’a. Ania była wtedy w Meksyku. Kornelia rozpoznała jej głos!
A.: A kiedy oboje jesteśmy w domu, dbamy o to, żeby jak najwięcej czasu spędzać razem. We dwoje. Rodzice zajmują się córką, a my idziemy do kina. Albo czekamy, aż mała zaśnie, robimy popcorn i oglądamy film.

Jaki dom pamiętacie z dzieciństwa?
P.: W moim było dużo ciepła. Tata zawsze opiekował się mamą – to właśnie wyniosłem i przekładam teraz na swój dom. Codziennie powtarzał mamie, że dziś kocha ją jeszcze bardziej. Fajne miałem wzory, wyrosłem w domu pełnym miłości.
A.: U mnie też okazywaliśmy sobie emocje. Jestem z mądrego domu. Rodzice dawali mi dużo wolności, ale czułam też, że spoczywa na mnie odpowiedzialność. Szybko mnie puścili w dorosłość. Mogłam wyjechać sama na wakacje, kiedy skończyłam 15 lat. Jako dziecko dosyć wcześnie jeździłam sama autobusem i chodziłam z koleżankami do kina. Po mamie odziedziczyłam perfekcjonizm, a po tacie – emocjonalność. On świetnie rozumie swoje emocje i ma siłę kogoś, kto potraf przyznać się do słabości.

W 2008 roku Audiofeels zdobyli popularność dzięki „Mam talent”. W jakim momencie swojego życia wtedy byłaś?
A.: Mieszkałam w Londynie, zaczynałam robić reportaże, grałam tam trochę w filmach i serialach.
P.: Zaskoczyło nas, że przez tyle lat się mijaliśmy. Braliśmy udział w tych samych programach TVN, czasem zaledwie o kilka minut rozmijaliśmy się na telewizyjnych korytarzach.
A.: Audiofeels śpiewali w DD TVN, a ja dwa piętra niżej montowałam. Ocieraliśmy się o siebie, ale los zdecydował, że to nie był ten moment, kiedy mieliśmy na siebie wpaść. Czasem myślę, że gdybyśmy się poznali wcześniej, to wszystko mogłoby się zupełnie inaczej potoczyć