Apartamentowiec przy Avenue Montaigne w Paryżu, tuż przy Champs-Élysées. Na dole konsjerż sprawdza każdego wchodzącego. Elegancka dzielnica, dobre sklepy, najlepsze w Paryżu croissanty. Tu mieszka Roman Polański z żoną, francuską aktorką Emmanuelle Seigner i dziećmi: 11-letnią Morgane i 6-letnim Elvisem. Regularnie zmienia numer telefonu, żeby uwolnić się od natrętów ? dziennikarzy. Paryż to jego port, z którego wyruszył w świat 72 lata temu i do którego wrócił po latach burzy i naporu, tragicznego dzieciństwa w krakowskim getcie, szalonych czasów łódzkiej Filmówki, spektakularnej kariery i równie wielkich skandali. Jeszcze jako student z dalekiej Polski widział Paryż jako serce cywilizowanego świata. Tam się przecież urodził i mieszkał przez trzy pierwsze lata życia. Stamtąd przywiózł do Polski obco brzmiące "r" i poczucie, że jest obywatelem świata. Za Paryżem tęsknił w "pozbawionej wdzięku" Łodzi. Zawsze chciał wyjechać z Polski. Nie widział tu dla siebie możliwości rozwoju. Teraz coraz częściej wraca. Przywozi ze sobą dzieci. Pokazuje im kraj nieszczęśliwego dzieciństwa i burzliwej młodości. Dlaczego wraca, skoro wszystko, co ma najlepszego, jest oddalone o setki kilometrów? Może na prośbę rodaków, którzy szczycą się gwiazdą, może z sentymentu do przeszłości? Trudno powiedzieć. Lepiej przyjrzeć się jego życiu i filmom. Kiedyś mówił w nich o ofiarach i katach, obcości, samotności i niewoli. Teraz - jak choćby w "Oliverze Twiście", który nakręcił dla swoich dzieci - obsesyjne wątki cierpienia znikają. Pojawia się nadzieja. Ile w tym zasługi szczęśliwej rodziny? Czy spokój, który jak się wydaje, Polański osiągnął po latach, może uwalniać od strachu przed powrotem do przeszłości?

Powrót do młodości
Burzliwe obrady Rady Miejskiej w Łodzi. Sala jest pełna. Radni przekrzykują się nawzajem. Od czasu do czasu przewodniczący prosi o ciszę. Wśród zebranych nie ma zgody, czy przyznać Polańskiemu tytuł honorowego obywatela miasta Łodzi. To tam "urodził się" przecież reżyser Roman Polański. - Był zadufanym w sobie pyszałkiem i fircykiem. Bezczelnym zgrywusem, niepokornym i upartym - mówią jego koledzy z łódzkiej Filmówki. Niektórzy profesorowie zastanawiali się, czy mają do czynienia z wariatem, czy geniuszem. Legendą obrosła wizyta młodego Polańskiego u twórcy Łódzkiej Szkoły Filmowej, prof. Antoniego Bohdziewicza, który miał skonsultować jego scenariusz. Polański długo nie wychodził, aż wreszcie wypadł wściekły, trzasnął drzwiami. Z hukiem otworzyło się za nim okno i wszyscy studenci na dziedzińcu usłyszeli profesora, który krzyczał: "To pan jest ch...!". Na studiach Polański nakręcił słynną etiudę "Rozbijemy zabawę". Urządził szkolną imprezę, na którą wpuścił umówionych wcześniej chuliganów. Doszło do bójki. A on stał za kamerą i spokojnie filmował. Szybko okazało się, że choć nie ma łatwego charakteru, jest wybitnym twórcą. Za nakręcony na drugim roku studiów film "Dwaj ludzie z szafą" dostał nagrodę na festiwalu w Brukseli. Potem był pełnometrażowy "Nóż w wodzie" i od razu nominacja do Oscara. Międzynarodowe uznanie i niechęć polskich władz. Polański złożył wniosek o stypendium zagraniczne. Chyba władze chciały się go pozbyć, bo paszport otrzymał. Mimo że od wyjazdu reżysera upłynęło niemal pół wieku, Polański w niektórych kręgach nadal uchodzi za osobę kontrowersyjną. Łódzcy radni przypomnieli, że był aresztowany w USA, jest ścigany listem gończym przez władze amerykańskie. Sprawa gwałtu na trzynastolatce nie przestaje się za nim ciągnąć. Przyznał się do uwiedzenia nieletniej w domu Jacka Nicholsona, ale nie czekał na wyrok sądu. Groziło mu przecież 20 lat więzienia. Uciekł do Francji. - Chcą przygwoździć moje jaja do ściany. Nie dostaniecie ich! Chcą mi urządzić pokazową sprawę. Niedoczekanie wasze! - tymi słowami przyszły zdobywca Oscara pożegnał Amerykę. Na razie nie ma tam powrotu. Oscara za "Pianistę" przywiózł mu do Paryża Harrison Ford. Niektórzy uważali, że sędzia dokonywał zemsty na Polańskim w imieniu hollywoodzkiego establishmentu. Chodziło o to, żeby pozbyć się raz na zawsze "tego małego, złego gnojka". Do swoistej "ekskomuniki" reżysera przyczyniły się wpływowe wtedy w USA środowiska katolickie i żydowskie, które uaktywniły się w związku z głośnym, kultowym dla satanistów filmem "Dziecko Rosemary" - obraz przysporzył popularności Antonowi LaVeyowi, twórcy Kościoła Szatana. - Jestem ateistą. A szatan? To bardzo filmowa postać - tłumaczył Polański. Mimo że Samantha Geimer, uwiedziona trzynastolatka, kilka lat temu postanowiła wybaczyć starszemu od siebie o 30 lat mężczyźnie, to wciąż irytuje ją jakikolwiek brak skruchy ze strony Polańskiego. Ale on skruchy wyrazić nie chce. Uważa, że to, co zrobił, nie było gwałtem i że wyrośnięta nad wiek, dobrze zbudowana nastolatka też miała ochotę na zabawę. Więc on nie będzie się kajać. Podczas burzliwych obrad łódzkich radnych ktoś przypomina, że Senat Uniwersytetu Jagiellońskiego także odrzucił kandydaturę Polańskiego na doctora honoris causa właśnie z uwagi na wątpliwości dotyczące jego życia prywatnego. Ktoś inny wspomina epizod z kręcenia etiudy ze sztucznym deszczem na jednym z łódzkich podwórek. Polański krzyknął "Kamera start!", kiedy nagle przed obiektywem przebiegł jakiś chłopiec. Polański zaklął i wrzasnął: "Złapię cię, gnoju!" Dogonił chłopca i kopnął. Na wszystkie wątpliwości Polański odpowiada, że nie prosił o tytuły. - Wiem, że są osoby, które irytuje mój sukces na Zachodzie i to, że Łódź ostatecznie przyznała mi honorowe obywatelstwo. Ale gdyby nie przyznała, to przecież bym się nie załamał. Bez tego też bym żył ? mówi. - Ale mówiono mi, że to ważne dla miasta, żebym przyjął, więc przyjąłem, bo pomyślałem, że nie mogę tak ciągle odmawiać.

Powrót kurtuazyjny
Na tegoroczny, jubileuszowy X Festiwal Gwiazd do Międzyzdrojów Polański przyjeżdża na jeden dzień. I tym razem nie odmówił. Dla władz miasta to zaszczyt gościć międzynarodową gwiazdę. Zwykle na Wybrzeżu pada w tym czasie deszcz. Ale tego dnia świeci słońce. Polański ma na sobie jasną marynarkę, dżinsy i T-shirt. Mimo 72 lat wciąż jeszcze nieźle wygląda. Minister kultury nie odstępuje go na krok, dumny, że udało mu się sprowadzić do Polski takiego gościa, i wydaje się jeszcze wyższy niż zwykle. Siadają na tarasie. Polański tyłem do fotoreporterów. Dziennikarzom poświęca na konferencji prasowej 20 minut. Poza tym żadnych wywiadów. Ile razy można odpowiadać na te same pytania? Przyjechał, żeby odcisnąć swoją dłoń w Alei Gwiazd, o to go przecież proszono. Międzyzdroje to może nie Cannes, ale ludzie równie dobrze potrafią wiwatować na cześć. Zanim zacznie się wieczorny bankiet, jest jeszcze czas na wizytę w smażalni ryb ze starymi kumplami ze szkoły: Morgensternem, Sobocińskim, Skolimowskim. Następnego dnia reżyser wylatuje do Warszawy. Ostatnio bywa tu coraz częściej.

Powrót do pracy
W warszawskim Teatrze Muzycznym Roma kończą się sześciogodzinne negocjacje w sprawie wystawienia musicalowej wersji filmu Polańskiego "Nieustraszeni pogromcy wampirów". Dyrektor Romy Wojciech Kępczyński wychodzi zmęczony, ale szczęśliwy. Pomysł przerobienia filmu na musical przyszedł do głowy samemu Polańskiemu blisko 10 lat temu. Prapremiera przedstawienia odbyła się w 1997 roku w Wiedniu. Kępczyński widział musical w Stuttgarcie i Hamburgu. Był zachwycony. Nie ustawał w wysiłkach, żeby mogła go zobaczyć także polska publiczność. Na tę okoliczność odnowiono teatr. Polański przejął nad przedstawieniem opiekę artystyczną i osobiście wybierał kandydatów do głównych ról. To typ reżysera, który jednoosobowo decyduje o tym, co się dzieje na planie. Wiedzą o tym wszyscy, którzy kiedykolwiek z nim pracowali.

Powrót do przeszłości
Warszawska Praga. Dzień zdjęciowy "Pianisty" dobiega końca. Ludzie są już zmęczeni. Na planie filmowym, pośród "zrujnowanych domów" i plastikowych, oblanych farbą "poległych", błąka się jakieś 500 osób. Jedna ze statystek wyciąga aparat, fotografuje mistrza. Ale robienie zdjęć jest zabronione. Polański dostrzega ją w tłumie i każe przyprowadzić do siebie. Żąda, żeby oddała mu film. Kobieta prosi, żeby go nie niszczył, bo ma na nim zdjęcia dzieci z komunii. Ostatecznie Polański odcina klatkę ze swoim zdjęciem. A potem... wyciąga z szuflady inne zdjęcie, składa na nim autograf i podaje kobiecie. Widzi i słyszy wszystko. Jest wszędzie. Sam dba o szczegóły. Potrafi wyrwać charakteryzatorce torbę z kosmetykami i poprawić krwawiącą ranę. Albo pokazać, jak należy krępować nieprzytomnego człowieka. - Ten facet zawsze miał przy sobie igłę i nici i nie wzywał pomocy - mówi operator Witold Sobociński. Na planie "Piratów" traktory wygładzały piasek, a on po - nich poprawiał miotłą - wspominał Żenia Priwieziencew. - To między innymi zadecydowało o jego sukcesie - twierdzi Henryk Kluba, przyjaciel Polańskiego, aktor. - Pracowitość, talent i zdolności menedżerskie. Zawsze dużo czytał. I zadziwiał wszystkich swoimi umiejętnościami. Jest typem specjalisty od wszystkiego, nie ogranicza się tylko do filmu: zna przyczyny upadku produkcji cygar na Kubie, pierwszą pomoc w przypadkach zadławień, wie, kiedy księżyc świeci najjaśniej i jaka jest kolejność serwowania dań.
Ktokolwiek z nim pracował, mówi, że to perfekcjonista, tytan pracy i tyran w jednej osobie. Czy to dobrze, czy źle, że może zastąpić parę osób na planie? ? To chyba dobrze. Zawsze lepiej mieć parę osób mniej do pokłócenia się ? odpowiada. Awantury na planie to u niego rzecz powszednia. Kiedy Jack Nicholson podczas kręcenia ?Chinatown? bez przerwy znikał w swojej przyczepie, żeby obejrzeć mecz koszykówki, Polański wpadł tam i rozbił telewizor. Nicholson wsiadł w samochód i odjechał. A Polański za nim. Na światłach usłyszał tylko, jak aktor mruczy do siebie: "Pieprzony Polaczek". Uśmiali się i do dziś się przyjaźnią. Polański jest niezniszczalny. Na planie stawia się z całą ekipą o szóstej rano i ostatni schodzi z placu boju. Podczas kręcenia "Pianisty" jedna z trudnych scen odbywała się z udziałem dzieci. Po zakończeniu zdjęć, dla rozładowania napięcia, Polański rozegrał z nimi mecz piłki nożnej.
"Pianista" to rozprawa z tragicznymi wspomnieniami dzieciństwa, wywiezieniem rodziców do obozów zagłady (przeżył tylko ojciec), ukrywaniem się po wsiach, rozpaczą i strachem - zaopiniowała krytyka. Poprzez fakt, że większość zdjęć nakręcono w Polsce, to także symboliczny powrót do kraju - wtórowali inni. A może tylko realizm czasu i akcji - w końcu jak lepiej oddać klimat, jeśli nie tam, gdzie wszystko się zdarzyło?

Powrót do miłości
Na lotnisku w Warszawie witają go błyski fleszów. Roman Polański przyjeżdża do Polski coraz częściej z całą rodziną - żoną i dziećmi. Mimo że są jeszcze małe, pokazuje im kraj, który stworzył reżysera światowego formatu i człowieka, jakim jest dzisiaj Roman Polański. Przytulona do jego ramienia, zawsze uśmiechnięta i wyluzowana żona. - Nie wiem wiele o Polsce - tłumaczy - ale przyjeżdżam tu z przyjemnością. Emanuelle poznał podczas castingu do filmu "Frantic". Wczesnym popołudniem do pokoju reżysera wchodzi piękna, młoda dziewczyna. To może być jej szansa. Jest podenerwowana. Ale nie tylko dlatego, że walczy o swoją pierwszą rolę. Zanim poszła na spotkanie, przeczytała życiorys reżysera. Skandal gonił skandal. Autor kultowego filmu "Dziecko Rosemary", oskarżony o gwałt na trzynastolatce, wielbiciel lolitek, uciekinier ścigany listem gończym... Częstowana ciastkami i sokiem nie wzięła niczego do ust. Bała się, że poda jej narkotyk. - Próbował ze mną flirtować, ale byłam nieufna - powie po latach Emmanuelle Seigner, trzecia żona Romana Polańskiego. Związek Polańskiego z Seigner trwa już 16 lat i wciąż jest zagadką. Emmanuelle twierdzi, że miała wyjątkowe szczęście spotkać mężczyznę swojego życia w wieku 18 lat. A że jest od niej starszy o 33 lata? Nie szkodzi. Jej rówieśnicy byli zbyt niedojrzali i nudni. Lepiej przeżyć z kimś ciekawym 20 lat niż 60 w kompletnej nudzie - twierdzi. - Potrzebowałam mężczyzny z większą ilością testosteronu, on ma to, co lubię: jest męski, inteligentny, dowcipny, bardzo szczery i silny. Andrzej Kostenko, reżyser:  - Roman wygląda świetnie - po części to zasługa genów, ale także tego, że on ciągle uprawia sport. Jeździ na nartach, ma w domu siłownię, codziennie ćwiczy. Emmanuelle zagrała we "Franticu" i została gwiazdą. Przecież spotkała swojego Pigmaliona. Musiało się udać. Kiedy się poznali, Polański wydzwaniał do wszystkich znajomych i krzyczał przez telefon: "Zakochałem się!". Była dokładnie taka, jak lubił: bardzo młoda, miała urodę dziecka ? wzruszająco naiwny uśmiech, a zmysłowość kobiety. Jak jego pierwsza żona, piękna polska aktorka Barbara Kwiatkowska, która odeszła po trzech latach małżeństwa. Miała dość. Podczas kiedy ona pracowała na planie filmowym w Rzymie, on się bawił. Kiedy zachorowała, Roman razem z przyjacielem organizowali imprezy i zapraszali panienki. Twierdziła, że po jej odejściu Polański nieustannie myślał o zemście. Dlatego ofiarami w jego filmach są przeważnie kobiety. Drugie małżeństwo Polańskiego skończyło się tragicznie. Banda Mansona zamordowała piękną aktorkę Sharon Tate i ich ośmiomiesięczne, nienarodzone dziecko. "Wątpię, czy kiedykolwiek będę umiał na stałe dzielić życie z inną kobietą, choćby nie wiem jak piękną, inteligentną, wyrozumiałą, dostosowującą się do moich nastrojów" - pisał w autobiografii. Dzisiaj mówi: " Dzięki Bogu za wszystkie moje przypadki, nawet te najgorsze, a może zwłaszcza za te najgorsze, bo gdybym ominął choćby jeden z nich, to może nie byłbym teraz tutaj, z Emmanuelle i dziećmi. A to dla mnie zupełnie nie do pomyślenia. Zaskakujące słowa z ust kogoś, kto uchodzi za apodyktycznego, złośliwego gnoma, miewa upodobania do perwersji, prowokacji i gwałtowny temperament. - W rzeczywistości Roman jest zupełnie inny, dla mnie i dla dzieci jest bardzo serdeczny - twierdzi Seigner. Własnej córce i synowi pozwala, by traktowali go jak zabawkę. Ciągnęli za uszy, wchodzili na głowę. To dla nich nakręcił "Olivera Twista". Na zarzut, że jest tyranem, odpowiada: - Cóż, tak to bywa, kiedy przez 12 godzin dziennie rządzi się światem. Na planie filmowym ludzie muszą postępować zgodnie z jego instrukcjami. Nie ma czasu, żeby być grzecznym czy miłym. - Ale w pewnym momencie zdjęcia się kończą i trzeba iść do domu, do rodziny, przyjaciół - mówi Roman Polański. - I wtedy przychodzi moment, kiedy czuję, że jestem tylko niewielką cząstką świata. Świata, który niezależnie od perspektywy, z jakiej się go ogląda: z Francji, Karaibów czy Polski, najwyraźniej przestał już być taki straszny.

"Gala" jest patronem medialnym musicalu "Taniec Wampirów". Premiera już 8 października.

Zobacz także: