Zapewne będzie to najgłośniejszy ślub roku w show-biznesie. Nagradzana przy każdej możliwej okazji wokalistka Beyoncé i hiphopowy guru Jay-Z pobiorą się w październiku. Preludium do tego wydarzenia było dwudniowe przyjęcie,które 36-letni Jay wydał z okazji 24. urodzin narzeczonej. Na wielkim party w Londynie raczono się jedynie wysokogatunkowymi trunkami, a hitem wieczoru były cygara La Flor De Cano Selectos, specjalnie na tę okazję sprowadzone z Kuby. Wtedy też Beyoncé mogła się pochwalić światu zaręczynowym pierścionkiem z brylantami i rubinem, który otrzymała od Jaya. Cenny drobiazg wart jest prawie dwa miliony dolarów. Do tego dołączony był zegarek za kolejne pół miliona. A koszty przyjęcia zamknęły się sumą 1,3 miliona. A wszystko odbyło się w wartej kilka milionów rezydencji, którą w ubiegłym roku Beyoncé również dostała w prezencie od przyszłego męża.

Ryzykowną byłaby jednak teza, że raper w ogóle zauważył ten ubytek na koncie. Jay-Z to obecnie zdecydowanie najbogatszy człowiek w środowisku amerykańskiego hip hopu. Nawet po tych zakupach jego majątek szacuje się na ponad 320 milionów dolarów. I bynajmniej nie jest to wynik długoletniego ciułania, bo ostatnie, co można o nim powiedzieć, to to, że jest sknerą. Pieniądze wydaje niemal wyłącznie na rzeczy cenne i markowe, a co za tym idzie - niezwykle drogie. Lubi ekskluzywną biżuterię. Jego prywatny samolot może być ozdobą każdego festiwalu lotniczego. Jeśli chodzi o flotę samochodową, to ma słabość do marki Bentley - cenionej przez koneserów bardziej od Rolls-Royce'a. Co więcej, w półświatku konsumentów dóbr luksusowych jest już tak poważnym autorytetem, że o pomoc w promocji poprosił go wytwórca szalenie snobistycznych szwajcarskich zegarków Audemars Piguet. I tak wywodzący się z nizin społecznych Afroamerykanin wystąpił w reklamie ekskluzywnej serii zegarków wartych czasem tyle, ile dobre sportowe auto - platynowy model Pigueta z limitowanej serii (na całym świecie sprzedanych zostanie jedynie dwadzieścia takich dzieł sztuki) kosztuje 100 tysięcy dolarów!

O takich pieniądzach urodzony na nowojorskim Brooklynie Shawn Corey Carter przez pierwsze kilkanaście lat życia słyszał tylko w telewizji. Wychowywał się na ulicy. W dzielnicy, do której żaden rozsądny biały nie zapuszcza się nawet za dnia. Wojny gangów, handel narkotykami, prostytucja. To wszystko miał na co dzień. Jako nastolatek był trzy razy postrzelony, sam - w wieku 12 lat - postrzelił brata w ramię. A ponieważ wychowywał się bez ojca i szybko musiał poznać reguły gry panujące w tych zakazanych rewirach, dorobił się ksywki Jazzy, co w slangu może oznaczać "fajny" lub "modny", ale też - powiedzmy - "kumaty".

Prawdopodobnie ta cecha zdecydowała, że Jazzy - z czasem przerobiony na hiphopową modłę na Jay-Z - błyskawicznie zrozumiał jedną prawdę: dla kogoś takiego jak on jedyną szansą na godne życie jest skorzystanie z szalonej koniunktury na hip hop, która pojawiła się w Stanach Zjednoczonych w latach 90. Na Brooklynie miał znakomitych nauczycieli. To tam koncentrowało się życie artystyczno-towarzyskie tak zwanego Wschodniego Wybrzeża, czyli hiphopowego środowiska ze wschodnich stanów USA. Jako raper zaistniał w 1996 roku płytą "Reasonable Doubt", a potem z roku na rok było tylko lepiej. Lecz najlepszą z jego życiowych decyzji było założenie wytwórni płytowej Roc-A-Fella Records. W ciągu kilku lat Shawn Carter wypromował się sam, a potem zajął się wydawaniem i promowaniem innych, m.in. Beyoncé. Dzięki temu nie musiał dzielić się zyskami z żadnym z fonograficznych potentatów. A kiedy już odłożył na emeryturę, z potężnym zyskiem sprzedał firmę koncernowi Universal Music. Niedawno zapowiedział, że kończy z karierą wokalną, a zaraz potem podpisał lukratywny kontrakt z jednym z gigantów na rynku obuwia sportowego - co ciekawe, na reklamujących buty billboardach występuje on obok chińskiego koszykarza Yao Minga i naszego bramkarza Jerzego "Jazzy" Dudka. Ktoś taki jak Jay-Z może już poświęcić się odcinaniu kuponów od sławy. Jak można mniemać, poświęci się biznesowi i utrzymywaniu luksusowej żony.

Chociaż, prawdę mówiąc, Beyoncé Knowles od biedy mogłaby utrzymać się sama. Wiadomo, że artystka też nie kupuje ubrań na przecenach i nie zwraca uwagi na podwyżki cen benzyny. Do dziś zarobiła w show-biznesie 25 milionów dolarów i wydaje się, że na tym się nie skończy. O pomnażanie "niewielkiej", jeśli wziąć pod uwagę zasoby narzeczonego, fortuny dba od lat jej ojciec Matthew Knowles. To on, gdy tylko odkrył w córce talent, porzucił dawną pracę dilera sprzętu medycznego i zainwestował w jej rozwój całe oszczędności. I to on od początku kierował każdym krokiem w jej karierze. I w życiu. Rodzina Knowles pochodzi z Houston w Teksasie, a atmosfera, w jakiej Beyoncé spędziła kilkanaście pierwszych lat życia, była dokładnym zaprzeczeniem tej, w której dorastał jej obecny narzeczony. "Mieszkaliśmy w trzypiętrowym domu w dobrej dzielnicy, za sąsiadów mieliśmy niemal wyłącznie prawników i lekarzy. Przed domem stały dwa auta. Chodziłam do prywatnej szkoły. Brak pieniędzy nigdy nie był naszym problemem" - wspominała po latach Beyoncé. 

Jednak to wcale nie oznacza, że przyszła gwiazda miała landrynkowe dzieciństwo. Od kiedy skończyła 10 lat, żyła w ciągłym kieracie. Lekcje śpiewu i tańca, próby, koncerty, przeglądy piosenki młodzieżowej. Brakowało czasu na kino, dyskoteki i spotkania z rówieśnikami. Każda godzina jej życia była starannie zaplanowana. Ale opłaciło się. Od momentu, gdy pięć lat temu odniosła gigantyczny sukces - jeszcze z grupą Destiny'Child - wszystkie drzwi show-biznesu stanęły przed nią otworem. Z zespołem sprzedała na całym świecie ponad 30 milionów płyt. Podobne sukcesy odnosi od paru lat już na własny rachunek. Jej solowa płyta "Dangerously in Love" tylko w Stanach Zjednoczonych znalazła ponad 4 miliony nabywców. Mimo sukcesu troskliwy tatuś przypilnował, by córka nadal żyła według dawno wpojonych jej zasad. Żadnych narkotyków, papierosów czy alkoholu. Żadnych wyuzdanych imprez. I zero skandali. Beyoncé często podkreśla, że jest osobą głęboko wierzącą i dość konserwatywną. I niech nikogo nie zwiedzie jej sceniczna poza.

"Modlę się codziennie. Modlę się za moją rodzinę i o to, by Bóg otaczał mnie właściwymi ludźmi. A ta seksowna osoba, którą widzicie na koncertach, to nie ja. To moje alter ego - niegrzeczna dziewczyna, która objawia się, kiedy tylko poczuje scenę. To seksowna laska z ulicy" - wyjaśnia. Przy innej okazji, komentując słynny pocałunek Madonny i Britney Spears podczas gali MTV Video Music Awards w 2003 roku, nie kryje zgorszenia: "Bóg pozwolił mi rozbierać się na scenie, ale nigdy nie da zgody na całowanie się z dziewczynami".
Beyoncé i Jay-Z znają się od dziewięciu lat. Tajemnicą poliszynela jest, że to z winy tatusia do tego ślubu dojdzie tak późno. Jeżeli w ogóle dojdzie. Bo przecież o tej ceremonii mówiło się już półtora roku temu. W końcu jednak ślub przełożono na bliżej nieokreśloną przyszłość. Oficjalnie kolidowało to z planami zawodowymi obojga. Nieoficjalnie - wymógł to na nich Matthew Knowles, który obawiał się, że całkiem straci kontrolę nad karierą córki.
Inna sprawa, czy córce ta kontrola rzeczywiście może jeszcze w czymkolwiek pomóc. Jako wokalistka Beyoncé nie musi już nikomu niczego udowadniać. W show-biznesie osiągnęła prawie wszystko - sławę, pieniądze, najbardziej prestiżowe nagrody. Teraz seksowna Teksanka wspomina o odpoczynku, mężu i dzieciach. Ale zaraz dodaje, że wciąż jeszcze nie zrealizowała jednego ze swoich wielkich marzeń. Obiecała sobie kiedyś, że przed trzydziestką będzie laureatką Oscara. Wprawdzie trudno byłoby ją nazwać profesjonalną aktorką, mimo udziału w filmie "Fighting Temptations", ale i to da się obejść. Ameryka to przecież kraj wielkich możliwości.

Zobacz także:

Sylwetka gwiazdy : Beyonce Knowles