Również sami Australijczycy całkiem niedawno porzucili piwo i mocniejsze trunki... i masowo oddali się degustowaniu innych smaków.

Pamiętam imprezy w Australii kilkanaście lat temu. Przychodziło się w gości z butelką brandy lub kartonem piwa. No, chyba że dom był typowo polski; wtedy mile widziana była - dwukrotnie droższa od przeciętnej whisky - polska wódka.

Ale to właśnie piwo było stylem życia Australijczyka. Każdy stan miał swoje najlepsze "stanowe". Do najbardziej wziętych tematów rozmów w pubach należały dyskusje nad wyższością jednego nad drugim. Kult piwa był tutaj tak silny jak w Czechach czy Niemczech. Kilka lat temu osłupiałem, kiedy na sporym garden party niedaleko Perth na wspólnym stole pojawiły się zaledwie dwie butelki Jasia Wędrowniczka, kilkanaście butelek wina i... zero piwa. To nie był znak ewolucji, ale gwałtownej zmiany upodobań i dynamicznego rynku, który nadążył z ilością i jakością winnych tematów. To była rewolucja.