Samochody, raczej wiekowe, ścigały się z wyładowanymi po brzegi wozami ciągniętymi przez uodpornione na nieustający dźwięk klaksonu osły. Gdzieniegdzie na trzeciego wyprzedzali się kierowcy motorynek. Poprzyczepiane do ich siodełek kartonowe pudła majtały się niebezpiecznie na wszystkie strony.

Tłumy  przechodniów, przede wszystkim mężczyzn i chłopców, choć trafiały się wśród nich postacie zasłoniętych od stóp do  głów kobiet. Wszyscy gdzieś podążali, ale niespiesznie, powoli, jakby wyszli na  wieczorny spacerek. Była późna noc, a tu życie dopiero się zaczynało.

W centrum Damaszku każda uliczka należy do innego cechu. Na jednej są same warsztaty obuwnicze, na innej - sklepy z tkaninami o niesamowitych barwach i wzorach. Tiule, kaszmiry, jedwabie, aksamity, tafty i muśliny zachwycają różnorodnością. Gdy tylko człowiek tu trafi, sprzedawcy zarzucają mu zwoje materiałów na ramiona. Gdzie indziej przed zaskoczonym turystą rozwijają się ręcznie tkane dywany. "Kup, kup, u mnie tanio, prawie za bezcen oddam. Kup, co się zastanawiasz? Za drogo? Dogadamy się!"