Pamiętam takie spotkanie z przyjaciółką – było to dokładnie rok temu. Umówiła się ze mną, chciała poważnie pogadać po tym, jak spotkałyśmy się w większym gronie na wspólne gotowanie. Lało się wino, świetnie się bawiłyśmy, miałyśmy wszystkie nocować w jej wielkim, pięknym domu. A ja nagle w środku nocy zrywam się od stołu, mówię: wracam! I nie zważając na jakiekolwiek protesty, ruszam do samochodu. Podobno wszystkie się ze mną kłóciły, zagradzały drogę. Nic z tego nie pamiętam. Obudziłam się szczęśliwa we własnym łóżku. Parę miesięcy wcześniej było podobnie. Wtedy też się uparłam, że będę prowadzić po alkoholu. I byłam nieustępliwa. Stanęło na tym, że jedna z dziewczyn nie piła nic – jechała przede mną z jakąś straszną „prędkością” – chyba ze czterdzieści na godzinę, i eskortowała aż na parking pod moją kamienicą.

Trzy kieliszki

JADĘ PROSTO

Wtedy, w naszej ulubionej knajpeczce na Powiślu, Kaśka usiadła naprzeciwko mnie i z miejsca, patrząc mi prosto w oczy, zapytała: „Co będzie, jak kogoś przejedziesz?” I co jej miałam odpowiedzieć? Nie myślałam o tym nigdy, siadając na rauszu za kółko. Muszę przyznać, że dziś przed jazdą po alkoholu trochę mnie hamuje to jej pytanie, dźwięczy w głowie. Już nie prowadzę auta po butelce wina, gdy jadę ze Stasiem, moim synkiem, który zazwyczaj śpi w foteliku na tylnym siedzeniu. A zdarzyło się tak chyba ze dwa razy. To była taka butelka pita przez kilka godzin – od 13 do 19. Wiem – tłumaczę się teraz przed tobą. Sama widzę, jakie to słabe, ale to prawda, że nie potrafię przestać. Teraz spuściłam trochę z tonu – wciąż jeżdżę „pod wpływem”, choć już sama i bardzo ostrożnie.

Dlaczego w ogóle to robię? Alkohol mnie podkręca. Pozwalam sobie na picie, bo mam bardzo dużo napięcia w życiu – stresującą pracę, co chwila jakieś nieprzekraczalne terminy, a alkohol jest tym, czym reguluję swój nastrój. Po kieliszku jestem błyskotliwa, zadowolona, rządzę w towarzystwie. Ale chcę, żebyś też wiedziała, że kiedy prowadzę po alkoholu, totalnie się na tym skupiam. Nigdy nic złego się nie stało! Paradoksalnie więcej mam problemów na drodze na trzeźwo, bo jestem roztargniona, robię trzy rzeczy na raz, poprawiam makijaż, odbieram telefon.Czytałam niedawno o zatrzymaniu Justina Biebera. Piosenkarz jechał wynajętym lamborghini, był pod wpływem alkoholu, leków antydepresyjnych, palił też marihuanę i miał nieważne prawo jazdy. Zatrzymali go, bo urządził sobie z kolegami na ulicach Miami wyścigi samochodowe i prawie dwukrotnie przekroczył dozwoloną prędkość. Co za głupota! Nigdy bym nie szalała na drodze tak jak on.

Nie zdarzyło się jeszcze, żeby zatrzymał mnie patrol. Po pierwsze, moja toyota corolla nie zwraca uwagi – to nie jest wypasiona, sportowa bryka. Po drugie, liczę też na to, że dziecięcy fotelik samochodowy daje mi jakieś alibi. Na drodze czuję się niewidoczna, jakbym chodziła po ulicy w szarej sukience i wielkim kapeluszu. Mam swoje patenty. Jak widzę pędzącego dużego SUV-a, to staram się ustawić tuż za nim. Przyklejam się, mam przewodnika i czuję, że jestem schowana. Kiedy jadę wielopasmówką, taką warszawską Wisłostradą, uciekam na lewy pas. Widziałam w „Drogówce” Smarzowskiego, że policjanci mają kłopot z zatrzymaniem samochodu, który nie jedzie po prawej stronie. Trafiłam jakiś czas temu w internecie na taki wpis, uśmiałam się: TurboMadCar pisał: „Na trzeźwo nie da się jeździć po polskich drogach. Oznakowania stawiali pijani, więc pijany lepiej reaguje na te pijane znaki (mają wspólny poziom komunikatywności). Pijane ekipy kładą rozwalający się asfalt – pijany i tak płynniej reaguje, więc nie wzbudza w nim agresji żadna koleina, żadna studzienka, żadna dziura. Kierowcy jeżdżą jak wariaci – pijany wydaje się być najnormalniejszy w tej grupie. Po pijaku i korki nie są straszne, i kompletnie zła synchronizacja świateł. Na trzeźwo w tym kraju nie da się jeździć. Też chodzić, pracować, iść spać, oglądać telewizję…”. Świetnie go rozumiem, więc piję i jestem rozluźniona.

Chcesz wiedzieć, dlaczego po butelce wina nie wracam taksówką? Hmm… trochę z braku pieniędzy. Mieszkam na obrzeżach miasta, więc tak sobie kombinuję – podjadę do metra, a potem w powrotnej drodze zostanie mi do przejechania tylko maleńki kawałeczek. To będzie mniejsze zło. Staram się oceniać, jak bardzo to, co chcę zrobić, może być niebezpieczne. Kiedy pojechałam w lecie na imprezę do koleżanki mieszkającej za miastem, od razu wiedziałam, że nie będę chciała zostać u niej na noc. Wszystko zaplanowałam wcześniej – wzięłam śpiwór, butelkę z wodą. Byłam mocno wstawiona, ale przejechałam tylko kilometr. Stanęłam przy skrzyżowaniu dróg, niedaleko był wiejski sklepik, figura Matki Boskiej. Położyłam się spać w samochodzie z poczuciem, że nie muszę się do niczego naginać. Miałam swoją wolność, a to jest dla mnie niesamowicie ważne. No i przecież przejechałam tylko kawałek. Przyznaję, że ostatnio, wracając z sylwestra, zasłaniałam jedno oko, bo widziałam podwójnie, ale naprawdę ledwie się toczyłam ulicami. Z taką prędkością nie zrobiłabym nikomu krzywdy. Wydaje mi się, że wciąż potrafię ocenić realne zagrożenie. Uwielbiam szybką jazdę na trzeźwo i ciągle jestem najszybsza, zawsze ścigam się od świateł z innymi samochodami. Spokojna podróż mnie nudzi. Ale kiedy pada, gdy obiektywnie jest mniej bezpiecznie, wtedy prowadzę jak blondynka. I tak samo robię po pijaku. A piję, żeby zabić nudę.

Zobacz także:

Butelka wina

ZNIKA NIEPOKÓJ W GŁOWIE

Dostaję zaproszenie na obiad do znajomych. Część z nich lubię, nadajemy na tych samych falach, ale słyszę, że będzie tam Zośka i już wiem, że znów czeka mnie godzinny wykład o zaletach kuchni makrobiotycznej, a na trzeźwo tego nie zniosę. Tak bardzo szukam wysokiego „C” w życiu i napięcia, że jak mam zwyczajnie zjeść z koleżanką obiad, albo po prostu pospacerować w parku, to nie chce mi się. A dla mnie nuda to grób. Wiem, że muszę się jakoś podkręcić, bo zwariuję i wtedy… piję. Dopiero po kieliszku wina zaczynam łapać kontakt z ludźmi. Alkohol mnie uwrażliwia, jestem bardziej empatyczna. Nie mam w sobie tej niechęci i zniecierpliwienia, które mi stale towarzyszą.

Czytałam jakiś czas temu dwie książki Wiktora Osiatyńskiego – socjologa, świetnego prawnika, który publicznie przyznał się do alkoholizmu. „Rehab” i „Litacja” rzuciły mnie na kolana. Mówią o niepokoju alkoholika i nie chodzi wcale o to, że drżą mu dłonie. Chodzi o ten niepokój, który masz stale w głowie. Że cię nudzi życie, że nie umiesz tak zwyczajnie pójść w niedzielę do kościoła, a wieczorem obejrzeć serial w telewizji, nawet jeśli jest z tych najlepszych. Ale nie myślę o sobie: alkoholiczka. No coś ty?! Po prostu lubię, gdy mam w zasięgu ręki specyfik, który sprawi, że wszystko wokół będzie mocniejsze. I potrzebuję tej przysłowiowej jazdy po bandzie. „Kopa” daje mi właśnie prowadzenie po alkoholu. Coś też rekompensuje, bo czasem mam za mało pieniędzy, bo nie mam dobrego seksu. Tylu ludzi podziwia Roberta Kubicę, bo taki jest odważny i sporo ryzykuje. Ja też ryzykuję, że będę uznana za zdzirę, za niedobrą matkę. Dlatego mam swoje świętości: pracę – nie ma zawalania terminów przez alkohol, i dziecko – nie ma jechania po synka do przedszkola po winie.

Zastanawiałam się, dlaczego tak rzadko w samochodzie zapala mi się czerwona lampka z napisem: „nie jedź!”. Może dlatego, że gdy zamykam za sobą drzwi samochodu, czuję się bezpiecznie. Jestem tak mocno przekonana, że sobie poradzę na drodze, że nikt nie ma na mnie wpływu. To ciekawe, wręcz paradoksalne, ale na nartach nie zobaczysz mnie po grzańcu, choć cała masa ludzi tak szaleje. Ja nie popędzę za koleżanką, która gdzieś tam sobie skoczy, przemknie bokiem poza trasą. Bo myślę: a co, jak trafię na kamień? Przecież wtedy polisa na stoku nie zadziała. W aucie nie mam refleksji, jak dużo mogę stracić. Parę dni temu wzięłam za ostro zakręt, byłam na lekkim rauszu. Zahaczyłam kołem o słupek na wysepce pomiędzy pasami. Nikt mnie nie widział, nic się nie stało. No dobrze, słupek poszedł w drobny mak, a ja mam pęknięty zderzak. Lekko, nie będę go nawet naprawiać. Koleżanka powiedziała mi, że są takie specjalne gogle, które pozwalają przekonać się, jak się zachowujemy, gdy mamy we krwi stężenie alkoholu między 0,8 a 1,5 promila i jak mocno tracimy wtedy zdolność koncentracji. Obiecałam jej, że spróbuję. Mamy umowę – jeśli zobaczy mnie pijaną za kierownicą, sama zadzwoni na policję. Myślisz, że naprawdę to zrobi?