Jak zazwyczaj wygląda Wasz dzień?

P.S.-J.: Przez 15-18 dni w miesiącu wstaję wyjątkowo wcześnie, bo już o 4.30. Od godziny 6 prezentuję pogodę w Polsacie i muszę się do tego dobrze przygotować. Potem mam kilka zawodowych spotkań. Często też wyjeżdżamy, ponieważ prowadzę różne gale i koncerty telewizyjne. Spać się kładę zazwyczaj około północy. Nie dzielimy z Piotrem tygodnia na dni pracujące i weekendy czy święta. Staramy się jednak znaleźć czas dla siebie. Zwykle jadamy razem – lubimy nasze wspólne chwile przy stole.

A Twoja codzienność, Piotrze?

P.J.: Prowadzę swoją firmę, ale pracuję też z Pauliną. Organizuję nasze życie zawodowe i codzienne. Paulina jest zbyt zajęta, by negocjować kontrakty i być na każdym spotkaniu. Mamy nienormowany czas pracy, co z jednej strony daje nam dużo swobody, ale z drugiej – wymaga dyscypliny.

P.S.-J.: Mnie się to podoba. Bywa, że pracujemy rano i czas dla siebie mamy tylko wieczorami. Ale są dni, kiedy jemy wspólne śniadanie w domu, potem gotuję obiad, a do pracy idę po południu. Czasem jesteśmy zajęci od świtu do nocy, dlatego każda wspólna chwila to dla coś nas ważnego.

P.J.: Wkrótce to się zmieni, ponieważ urodzi się nasza córka i życie zacznie się kręcić wokół niej.

Jesteście na to przygotowani?

Zobacz także:

P.J.: Tak! Wiemy, co jest dla nas ważne, a z planowaniem obowiązków, zarówno zawodowych, jak i życiowych, nigdy nie mieliśmy problemu. Liczy się pozytywne podejście.

P.S.-J.: Z natury jestem dość niecierpliwa, lubię działać, a ciąża przez pierwsze cztery miesiące nie była dla mnie łaskawa. Nie mogę się już doczekać, kiedy Róża pojawi się na świecie!

P.J.: Wszystko w swoim czasie, bez presji. Tak wyobrażaliśmy sobie nasze rodzicielstwo. Mężczyźni dłużej dojrzewają do ojcostwa. Paulina nosi Różę pod sercem, jest blisko niej. Zastanawiam się, jak to będzie, kiedy córeczka pojawi się już w domu.

Po urodzeniu Róży to ona, a nie praca, będzie na pierwszym miejscu?

P.S.-J.: Lubię swoją pracę. Uważam, że wszystko zależy od dobrej organizacji i chęci, a także wsparcia partnera. Chciałabym, aby Róża towarzyszyła nam wszędzie, gdzie to możliwe. Przecież jest częścią naszego życia, nie wyobrażam sobie, że będziemy zostawiali ją w domu pod
opieką niani czy babć. 

P.J.: Myślę, że Róża chciałaby patrzeć na rodziców aktywnych, cieszących się życiem. A praca jest jednym z tych elementów, które dają nam radość. Nie wyobrażam sobie, żebyśmy nagle zamknęli się w domu i poddali terrorowi rodzicielstwa. To nie byłoby dobre ani dla nas, ani dla dziecka. Szczęśliwi rodzice, to szczęśliwe dziecko. 

A co z przywilejami, które daje życie bez niego? Wieczorne wyjścia, wyjazdy ze znajomymi…?

P.S.-J.: Zrezygnowanie z nich nie będzie dla nas dużym wyrzeczeniem! Nie mamy po 20 lat... Taka jest naturalna kolej rzeczy. Jesteście ze sobą już od 18 lat. Dlaczego tak długo zwlekaliście z decyzją o dziecku?

P.S.-J.: Siła wyższa (śmiech)!

P.J.: To prawda, nie planowaliśmy ciąży. I wbrew plotkom zawsze chcieliśmy mieć dziecko. Płodność nie była żadnym problemem. Nie myśleliśmy też o tym, że jesteśmy już po trzydziestce i koniecznie
powinniśmy zacząć myśleć o dziecku. Wszystko ma swój czas. To poważna decyzja – musieliśmy do niej dojrzeć.

P.S.-J.: Dziecko to też duża odpowiedzialność. Mam wrażenie, że teraz, kiedy obydwoje jesteśmy dojrzali i świadomi, będziemy w stanie poświęcić Róży więcej uwagi.


A jak radziliście sobie z presją otoczenia – znajomych, rodziców?

P.S.-J.: Zawsze denerwowałam się, kiedy ktoś pytał mnie: „Dlaczego jeszcze nie masz dziecka?”. Nie uważam, by kobieta po trzydziestce musiała zaspokajać ciekawość i oczekiwania innych, spowiadając się ze swoich decyzji. To jest bardzo intymny i delikatny temat. Kiedyś zapytałam
pewną góralkę, ile ma dzieci. Odpowiedziała: „Chciałam ośmioro, jak prawie wszyscy w naszej wsi, ale mam tylko jedno”. Na pewne rzeczy nie mamy przecież wpływu. Rodzice nigdy na nas nie naciskali, ale kiedy powiedzieliśmy im, że jestem w ciąży, bardzo się ucieszyli. Róża jest z pewnością wyczekiwanym dzieckiem. 

Pamiętasz ten dzień, kiedy dowiedziałaś się, że jesteś w ciąży?

P.S.-J.: Oczywiście. Z jednej strony byłam bardzo szczęśliwa, z drugiej – przerażona. Zadzwoniłam do przyjaciółki, która jest już matką, i powiedziałam jej o swoich obawach. Uspokoiła mnie, że takie reakcje są zupełnie normalne.

 

A jak zareagował Piotr?

P.S.-J.: Od razu się ucieszył, ja potrzebowałam kilku dni, żeby się z tym oswoić. Ciąża to przedziwny okres w życiu kobiety – złe samopoczucie, senność, wymioty, wahania nastrojów bywają męczące
nie tylko dla przyszłej mamy, ale też dla otoczenia. Na szczęście Piotr zawsze był dla mnie wyrozumiały i robił wszystko, abyśmy wspólnie jak najlepiej przeszli przez ten trudny czas.

P.J.: Nie przesadzaj z tą wyrozumiałością – tylko dwa razy mnie zirytowałaś i tyle. Paulina dzielnie znosi ciążę i nie jest kapryśna.

Piotr był pierwszą osobą, której powiedziałaś o tym, że spodziewasz się dziecka?

P.S.-J.: On był przy mnie, kiedy robiłam test ciążowy. Towarzyszy mi w każdym ważnym momencie mojego życia. 

Chcecie, żeby Róża była bardziej podobna do mamy czy do taty?

P.J.: Paulina chce, żeby była podobna do mnie (śmiech)!

P.S.-J.: Ty się śmiejesz, a ja naprawdę chciałabym, żeby Róża była taka jak ty.

P.J.: A ja, by była podobna do Pauliny...

P.S.-J.: Niech będzie połączeniem naszych najlepszych cech. Piotrek jest wspaniały. To miłość mojego życia. Dzięki niemu zapragnęłam zostać matką. Rodzicielstwo to dla nas wielkie wyzwanie i fascynująca przygoda, przez którą chcemy przejść razem.

Z czego musieliście zrezygnować ze względu na ciążę?

P.J.: Paulina źle znosi teraz dalekie podróże. Nie ma mowy o lataniu samolotem i wakacjach
w ciepłych krajach. Zrezygnowaliśmy z dawno zaplanowanego wyjazdu.

P.S.-J.: W pierwszym miesiącu ciąży byłam aktywna – pływałam, chodziłam na siłownię. Kolejne okazały się trudne. Aktywność fizyczną musiałam zupełnie odpuścić, ponieważ czułam się fatalnie. Wymiotowałam kilka razy dziennie. W wolne dni leżałam w łóżku. Potem powoli odzyskiwałam siły. Dokładnie gdy minął czwarty miesiąc, poczułam się świetnie! Wróciłam do formy, choć nie mogę się forsować! Chodzę kilka razy w tygodniu na basen i to bardzo mi pomaga.
Poza tym ćwiczę na macie.

P.J.: Ważne, by dostosować trening do możliwości i potrzeb organizmu. Pomocni są nie samozwańczy instruktorzy, ale wyspecjalizowani trenerzy. Paulina korzystała z rad Edyty Litwiniuk, która jest ekspertką od ćwiczeń dla kobiet w ciąży. 

Decyzję o dziecku odsuwaliście w czasie podobnie jak tę o ślubie. Przez 13 lat żyliście w nieformalnym związku. Dlaczego?

P.S.-J.: Znamy się kilkanaście lat, nasze rodziny – jeszcze dłużej. Ale dopiero po tak długim czasie dojrzeliśmy do tej decyzji, a dojrzałość jest przecież niezbędna do zawarcia związku opartego na solidnych podstawach. Stojąc przed ołtarzem i patrząc w oczy Piotra, czułam uniesienie. Znamy wiele par, które zdecydowały się na ślub pochopnie, a potem się rozwodziły. To trzeba czuć i nie mieć żadnych wątpliwości, że człowiek, któremu przysięgasz przed Bogiem miłość, jest tym, z którym chcesz iść przez życie. 

P.J.: Po prostu poczuliśmy, że ślub jest teraz nam potrzebny. Można to nazwać olśnieniem – to był najważniejszy i najpiękniejszy moment w moim życiu. Najlepsza decyzja.

Co ślub zmienił w Waszym życiu?

P.S.-J.: Na pewno wprowadził do niego więcej spokoju, tchnął w nasz związek Boskiego ducha. Praca, owszem, jest ważna, ale rodzina to podstawa. Mając wsparcie w drugim człowieku, można budować życie na solidnych fundamentach.

P.J.: Paulina ma rację, w końcu mogę od niej więcej wymagać, bo jest moją żoną! To ciekawe, co mówicie, bo większość osób uważa, że po ślubie temperatura w związku spada.

P.J.: Żona gotuje, a facetowi rośnie brzuszek (śmiech). 

P.S.-J.: U nas to raczej niemożliwe. Jak na razie brzuch rośnie mnie, a gotuję tylko zdrowe potrawy, które nie zawsze mężowi smakują. Mimo to dzielnie je zjada...

Bywasz krytyczny wobec Pauliny?

P.J.: Jesteśmy po prostu wobec siebie szczerzy.

A zdarzają Wam się ciche dni?

P.S.-J.: Rzadko się kłócimy, a jeśli już, to nie gniewamy się na siebie długo, najwyżej przez pół dnia. Wtedy można wszystko przemyśleć. Potem szybko zaczynamy się śmiać i przechodzimy do ważniejszych spraw. Mamy różne charaktery. Ja jestem emocjonalna. Często się unoszę, a wtedy
Piotrek mówi: „Spokojnie”, uśmiecha się i już wiem, że powinnam odpuścić. To on nauczył mnie patrzeć na siebie z boku. Jest jak balsam – uspokaja i łagodzi. Fascynuje mnie to, w jaki sposób patrzy na świat, i codziennie się od niego uczę.

P.J.: Dystans w życiu jest bardzo ważny, do wielu spraw można podejść z uśmiechem, bez napięcia. Mam wrażenie, że świetnie się uzupełniamy, że tworzymy zgrany team. 

W show-biznesie długie związki należą do rzadkości. Wy kochacie się teraz jeszcze bardziej niż przed laty. Jak to możliwe?

P.S.-J.: Show-biznes jest częścią naszego życia, a nie całym naszym światem. W każdym związku zdarzają się lepsze i gorsze dni. U nas też nie zawsze było idealnie, ale wiemy, że warto dążyć do porozumienia. Wspieramy się, Piotrek może liczyć na mnie, a ja – na niego. Niczego sobie nie zazdrościmy, nie rywalizujemy. Nikt tu nie jest ważniejszy. Od kiedy się znamy, Piotrek wspiera mnie w rozwijaniu talentów, jest ze mnie dumny. Ja bez wahania od początku wprowadziłam go w swoje zawodowe życie, to było dla mnie coś naturalnego.

Przyjaźnicie się z ludźmi z show-biznesu?

P.J.: Ostatnio przeżyłem kilka poważnych rozczarowań. Zawiedli mnie ci, którym ufałem i powierzyłem wiele swoich tajemnic, dlatego nie lubię nadużywać słowa „przyjaciel”. Mamy znajomych, których szanujemy. Przyjaciele? Mogę policzyć ich na palcach jednej ręki i większość z nich nie ma nic wspólnego ze światem show--biznesu.

A kiedy dzieje się coś złego, do kogo dzwonicie? Ty – do Pauliny, Paulina –do Ciebie?

P.S.-J.: Oczywiście! Potem do rodziców.

P.J.: Tak, to bardzo istotne – móc polegać na sobie w każdej sytuacji.

 

Zdarza Wam się wychodzić osobno?

P.S.-J.: Wolę spędzać wieczory z Piotrkiem. Uwielbiam spokój, dobrą muzykę i książki. Po pracy mam co robić. Tym bardziej, że polega ona na obcowaniu z ludźmi. To jest w niej wspaniałe, ale czasami potrzebuję się wyciszyć i pobyć tylko z Piotrkiem.

P.J.: Spotykam się z kolegami, ale nie są to całonocne eskapady. Te czasy mam już za sobą. Nie nudzę się ze swoją żoną. Jestem aktywnym i kreatywnym typem, zawsze coś wymyślę. Wypad rowerami, spontaniczny wyjazd za miasto. Kiedy byliśmy na wakacjach na Formenterze, wyciągnąłem Paulinę na Ibizę. Płynęła tam niechętnie, ale gdy wracaliśmy rano do hotelu na naszą wyspę, cieszyła się, że dała się tam porwać. Przetańczyliśmy całą noc. Dawno tak dobrze się nie bawiliśmy. Kiedyś rzeczywiście więcej czasu spędzaliśmy ze znajomymi, wychodziliśmy na
imprezy, ale z wiekiem priorytety się zmieniają. Dzisiaj częściej wybieramy wieczór w dobrej, klimatycznej restauracji niż w klubie.

Jesteście w tym samym wieku?

P.S.-J.: Nie, Piotrek jest starszy ode mnie  dziesięć lat. Poznaliśmy się – podkreślam: poznaliśmy! – kiedy on miał 26, a ja 16 lat i nie było mowy o czymś więcej. 

Nie była to miłość od pierwszego wejrzenia?

P.S.-J.: Spotkaliśmy się przypadkiem, na ulicy. Przedstawił nas sobie wspólny kolega. Pamiętam, jak powiedziałam wtedy przyjaciółce: „Widziałam fajnego chłopaka. Był taki uśmiechnięty, wyglądał jakby przyjechał z zagranicy”. Ona dokładnie wiedziała, o kogo chodzi! Ale ja byłam za młoda
na związki i nie myślałam o nim w ten sposób.

Kiedy między Wami zaiskrzyło?

P.S.-J.: Dopiero kilka lat później. Gdy byliśmy już razem, wiedziałam, że Piotr jest mężczyzną,
z którym mogę być do końca życia!

P.J.: Ja nie miałem takiej pewności od razu, u mnie wszystko dłużej dojrzewało. Paulina to rozumiała. 

Dorastaliście w Puławach – to dla Was ważne miejsce?

P. S.-J.: Wiąże się z nim wiele pięknych wspomnień. Tam mieszkają nasi rodzice, przyjaciele. Uwielbiamy wypady do Puław, nawet te jednodniowe, bo pozwalają nam naładować akumulatory. Podoba mi się niespieszność tego miasta, jego klimat, no i… kuchnia mojej mamy i teściowej!

P.J.: Mnie Puławy kojarzą się z czasami szalonej młodości i imprezowaniem. Kiedyś tętniły życiem, teraz bardzo brakuje tam tej energii. Znajomi czasami zazdroszczą nam tego, że mieszkamy w Warszawie, bo tutaj dużo się dzieje. Często zapraszamy ich do siebie.

Co dała Wam Warszawa?

P.S.-J.: Wiele nowych doświadczeń – zarówno tych pozytywnych, jak i negatywnych. Ale wszystko w życiu dzieje się po coś. Dobrze, że zawsze możemy liczyć na siebie. Niezależnie od tego, czy jesteśmy w Warszawie, Rzymie czy Paryżu.

P.J.: Warszawa to dla nas nowy etap w życiu. Obydwoje tu wydorośleliśmy i podjęliśmy  najważniejsze decyzje. 

Dom, który chcecie stworzyć dla Róży, będzie przypominał Wasze domy z dzieciństwa?

P.S.-J.: Jesteśmy inni niż nasi rodzice. Szanujemy ich, ale chcemy żyć po swojemu, chociaż nasz dom również jest bardzo tradycyjny. Mój tata zmarł, kiedy byłam mała. Mama sama wychowywała mnie i moich braci Sebastiana i Łukasza. Po śmierci taty była załamana. Dzieci mobilizowały ją do tego, by nie poddała się rozpaczy. Nie było jej łatwo: praca, odprowadzanie nas do przedszkola, szkoły, codzienne obowiązki. Nie miała nikogo, kto mógłby jej pomóc. Mimo to nasz dom wypełnia miłość. Mama dbała, abyśmy rozwijali swoje talenty. Zapisała mnie do chóru kościelnego, a potem do Zespołu Pieśni i Tańca Ludowego „Powiśle”, gdzie występowałam solo. Wtedy nawet nie sądziłam, że poznam w „Idolu” Elżbietę Zapendowską, która była moim autorytetem.

A czego Ci brakowało w domu?

P.S.-J.: Teraz, kiedy mam przy sobie Piotrka – silnego, mądrego i odpowiedzialnego mężczyznę – wiem, jak ważna jest dla dziecka obecność ojca. Cieszę się, że Róża będzie miała takiego tatę.

Piotr jest wymarzonym zięciem dla Twojej mamy?

P.S.-J.: Ona chyba zaakceptowałaby każdy mój wybór. Jest cudowna, dobra i nie ocenia ludzi. Ale tak, powtarza mi ciągle, jak bardzo jest szczęśliwa, że ma takiego zięcia, i że tworzymy wspaniałe małżeństwo. Myślę, że to największe szczęście dla rodziców, gdy mogą patrzeć na szczęście
swoich dzieci. 

Twoim rodzicom podoba się Paulina?

P.J.: Mój tata jest bardzo zasadniczy – jeśli kogoś nie polubi, okazuje mu to. Paulina od razu skradła jego serce!

P.S.-J.: Pamiętam, jak bardzo się bałam pierwszego spotkania z rodzicami Piotrka. Ale to dawne czasy. Kocham swoich teściów jak własnych rodziców i wiem, że oni mnie też.

Co z kompromisami w Waszym związku?

P.J.: Zrezygnowałem z długich zagranicznych wyjazdów, bo Paulina powiedziała mi wprost, że nie chce żyć w związku na odległość.

P.S.-J.: Każdy dzień przynosi kompromisy, ale żadne z nas nie robi niczego wbrew sobie. Nawet jeśli któraś strona z czegoś rezygnuje, robi tak dla obojga. 

Czego uczycie się od siebie po tylu latach bycia razem?

P.S.-J.: Jestem silna, ale zarazem bardzo wrażliwa i emocjonalna. Od Piotra uczę się dystansu do świata. Poza tym bardzo imponuje mi tym, że jeśli czegoś się podejmuje, zawsze doprowadza sprawę do końca i poświęca się temu w 100 procentach. Radość życia i uśmiech – to coś,
czym urzeka mnie codziennie.

P.J.: Cały czas uczę się mówić o uczuciach, nigdy nie wychodziło mi to najlepiej. Wspaniale mieć u boku kobietę, z którą mogę się dzielić wszystkim.

Piotrze, jesteś mężczyzną, który zasypuje żonę komplementami?

P.J.: Raczej nie, bo słowa „kocham cię” wypowiadane zbyt często tracą swoją siłę.

P.S.-J.: Zgadzam się z tym, ale każdego dnia czuję jego miłość. Ja chyba też zbyt często tego nie powtarzam.

P.J.: Naszą miłość widać w nas, każdego dnia, ona jest w naszych decyzjach, w rozmowach,
w trosce o siebie. Jeśli tego nie ma na co dzień, cóż znaczy powtarzanie „kocham cię”?

Jak dzielicie się obowiązkami?

P.J.: Ja piorę!

P.S.-J.: W pralce…

P.J.: I zmywam.

P.S.-J.: W zmywarce…

P.J.: Tak serio – w miarę możliwości dzielimy się domowymi obowiązkami i sprzątamy razem – to nawet zabawne. W kuchni rządzi Paulina, ale garaż jest tylko mój (śmiech).

PSJ: Lubimy współdziałać, to sprawia nam frajdę. Już mówiłam, że zgrany z nas team?