Pierwszą modelką, którą fotografowałem, była mama. Robiłem jej zdjęcia starym aparatem taty. Mama, ubrana w sukienki z lat 70., czasów jej młodości, godzinami wytrwale pozowała. Działo się to w piwnicy naszego domu, w którym urządziłem ministudio. Pracowałem wtedy w programie „5-10-15”, więc najpierw zaczęły przychodzić koleżanki z telewizji, bo słyszały, że robię dobre foty, a z czasem, gdy w branży rozeszła się wieść, że mam talent, także młode modelki, piosenkarki i aktorki, które – tak jak ja – zaczynały wówczas karierę. Mieszkałem na wsi, nie było asfaltu, więc dziewczyny brnęły przez błoto w szpilkach. Potem? Dostałem się do znanego miesięcznika, robiłem wszystkie okładki, sfotografowałem największe gwiazdy. Miałem dwadzieścia dwa lata, pomyślałem: „Czas ruszyć w świat”. Zacząłem od Hiszpanii. I, niestety, wiele razy odbijałem się od ściany. W wielu gazetach oglądali moje fotografie i nic z tego nie wynikało. Niektórzy nie wierzyli, że ktoś tak młody może mieć imponujące portfolio. W końcu zaczęło być krucho z moimi finansami. Niebawem odkryłem, że talent jest równie ważny, jak znajomości. Pomogło mi wesele znanej projektantki mody. Bawił się na nim świat mody i mediów. Ci ludzie nagle uznali, że skoro zostałem zaproszony, to warto ze mną pracować. Kiedyś starałem się o zlecenia od nich. Wtedy mnie nie chcieli, a teraz – tak. Wkrótce przyszły propozycje z liczących się gazet. Wreszcie mogłem pokazać, na co mnie stać. Zdobyłem Hiszpanię, a z czasem – resztę świata.