To prawda, że podczas podróży zdarzają się nie-przewidziane sytuacje i czasem trzeba walczyć z własną słabością, zmęczeniem albo bezsilnością. Ale jednocześnie tylko w czasie podróży może się zdarzyć coś niesamowicie fascynującego: spotkanie czegoś, co istnieje tylko w jednym, określonym miejscu na Ziemi i jest kompletnie inne od wszystkiego, co już znasz.

Człowiek lubi się przyzwyczajać. Oswaja najbliższą rzeczywistość i instynktownie zakłada, że na całym świecie jest podobnie. Oczywiście, są różne religie i różne zwyczaje kulinarne, ale zawsze można je mniej więcej do czegoś porównać. Wydaje się, że zawsze istnieje znajomy punkt odniesienia.

Kiedy po raz pierwszy jadłam mięso żółwia, od razu pomyślałam, że smakuje jak kurczak. Gdy powiem, że woda w Amazonce ma kolor kawy z mlekiem, łatwo można to sobie wyobrazić. Bo przecież czym innym jest jednak dotykanie świata przez ekran telewizora albo fotografie, a czymś zupełnie innym doświadczanie tego na własnej skórze. Poza tym daję słowo honoru, że na świecie istnieją też rzeczy tak niezwykłe i wyjątkowe, że są prawie niemożliwe do opisania. Co ja mówię „prawie”! Są po prostu nie do opisania. Spróbuję.

W dżungli w Kolumbii i Brazylii rośnie owoc o nazwie cupuaçu. Jest podłużny jak wałek, który kładzie się czasem na kanapie, długości około dwudziestu centymetrów. Skojarzył mi się z meblowym wałkiem także dlatego, że na wierzchu jest pokryty skórką, która wygląda jak brązowy aksamit. Tyle, jeśli chodzi o podobieństwa. Pod twardą łupiną kryje się biały miąższ o dziwnej, śliskiej, mazistej konsystencji i najbardziej niezwykłym smaku i zapachu. I tu zaczyna się kłopot.

Nie istnieje w naszym świecie nic, co smakuje i pachnie choćby w przybliżeniu tak, jak cupuaçu. Jest jakby odrobinę kwaskowaty, ale w ogóle niekwaśny. Jest jakby odrobinę słodki, lecz zupełnie bez słodyczy. Zawiera lekko pikantną nutę, ale całkowicie pozbawioną ostrości. Pachnie niczym poziomka, ale jednocześnie byłaby to poziomka rozgnieciona w śniegu z dodatkiem kawałka banana. A w smaku? To jest największa zagadka... Gdyby połączyć ze sobą awokado, ananas, agrest, winogrona, banany, czekoladę, kardamon i ciepłe lody Murzynki, to w przybliżeniu może powstałoby coś podobnego do cupuaçu. Teraz rozumiecie, co mam na myśli? Są na świecie rzeczy tak bardzo inne od wszystkiego, co znasz, że możliwość spróbowania czegoś takiego jest jak lot w kosmos. I to właśnie najbardziej lubię w podróżowaniu. Latanie w kosmos za pomocą koktajlu z owocu cupuaçu. Albo placka z rozgniecionej kukurydzy na sawannie w Wenezueli. Albo widoku błękitu nieba, który jest tak wielki, przepastny i wielowymiarowy, że można się w nim zatopić. Ze szczęścia, oczywiście.