Choć nie skończyła jeszcze trzydziestki, już jest jedną z największych osobowości telewizyjnych tego roku. A ponieważ pracuje od początku podstawówki, jej zawodowy staż przekroczył... 20 lat. Ida Nowakowska-Herndon zaczęła od tańca. „Taniec jest wszechobecny w moim życiu”, mówi „Gali”. „Polecam go wszystkim. Warto zacząć od klasyki, bo ona kształtuje obie półkule mózgowe, co pomaga przyswajać wiedzę. Marzę, by na każdym osiedlu była sala taneczna, a w każdej szkole odbywały się lekcje baletu. Ja ciągle się uczę, od mistrzów. Żeby dobrze tańczyć, trzeba ćwiczyć cały czas, całe życie. A i tak nigdy nie dochodzi się do perfekcji. Właśnie w tych zmaganiach jest coś pięknego i wciągającego…”, dodaje. 

Pochodzi z artystycznej rodziny. Mama, Jolanta, jest graficzką. Ojciec, Marek Nowakowski, był wybitnym pisarzem. Jego „Benek Kwiaciarz” z 1961 roku pozostaje jednym z najbardziej realistycznych opisów PRL-owskiej rzeczywistości. Tworzył przez pół wieku, był też barwną postacią kulturalnej Warszawy drugiej połowy XX wieku. Niemal codziennie można było go spotkać w barze Piotruś na Nowym Świecie w otoczeniu przyjaciół i wielbicieli. Dzieciństwo Idy nie było typowe, ale pełne miłości.

„Wychowałam się wśród sztuki i nauki. Mój wuj ze swoim przyjacielem już w dzieciństwie zbudowali wielki teleskop, przez który obserwowali gwiazdy. To oni zaprowadzili mnie do planetarium i pokazali mi niebo od strony nauki. Z kolei mój dziadek był wielkim wynalazcą. To jemu zawdzięczamy telewizory w Polsce, bo zbudował linie produkujące kondensatory. Bawił się ze mną w wynajdywanie perpetuum mobile, babcia odgrywała dla mnie sceny z literatury i historii, m.in. z powstania warszawskiego. Jako mała dziewczynka nauczyłam się, że nasza wiara i nauka wzajemnie się uzupełniają. Mama nauczyła mnie podziwiać prawdziwe dzieła sztuki, do których należała »galeria Pana Boga«, czyli liście, kwiaty, ocean, zwierzęta czy też przelatujące na niebie ptaki i obłoki”, opowiada. Gdy ukochany ojciec zmarł 16 maja 2014 roku, życie Idy wywróciło się do góry nogami. Właśnie kończyła studia, z dnia na dzień musiała dorosnąć. Chociaż jest głęboko wierząca, miała do Boga pretensje, że zabrał jej tatę. „Jego śmierć była dla mnie końcem świata. Zawaliło mi się wtedy wszystko, łącznie z wiarą w Boga”, wspomina.

300 osób na miesjce

Mimo to Ida wierzy, że Bóg ją zawsze prowadził. To on pomógł jej przekuć talent w sukces. Skończyła szkołę baletową w Warszawie, szybko została solistką Teatru Muzycznego Roma w Warszawie. Występowała w musicalach „Piotruś Pan”, „Taniec wampirów”, „Koty” i „Upiór w operze”. Tańczyła też w „Metrze” i „Romeo i Julii” u Janusza Józefowicza w Studiu Buffo. W 2007 roku wzięła udział w pierwszej polskiej edycji programu „You Can Dance”. „Nareszcie mogłam wyrazić swoją duszę przez taniec, a nie wkładać siebie w cudze choreografie. Bałam się. Nie wiedziałam, czy jestem już na to gotowa, ale czułam potrzebę ekspresji”, mówi Ida.

Dzieliła już wtedy życie między Polskę a Stany Zjednoczone, gdzie również robiła karierę. Gdy miała 14 lat, zagrała u boku Stevena Seagala w filmie „Poza zasięgiem”. Chociaż widziała się w przyszłości jako prawniczka, marzyła też o studiach aktorskich na elitarnym wydziale teatru, filmu i telewizji na Uniwersytecie Kalifornijskim w Los Angeles. „Myślałam, że nie mam szans, tam było 300 osób na jedno miejsce. Ale się dostałam. Stwierdziłam, że to musi być znak od Boga”, mówi. Równolegle studiowała stosunki międzynarodowe na wydziale nauk politycznych. Ale tańca nie porzuciła. W Nowym Jorku występowała na Broadwayu, w Metropolitan Opera i Lincoln Center. W amerykańskim show „The World’s Best” zasiadała w fotelu jurorki obok Drew Barrymore. W Los Angeles współpracowała z Bruno Marsem i Cee Lo Greenem. Otworzyła swoją szkołę tańca i fundację charytatywną. Równocześnie grała w artystycznych filmach i brała udział w projektach teatralnych. Na sztukę uwrażliwili ją rodzice.„Moja mama, która skończyła Akademię Sztuk Pięknych i studiowała w szkole filmowej, nauczyła mnie, że Pan Bóg dał nam najpiękniejsze obrazy. Że nasze życie to najbardziej fascynujący film. To, co tworzymy, musi mieć przesłanie, być kroniką naszych uczyć, przemyśleń. Inaczej nie ma wartości”, mówi Ida.

Z mamą oglądała dzieła sztuki, z ojcem czytała literaturę i chodziła na spacery. „Ida… masz czas? Chciałbym ci przeczytać, co napisałem", mówił mi. Moje dzieciństwo to spacery, które tata uwielbiał. Park Łazienkowski traktuję jak drugi dom. Chodziłam do przedszkola niedaleko parku, a później do szkoły. Kiedy rodzice odbierali mnie razem z lekcji, też szliśmy do Łazienek. Pływałam z tatusiem gondolą, karmiliśmy wiewiórki, słuchałam jego opowieści o historii Polski. Tam odrabiałam lekcje na kawiarnianym stoliku, podczas gdy tata czytał mamie swoje opowiadania. W Łazienkach spacerowałam ze swoim psem – staruszkiem Benkiem, nazwanym tak na cześć Benka Kwiaciarza, bohatera opowiadania taty. Kilka dni temu byłyśmy w tym parku z mamą po raz pierwszy od śmierci taty. On wędrował z nami jak dawniej”, wspomina. Ida często mówi o Bogu, niebie i aniołach. Mały, szmaciany aniołek był w dzieciństwie jej ukochaną zabawką. „Nigdy się z nim nie rozstawałam. Tak mocno go przytulałam, że wypadły mu wszystkie włosy”, śmieje się.

Anioły były też w opowieściach rodziców. „Mama i tata zawsze czytali mi do snu. Biblię, mity, literaturę... Albo snuli rodzinne opowieści. Bardzo lubiłam oglądać reprodukcje malarstwa wielkich mistrzów, zwłaszcza te z aniołami”, mówi Ida. Aniołami mogli być też ludzie. Ci, którzy w nią uwierzyli, dali jej szansę, pomogli. „Wierzę, że każdy ma swojego Anioła Stróża. Ja szukam w życiu dobra. I w każdym człowieku chcę dostrzec dobro, a nie zło”, deklaruje. Najbardziej wymagająca była zawsze wobec siebie. Do dzisiaj z trudem wybacza sobie gorsze dni, potknięcia i słabości. „Chyba jestem najszczęśliwsza, gdy mam czyste serce. Moje sceniczne imię to Victoria, oznaczające zwycięstwo dobra nad złem”, mówi. „Rodzice nauczyli mnie ważnej rzeczy – bardzo surowej oceny samej siebie i pracy nad kształtowaniem swojego charakteru, a nie skupianiu się na negatywnej ocenie innych”, dodaje.

Zobacz także:

Czyste serce

Zawsze ją też wspierali. Gdy pokochała taniec współczesny, zrobili wszystko, by mogła tę pasję rozwijać. „Chcę zachęcić rodziców, opiekunów i nauczycieli, by obserwowali dzieci. Wsłuchiwali się w ich marzenia. Pomagali w rozwoju ich talentów i realizacji pasji. Nie krytykujcie, podążajcie za najbardziej szalonymi pomysłami. Nie wyśmiewajcie, bo podetniecie im skrzydła i nie będą mogły się wznieść”, przekonuje Ida. Sama marzy o dzieciach, chciałaby mieć troje. „Już w dzieciństwie chciałam być mamą i żoną. Zawód mamy jest najbardziej fantastycznym zajęciem. Jeśli z jakichś powodów nie będę mogła urodzić dzieci, to na pewno je zaadoptuję albo poświęcę czas na stworzenie maluchom, np. w sierocińcach, jak najlepszych szans na rozwój”, mówi.

Z mężem, Jackiem Herndonem, wiadomość o ciąży przyjęliby z ogromną radością, choć na razie niczego im w życiu nie brakuje. Są razem od studiów aktorskich. „Mój mąż pochodzi z bardzo dobrej rodziny, ale gdy się pobieraliśmy, nie miał pieniędzy. Wyszłam za niego z miłości. Jest odpowiedzialny. Czuje w sobie obowiązek bycia głową rodziny”, opowiada Ida. Żałuje, że Jack nie poznał lepiej jej ojca, tylko raz rozmawiali przez Skype’a. Jack oświadczył się Idzie zaraz po śmierci jej taty. „Podczas pierwszej wizyty w Polsce. Dał mi wtedy pierścionek, który sam zrobił ze złotego drucika. Śmierć mojego taty umocniła nasz związek. Przestał być szczeniacki. Trzymaliśmy się razem. Jack był jedyną stałą dla mnie, a ja musiałam być ostoją dla swojej mamy”, opowiada Ida.

Dusza pokoleń

Postanowili wspólnie zbudować życie. Nieważne gdzie, byle razem. Kiedy Jack zaczął studiować dyplomację, wyprowadzili się z Los Angeles do Chin. Potem był Paryż, Waszyngton. I wtedy przyszła propozycja z Polski, żeby Ida została jurorką „Dance Dance Dance”. „Mój mąż zakochał się nie tylko we mnie, ale i w Polsce. Bardzo interesuje się historią naszego kraju, uczy się języka”, mówi tancerka. Ameryka, o której będzie opowiadać w nowym programie TVP, wciąż jest dla niej ważnym punktem odniesienia. „Kocham Amerykę i rozumiem. Jest tyle podobieństw między naszymi krajami. Motto Polski to »Bóg, Honor, Ojczyzna«, a Ameryki – "In God We Trust" (Ufamy Bogu), mówi. Ubolewa, że w Polsce ludzie, zamiast rozmawiać, krzyczą na siebie. „Pobyt w Stanach nauczył mnie, że demokracja jest nieustannym dialogiem. Ścieraniem się poglądów. Najważniejsze, żeby z szacunkiem podchodzić do rozmówcy”, mówi. Ona sama chce mieć kontakt z ludźmi z różnych pokoleń i miejsc. „Tak zostałam wychowana. Zbieram rodzinne pamiątki, fotografie. Wszystko w naszym małym mieszkanku ma swoją historię. Bardzo rzadko kupujemy nowe rzeczy. Mój mąż sam robi meble albo przerabia używane. Wykorzystujemy stare rodzinne szkło i porcelanę. Przechowuję każdą rodzinną rzecz. Dzięki temu otrzymują one drugie życie”, tłumaczy.

Najważniejszą zaletą pracy w telewizji jest dla niej możliwość rozmowy z drugim człowiekiem. Nieodłączną częścią jej misji jest pomaganie innym. Na Instagramie stworzyła się wokół niej grupa „Idalożek”. „Wszystkie osoby, które odwiedzają mój profil, traktuję jak bliskich znajomych. Powstała fajna grupa przyjaciół. To głównie dziewczyny, które się tam poznały i zaprzyjaźniły. Wspierają się nawzajem. Każda znich jest inna, ma inny talent, różne zainteresowania, mieszka w innym mieście. Ja jestem "klejem" w ich przyjaźni, opowiada Ida.

W tańcu, w pracy, w relacjach z drugim człowiekiem Nowakowska stara się zbliżać do ideału. Dla wszystkich ma czas, dobre słowo. Ale ocenę siebie pozostawia komuś innemu. „Tylko Pan Bóg wie, co jest w sercu każdego człowieka”, mówi.