Dwa dni przed wigilią zamykamy się w kuchni we trzy – z mamą i siostrą. I szalejemy: gotujemy, pieczemy i gadamy. Magda robi tort bezowy i sernik, ja gotuję kapustę i barszcz, a mama zajmuje się rybami.

– Kuchnia to bezsprzecznie moje królestwo. Tutaj rządzę ja, ale to nie znaczy, że wszystko robię sama – mąż i córki tradycyjnie są moimi podkuchennymi. Ostatnio do naszego zespołu dołączyły też wnuki. Każdy dostaje zadanie: coś umyć, obrać, pokroić, poddusić, ulepić. Przyznam, że nie wyobrażam sobie świąt poza domem. Raz dałam się namówić na Boże Narodzenie w tropikach i bardzo tego żałowałam już w samolocie – śmieje się pani Bożena. – Bo to prawdziwe szczęście mieć dom, w którym rodzina się spotyka, w którym wszyscy czują się dobrze. Powiem nieskromnie: z mężem udało się nam taki dom zbudować.

Tydzień przedświąteczny to czas na gotowanie, ostatnie zakupy. Ale nie ma nerwówki, bo większość rzeczy mam już przygotowanych albo zamówionych. Z potraw robię tylko te, które moja rodzina lubi, np. kapustę obsmażoną na oliwie z cebulą i grzybami, sałatkę ziemniaczaną, rybę po grecku. Na resztę świąt przygotowuję inne potrawy: piekę indyczkę faszerowaną owocami i obłożoną słoniną, a także chudy boczek. I ciasta: sernik i szarlotkę.

–Dzień przed Wigilią aktorka dokupuje tylko sałatę i szczypiorek do zdobienia półmisków. – Natkę mam pod ręką, bo z doniczki – kontynuuje. – W zaprzyjaźnionej cukierni na Solcu zamawiam paszteciki z pieczarkami z ciasta francuskiego. W domu już stoi choinka ubrana przeze mnie i męża. Jadę jeszcze po bladoróżowe gwiazdy betlejemskie do Bronisz. W Wigilię mąż rozkłada biały obrus i serwetki z haftem richelieu wydziergane przez moją siostrę. Stawia świeczniki, białą porcelanę z Wałbrzycha. Rozwiesza lampki w ogrodzie. Wystarczy tylko sprzątnąć blat, zmyć podłogę, odświeżyć się, przebrać i już można świętować.

Pierwsza myśl o świętach pojawia się w okolicach 6 grudnia, na mikołajki – zwierza się Anna Popek. – Jestem Ślązaczką, u mnie więc przygotowania do świąt zaczynają się porządkami. Jako dziecko w bytomskim domu czyściłam półki, naczynia, których używało się na Wigilię – wspomina. – W powietrzu było dużo sadzy, trzeba było wszystko wymyć. Na Śląsku jest nawet powiedzenie: wstyd i sadza. Mama pracowała, ja pomagałam. Teraz nie mam już takiej dyscypliny wewnętrznej, tak dokładnie nie sprzątam, ale muszą być wymyte okna, wyprane firanki, wytarte kurze, uporządkowane i wywietrzone szafy, także te z ubraniami. Odświeżam serwis, sztućce. W praktyce co trzeci dzień coś robię.

Fajnie dyscyplinuje takie czyszczenie srebrnych łyżek czy widelców, ale to dla mnie relaks, najlepszy sposób, aby uporządkować myśli. Daje to poczucie siły, że sama potrafię wprowadzić ład w swoje życie. Porządki trwają prawie do świąt. Ostatnim zadaniem, tuż przed Wigilią, jest zmiana pościeli. Prezenty od kilku lat staram się przygotować w listopadzie. Nie znoszę bowiem, nauczona przykrym doświadczeniem, kupować w ostatniej chwili, stać w zniecierpliwionym tłumie, w kilometrowych kolejkach do kasy. Dlatego, widząc coś ładnego, kupuję i odkładam do przeznaczonej na prezenty szuflady. Mam do obdarowania 8–9 osób. Prezenty pakuję w przeddzień lub w Wigilię.

To, co Anna kupuje przy okazji, przez cały grudzień, to składniki świątecznych potraw: suszone grzyby, miody, pszenicę na kutię, bakalie. Kilka dni przed Wigilią jedzie do Hali Mirowskiej po domowej roboty masło i olej. W ostatnią niedzielę przed Wigilią przynosi do domu opłatek. Sianko pożycza od domowego królika miniaturki. Choinka pojawia się w domu na 2 dni przed świętami. Nieduża, ale zawsze żywa. – Święta spędzamy w Podkowie Leśnej u mojej siostry Magdy, jej męża i dzieci. Przyjeżdża też mama. Zjawiamy się u nich z moimi córkami 2 dni przed Wigilią. Zostajemy aż do drugiego dnia świąt – opowiada dziennikarka. – Kursujemy na targ produktów lokalnych do Brwinowa albo Milanówka i kupujemy warzywa, ryby, jajka, susz na kompot, chleb. I jemiołę, i wielką choinkę. A potem szalejemy we trzy w kuchni. Ton przygotowaniom nadaje Magda, świetnie zorganizowana. Gotujemy, pieczemy i gadamy. Wtedy czujemy już świąteczny nastrój. Siostra piecze tort bezowy i sernik.

Zobacz także:

Moją specjalnością są kapusta, kutia, barszcz, pomagam mamie przy rybach. Dzień wcześniej pieczemy jeszcze bułkę – można ją podawać na słono albo na słodko. Pomagają nam dzieci: trzeba im dawać konkretne zadania i wdrażać do zajęć domowych – twierdzi Anna. – Od kilku lat w poranek wigilijny mam dyżur w „Pytaniu na śniadanie”. Po powrocie do Podkowy nakrywam stół – dbam o sztućce, serwetki, talerze, półmiski, wazy na zupę, wykrochmalony obrus. I ozdoby – gałązki świerkowe, jodłowe i świece. Kiedy potrawy są już przygotowane, porządkujemy kuchnię. Przebieramy się w sukienki, wkładamy buty na obcasie. Do stołu siadamy o 18.00.

Lubimy te przygotowania, nawet jeśli jest dużo do zrobienia. Trzeba tylko odpowiedzieć sobie na pytanie: po co to wszystko? Po pierwsze, dla nas ma to znaczenie religijne. Po drugie – jednoczy rodzinę. To nie są tylko czynności kulinarne. To rytuał.