Środowy wieczór w Lawendowych Polach, kawiarni i galerii, którą Aleksandra prowadzi od pięciu lat. Na stoliku stoją drobne przekąski, owoce. Na zapleczu siatka, do której zapakowała małą czarną. Sukienka wprawdzie bardzo jej się podoba, ale Ola ma wrażenie, że niezbyt dobrze w niej wygląda. Przygotowała jeszcze kilka bluzek – od miesięcy nie miała ich na sobie, ciut przyciasne dżinsy i niebieską apaszkę – ładna, ale do niczego jej nie pasuje. Szafa Party odbywa się w jej kawiarni dwa razy w miesiącu. Ola przyznaje, że gdy kończą jedną imprezę, ona już myśli o kolejnej. Koleżanki tak samo! I same już nie wiedzą, co w ich spotkaniach fajniejsze: szansa urozmaicenia garderoby czy spotkania w kobiecym gronie.

Na życiowym zakręcie

Jeszcze kilka lat temu Ola czuła, że praca nie przynosi jej satysfakcji. Z wykształcenia jest chemiczką, ale w zawodzie pracowała tylko parę lat. Potem pomagała mężowi (dziś już byłemu) w prowadzeniu firmy, a 10 lat temu założyła własny biznes – przedsiębiorstwo remontowo- -budowlane. Jednak dla kobiety to trudna branża, a szczególnie jeśli ma się taką artystyczną, rozkochaną w malarstwie i poezji duszę jak Ola. Czuła się biznesem zmęczona. Któregoś razu, po kolejnym dniu użerania się z urzędnikami, robotnikami i inwestorem, który sam nie wiedział, czego chce, postanowiła: – Rzucam to! Synowie, Kacper i Igor, byli już wtedy prawie dorośli. Pomyślałam, że niedługo wyfruną z gniazda, a ja zostanę sama. Więc najwyższy czas zacząć wreszcie robić coś, co sprawi mi przyjemność, otaczać się ludźmi, którzy myślą podobnie... Na początku Ola marzyła o otwarciu galerii sztuki. Ale nie dałoby się z tego wyżyć. I tak powstały Lawendowe Pola – cicha, spokojna kawiarnia-galeria o prowansalskim wystroju. Ola organizuje w niej wystawy, wieczorki literackie i spotyka się z przyjaciółkami. I to właśnie podczas spotkań w koleżeńskim gronie, trzy lata temu, zrodził się pomysł na Szafa Party. – Zaczęło się od tego, że któraś z dziewczyn przyniosła żakiet, który na niej źle leżał i spytała, czy jest na niego chętna – wspomina Aleksandra. – Żakiet znalazł nową właścicielkę, która w zamian dała tamtej swoją zbyt pochopnie kupioną sukienkę. Obie były bardzo zadowolone z wymiany. Z czasem zaczęłyśmy więc regularnie zamieniać się fatałaszkami. Polubiłyśmy tę naszą zabawę, ale wktótce zaczęło nam brakować nowych uczestniczek. I wtedy mnie olśniło: – Słuchajcie, spróbujmy poszerzyć nasze grono! Każda z nas ma jakieś znajome, przyprowadźmy je na nasze babskie spotkania – zaproponowałam. Dziewczyny ten pomysł natychmiast podchwyciły. Ustaliłyśmy, że będziemy się umawiać w drugą i czwartą środę miesiąca, około godziny 18.00. I tak pocztą pantoflową rozpropagowałyśmy naszą imprezę, na którą dziś przychodzi około pięćdziesiątki uczestniczek.

Dziewczyny górą!

Na każdym spotkaniu zwykle pierwsza pojawia się Ewa Schwarz, przyjaciółka Oli. Ewa prowadziła w Łodzi przy Piotrkowskiej biuro matrymonialne „Swatka”. Pięć lat temu wyszła za mąż za Niemca. Zamknęła działalność i wyjechała z kraju. Ma 50 lat, jest zadbaną, piękną kobietą. W Niemczech pracuje jako fotomodelka. Ewa przy-jeżdża co 6 tygodni, specjalnie na ich spotkania. Opowiadają sobie, co słychać u każdej z nich. Siedzą na kanapie, chrupiąc przekąski, a w drzwiach stają kolejne dziewczyny. Dorota Łukasiewicz, blondynka z długimi włosami. Zawsze elegancka. Dziś w czarnym żakiecie wyszywanym w kolorowe kwiaty. – Cześć, dziewczyny! – uśmiecha się. – Nie wzięłam żadnych ciuchów. Nie zdążyłam nic przygotować, bo miałam trochę spraw na głowie... Dorota jest architektem, ostatnio prowadziła biuro projektowe. Teraz nie pracuje. Zamienia z Olą i Ewą zaledwie kilka zdań, gdy pojawia się Jadzia. Uśmiechnięta od ucha do ucha. Solidnie się przygotowała. Niesie wielką, wypchaną torbę. Wszystkie są ciekawe, co przyniosła. Jadzia jest plastyczką, ma dobry gust. Ledwo weszła, wyciąga świetny, krótki żakiecik w kratkę. Dziewczyny po kolei go mierzą. Na Dorocie leży najlepiej. Gdy one są zajęte mierzeniem, nadchodzą kolejne uczestniczki Szafa Party. – Rozkładajcie ciuchy – Ola zaprasza je do pomieszczenia obok, w którym zwykle wykładają to, co przyniosły. Impreza się rozkręca. Na stołach leżą bluzki, spódnice, podkoszulki, sweterki, a nawet dwa całkiem dobre portfele i… pończochy w kolorze zielonego groszku. Jadzia przyniosła małe puzdereczka na pierścionki. Karolina Dąbrowska-Madej, która na emeryturze zrobiła kurs dekupażu, prezentuje kolorowe, własnoręcznie wykonane szkatułki. Nagle w drzwiach staje Asia z wypchaną sportową torbą podróżną. Wszystkie podskakują z radości, bo ona ma zawsze świetne ciuchy. Asia od progu woła podekscytowana: – Słuchajcie! Poznałam Francuza. Jadę do Francji! – Łał...! – piszczą dziewczyny. Mimo że znają temperament Asi i wiedzą że miewa szalone pomysły, to czegoś takiego się nie spodziewały. – Opowiadaj! – żądają. I pomiędzy przymierzaniem żółtego podkoszulka a brązowej bluzki z lejącego materiału słuchają historii koleżanki. Nieco zdziwione zażyłą atmosferą są dwie panie, które po raz pierwszy pojawiły się w Lawendowych Polach. Nieśmiało wykładają fatałaszki i obserwują, czy przypadną one do gustu bywalczyniom. Przy stoliku w kącie sali usadowiły się z kolei dwie emerytki. Niższa z pań przyniosła wielką siatę ubrań. Próbuje nimi kogoś zainteresować, ale… po chwili sama staje się posiadaczką prawie nowej, w pistacjowym kolorze bluzeczki. – Zawsze przychodzę z postanowieniem, żeby się pozbyć paru ciuchów, a zwykle wychodzę z większą torbą, niż przyszłam. Ale mam talent do handlu – uśmiecha się przekornie i wygląda z tym bardzo młodo. Przyznaje, że od lat nie kupiła nowego ubrania. – Dzięki Szafa Party nie brak mi modnych ciuchów. Mam 760 zł emerytury, ledwie wystarcza na opłaty i jedzenie. Na imprezie spotykają się panie w wieku od niespełna trzydziestki do ponad siedemdziesiątki. Ciuchy wymieniają nauczycielki, emerytki, biznesmenki, sprzedawczynie. Wśród stałych bywalczyń jest i astrolożka, i właścicielka kilku kamienic, i pracownica banku.

Wymiana ubrań, przepisów i rad

– Te spotkania to coś więcej, niż wymiana ciuchów – podkreśla Ola. – Wiemy, jak nazywają się nasze dzieci, która ma kota, a która psa, co gotowałyśmy na obiad. Wspieramy się, służymy sobie radą. Dzięki dziewczynom zmieniłam kolor włosów i uczesanie. Latami nosiłam krótką fryzurę, a włosy farbowałam na rudo. „Kochana, masz taką delikatną urodę. W półdługich, gładko uczesanych włosach wyglądałabyś o wiele korzystniej” – doradziła mi Ewa. I rzeczywiście, teraz wyglądam i młodziej, i ładniej. – Cenimy sobie nasze babskie Party – dodaje Ewa Schwarz. – Dziś każdy gdzieś pędzi i ma mało czasu na spotkania towarzyskie, kontakty się urywają. Nam się udaje nie tylko je podtrzymywać, ale także dzięki temu, że grono bywalczyń Szafa Party się powiększa, zawiązują się nowe przyjaźnie. Cieszę się, bo ciężko jest żyć samą pracą – bez przyjaciółek.