Jego rodzice pochodzą z Włoch. Stefano lubi opowiadać, jak jego ojciec, Antonio, wystawał godzinami pod oknem 16-letniej Giovanny, swojej narzeczonej. Ona na jego widok oblewała się rumieńcem. W końcu ciotka zostawiła młodym klucze i poszła na spacer...

PODRÓŻ DO NIEMIEC

Zanim urodził im się syn, opuścili słoneczną Italię. Stefano wychował się w Niemczech i tam nauczył się tańczyć. – Zmobilizował mnie tata, który miał nawet przezwisko „Disco King” – mówi. To tylko część prawdy. Druga jest taka, że chłopak był chorobliwie nieśmiały. – Gdy ktoś podchodził do mnie, żeby po prostu porozmawiać, natychmiast czerwieniłem się po uszy – wspomina tamte czasy. Taniec miał mu pomóc przełamać strach przed rówieśnikami.

DROGA DO SŁAWY

Do Polski trafił prawie 5 lat temu. – Szukałem idealnej partnerki, przy której mógłbym rozwinąć umiejętności – mówi tancerz. Z czasem została nią Ewa Szabatin. Dzięki niej zawarł nowe znajomości. – Chodziłem na imprezy, poznawałem mnóstwo ludzi. Czułem, że chcę zostać tu na dłużej – wspomina Stefano. I wówczas przyszła propozycja udziału w „Tańcu z gwiazdami”. W czwartej edycji tego programu wraz z Kingą Rusin wywalczył pierwsze miejsce. Wtedy zrobiło się o nim głośno: uroczy Włoch spodobał się telewidzom nie mniej niż partnerka. Gdy w zeszłym roku znowu wygrał ostatnią edycję „Tańca”, mówiono, że Terrazzino jest bardziej znany niż wiele gwiazd występujących w tym programie. Miniony rok w ogóle był dla niego szczęśliwy: nagrał też własną płytę. – Jej tytuł „Cin cin amore” można tłumaczyć: „Na zdrowie, kochanie”. To zdanie we Włoszech znaczy to samo, co ciesz się życiem – wyjaśnia.