Nie widziałaś gdzieś niebieskiej koszuli? – od kilku minut przetrząsałem przepastne wnętrze szafy dokumentnie zapchane ubraniami Danki. – O, jest – wyłowiłem przedmiot pożądania beznadziejnie ściśnięty między kilkoma innymi koszulami. – Pognieciona – pokazałem żonie wymięty kołnierzyk.

– Mówiłam, że w szafie jest za mało miejsca, potrzebna nam garderoba – wzruszyła ramionami.

– Chyba tobie, mnie aż nadto wystarczyłaby ta kobyła – żeby nie było wątpliwości, wskazałem wnętrze przestronnej szafy.

– Jeśli lubisz chodzić w wymiętych ciuchach, to tak – zgodziła się żona.

Teraz powinienem ją spytać, na co jej tyle ubrań, ale nie chciałem się kłócić. Danka ostatnio stała się drażliwa, ostro reagowała na wszystko, co ją raniło, a była tego długa lista. Na burzę hormonalną związaną z przekwitaniem było za wcześnie, na fochy nastolatki za późno. Nie umiałem rozszyfrować, co dręczy Dankę. Na wszelki wypadek wolałem omijać rafy i zachować zimną krew. Ktoś musiał.

– Pięknie wyglądasz w tej bluzeczce, do twarzy ci w niebieskim – zagaiłem, przesyłając żonie gest pokoju.

– To zielony kasak – poprawiła mnie wyrozumiale, z zadowoleniem przegładzając śliski materiał, który wyglądał jak jedwab.

Zobacz także:

– Chyba nowy?

– Ostatni łup z wyprzedaży, złowiłam oryginalnego McQueena.

– Żartujesz? – zamarłem z koszulą w ręku. – Ile to cudo kosztowało?

– Dostałam duży rabat, a poza tym, od kiedy interesujesz się moimi wydatkami? Ty zarabiasz, ja zarabiam. Stać nas.

Zaniepokoił mnie widok toreb, które wciąż były nierozpakowane 

– Od kiedy potrzebujesz odrobiny luksusu, żeby lepiej się poczuć?

– Od zawsze – Danka umknęła wzrokiem, widocznie trafiłem w sedno sprawy.

– Wiesz, że nie ma kobiet nieatrakcyjnych, są tylko źle ubrane? – żona spojrzała bez przyjemności w lustro. – Jestem na etapie poszukiwania własnego stylu.

– Do tej pory obywałaś się bez czegoś takiego – powiedziałem nieostrożnie.

– Może dlatego, że byłam młoda?

– Nadal jesteś, nawet nie masz czterdziestki – rzuciłem się protestować.

Zostałem nagrodzony uśmiechem.

– Jesteś kochany – rzuciła. – Daj tę koszulę, spróbuję przywrócić jej życie.

Danka zabrała się do poszukiwania swojego stylu z pasją, o jaką bym jej nie posądzał. Nawet nieźle jej szło, wyglądała coraz lepiej i była trochę spokojniejsza. Tylko jej nowe zdobycze przestały mieścić się w szafie. Zanim sprawdziłem wypływ gotówki z konta, zaniepokoił mnie widok nierozpakowanych toreb z ciuchami.

– Nie będziesz tego nosić? – zdziwiłem się, usuwając papierowe opakowania z ulubionego fotela.

– Oczywiście, że będę, później je rozpakuję. Jestem wykończona, spędziłam cztery godziny biegając po sklepach.

Mówiła o zakupach, jakby to była ciężka praca i jednocześnie wyglądała na szczęśliwszą niż przedtem. Zrelaksowaną. Coś mi tu nie grało, przyjrzałem jej się uważnie.

– Szukałaś czegoś konkretnego?

– Nie. Zrobiłam sobie dla odprężenia rajd po sklepach.

– I aż tyle kupiłaś? Po co, skoro nie potrzebowałaś? – zdziwiłem się, oglądając kilka toreb z nadrukami znanych sieciówek.

– To są okazje, miałam je przepuścić? Zresztą mogę oddać, jak nie będą pasowały.

– Kupiłaś ubrania, nie mierząc ich?!

– Daj spokój, od kiedy stałeś się ekspertem w dziedzinie zakupów? – Dankę bezpowrotnie opuścił wcześniejszy błogostan. – Kupuję, bo lubię. Ja ci nie mówię, jak masz spędzać wolny czas.

Muszę działać zanim Danka narobi długów

Jeszcze tego samego dnia sprawdziłem stan wspólnego konta. Danka wydała sporo, ale nie tyle, żeby włączył mi się alarm. Stać nas było na drobne ekstrawagancje i wygodne życie, więc jeśli moja żona życzyła sobie sponsorować działalność sklepów z odzieżą, miała do tego prawo.

Stałem się jednak czujny. Następnego dnia torby zniknęły z fotela, co natchnęło mnie do przeszukania szafy. Nie musiałem długo przeglądać zawartości półek, zaraz natknąłem się na byle jak utknięte wczorajsze zakupy Danki. Cześć z nich wciąż była nie rozpakowana, rzuciła je w kąt jak zabawkę, która się szybko znudziła. Rozumiałem, że ciuchy mogą się opatrzeć, ale nienoszone również? Zajrzałem na pozostałe półki i odkryłem kilka innych ofiar chwilowego kaprysu żony. Wszystkie podzieliły los wczorajszych zdobyczy, leżały zapomniane i na pewno nie używane, bo wciąż zaopatrzone w metki.

Danka wpadła w niekontrolowaną spiralę zakupów, przyjemność sprawiało jej samo zdobywanie nowych ciuszków, które miały być przepustką do krainy szczęśliwości. Trudno mi było uwierzyć, że żona stała się zakupoholiczką, nigdy nie była trzpiotką, miała dobrze poukładane w głowie. Skąd nagle to uzależnienie?

Myślałem i myślałem, a tymczasem Danka codziennie potwierdzała moje przypuszczenia. Co kilka dni przynosiła triumfalnie jakiś żakiecik czy szal, cieszyła się nimi przez chwilę, a potem o nich zapominała.

Założyłem na jej karcie limit wydatków i zyskałem tyle, że otworzyła własne konto, na które przelewała swoją pensję. Nie miałem do niego dostępu, nie mogłem więc jej kontrolować. A ciuchów przybywało. 

– Sprzedaj lub oddaj rzeczy, w których nie chodzisz – proponowałem.

Danka zgadzała się ze mną i na tym się kończyło. Wyglądało na to, że jest niezdolna do selekcji swoich skarbów i do działania innego niż zakupy.

O terapii wspomniałem, gdy spytała, czy nie pożyczę jej paru setek.

– Ogołociłaś swoje konto?!

– Żałujesz mi paru złotych? Bez łaski, znajdę kogoś innego! – rozzłościła się.

Wtedy się przestraszyłem. Była gotowa to zrobić, bo znajomi nie wiedzieli o jej uzależnieniu. Zanim się zorientują i przykręcą kranik z pieniędzmi, Danka narobi długów.

– To jest jak nałóg, nie wyjdziesz z tego sama. Potrzebujesz pomocy.

– Oj przestań, tylko wydałam trochę za dużo na ciuchy. Mogę to przerwać kiedy zechcę!

Niczego nie rozumiała, ja też nie byłem pewien, czy się nie mylę w ocenie sytuacji. Jeśli tak było, Danka miała prawo się na mnie wściec. Przestraszyłem się na serio dopiero wtedy, gdy zadzwonił nasz przyjaciel. Długo kluczył, zanim wydukał, że Danka ma u nich spory dług. Nie wiedziałem, co ze sobą począć ze wstydu, a co najgorsze, zaczynało do mnie docierać, że pewnie żona nie tylko od niego pożyczyła pieniądze. Zaraz zgłoszą się do mnie inni znajomi, u których Danka zaciągnęła chwilówki, a ja będę musiał świecić oczami i regulować należności. Nigdy nie pomyślałbym, że coś takiego mnie spotka, nie bardzo wiedziałem, co robić. 

Byłem na nią wściekły, ale jednocześnie chwytał mnie żal, kiedy patrzyłem, jak się męczy. Jak każdy nałogowiec potrzebowała coraz więcej bodźców, aż wreszcie dotarła do ściany. Żona jest mądrą kobietą, więc zrozumiała, że coś jest nie tak.

– Nie mogę się powstrzymać, próbowałam… – powiedziała, gdy w końcu udało nam się szczerze porozmawiać. – Kiedy nie robię czegoś dla siebie, wpadam w okropny nastrój, dopada mnie taka chandra, że mam wszystkiego dosyć.

– Uważasz zakupy za robienie czegoś dla siebie? – spytałem z niedowierzaniem.

Od kilku miesięcy moja żona nosi w portfelu tylko trochę gotówki

– Czuję się taka… niewyraźna, jakbym znikała. Niewidzialna, nieatrakcyjna, nieistotna – Danka mówiła z oporami, mozolnie dobierając słowa. – Świat nie potrzebuje ludzi bez znaczenia. Jestem nikomu niepotrzebna…

Tyle z nią przeszedłem, że gdyby rzeczywiście było tak, jak mówiła, bez żalu bym od niej uciekł, uzasadniając dezercję rozwodem. Każdy sąd by mnie uwolnił od niereformowalnej zakupoholiczki. Jednak jej potrzebowałem, nawet takiej, jaka była – rozrzutnej, wkurzającej, dręczonej przez niewidzialne demony i przez to nieprzewidywalnej. Kiedy jej to uświadomiłem, nie uwierzyła, ale zgodziła się na moje warunki, które miały jej pomóc.

Od kilku miesięcy Danka ma w portfelu tylko niewielką ilość gotówki. Kartę płatniczą zostawia w domu, żeby nic jej nie kusiło. Zrobiliśmy razem wszystko, żeby utrudnić jej dostęp do pieniędzy, a teraz pracuję nad nią, by zgodziła się na terapię. Na razie się opiera, ale coś czuję, że niedługo twierdza padnie. I wszystko wróci do normy.