Dziwny z Ciebie facet: od lat pracujesz w mediach, ale mało o Tobie wiemy. Jesteś znany i rozpoznawalny, ale nie ma wokół Ciebie skandali. Niby radiowiec, a od tylu lat związany z telewizją. Kim pan jest, panie Kantereit?

Nie jestem dziwnym facetem, tylko ogromnym szczęściarzem! Bo mało komu jest dane pracować w dwóch tak ciekawych miejscach, łączyć te światy, jakimi są radio i telewizja.

Zaczynałeś jeszcze jako student w Gdańsku w rockandrollowej pirackiej rozgłośni, więc podejrzewam, że to radio, a nie telewizja jest Twoją miłością. 

Rzeczywiście, moją prawdziwą, wielką miłością jest radio. Dlaczego więc zdradzasz radio z telewizją? Bo jak każdy mężczyzna jestem słaby i ulegam pokusom… (śmiech) Uwielbiam radio. Wyczuję radiowca na kilometr. Bo my, radiowcy, jesteśmy trochę inni…

Wszyscy, którzy pracowali w radiu, mówią, że należą do wyjątkowej, elitarnej grupy. Moim zdaniem, Wy, radiowcy, wywyższacie się i snobujecie.

My się właśnie „wyniższamy”. (śmiech) Bo ludzie radia to ludzie drugiego planu. Pracujemy sobie skromnie przy mikrofonie. Mamy swój mikrofon i swój eter. Dla radiowców fotografowanie się, pokazywanie twarzy jest trochę krępujące. Dla mnie w każdym razie jest to cały czas stresujące. W radiu każdy ma swoją lampkę przy mikrofonie, która świeci na jego notatki. A w telewizji wszędzie są jupitery, reflektory i tłum. Są ludzie, którzy dobrze czują się w świetle reflektorów i oni tego światła jupiterów szukają. I są ludzie, którzy wolą sobie spokojnie przy małej lampce pracować. Taki radiowiec wchodzi do studia trochę jak do… dziupli. Przyćmione światło, spokój, cisza. Każdy ma swoje ustawienie fotela, każdy sobie inaczej ustawia mikrofon. Każdy przesuwa sobie lampkę w miejsce, które lubi. U niektórych długopis leży po jednej stronie, a kubek stoi po drugiej. To są takie małe rytuały. Jak wchodzisz po kimś do studia, to zmieniasz je po swojemu. Różnica jest i taka, że ludzie w radiu ubierają się zupełnie inaczej niż w telewizji – chodzą po domowemu, przynajmniej w Trójce.

Nie brakuje Ci w radiu tej adrenaliny, którą daje telewizja?

Zobacz także:

Nie, bo mam ją w telewizji. To są zupełnie różne firmy. 

Ale chowasz się za współprowadzącą Jolantą Pieńkowską. Może jednak Ty, wielbiciel małej lampki, chcesz się przed tymi jupiterami ukryć?

Za taką kobietą jak Jola Pieńkowska można się chować z wielką przyjemnością! (śmiech) Generalnie, zawsze wszystko zależy od tego, za jaką kobietą się chowasz. (śmiech) Ale tak na serio – dobrze stać obok Joli. I tu dochodzimy do czegoś najważniejszego w telewizji, która jest pracą zbiorową, czyli do partnera, z którym się tam pracuje.

Najważniejsza cecha, którą musi mieć partner telewizyjny?

Musimy się lubić. Bo bez tego będzie ciężko, będą udry. Musimy dbać o siebie nawzajem.

Jak Ty dbasz o Jolę?

Myślę, że Jola czuje, że ja zawsze jestem po jej stronie. Ja z kolei czuję, że ona jest po mojej stronie.

 

Jak to się mówi w sporcie: „grasz na nią”. A ona gra na Ciebie?

Myślę, że tak. Pracujemy już razem czwarty rok. Ja wiem, jakie ona ma silne strony. Ona wie, jakie ja mam silne i słabe strony. Jak mi się gdzieś noga powinie, to nie muszę się martwić, bo wiem, że pomaga. Nie mówię o takich drobnostkach, jak to, że zapomnę nazwisko gościa czy pomylę temat. Na Jolę można liczyć w poważniejszych sprawach. Ona była obok, gdy jej potrzebowałem… Jeśli chodzi o sprawy zawodowe, to ja mam taką wadę, że niekiedy się nakręcam. Rzadko mi się to zdarza, ale muszę na to uważać, bo rozpędzam się i… emocje zaczynają przejmować nade mną kontrolę. I to jest fatalne. Bo my, dziennikarze, powinniśmy kontrolować to, co się dzieje. Mieliśmy kiedyś w „DDTVN” rozmowę o egzorcyzmach. Gościliśmy w studiu osoby, które były uczestnikami egzorcyzmów – ludzi, z których wypędzono demony i uleczono ich chorobę nowotworową. Ja miałem z tym kłopot. Stałem się trochę napastliwy, nerwy mi puściły. I Jola wtedy uspokoiła mnie. Zrobiła to stanowczo, acz łagodnie.

Nadal się dotykacie?

(śmiech) Tak. Ja w ogóle lubię się przytulać. (śmiech) To zabrzmi dziwnie, ale Jola jest bardzo...  poręczna. Kiedy  tak stoi obok... to jest taka akurat. To brzmi dziwnie, ale tak jest. (śmiech)

Czyli nadal macie swoje tajne kody na wizji?

Tak. Niekiedy Jola lekko mnie dotyka. To jest muśnięcie w kolano czy w rękę. Ja to czuję momentalnie. Ale wiesz, ja zazwyczaj nie opowiadam o kobietach, których dotykam, więc skończmy ten temat. (śmiech)

A co czułeś, gdy Twoja partnerka po długich namowach wreszcie wykrztusiła do kamery:   „Robię cuda w seksie”?

Jak to co? W gardle mi zaschło z wrażenia. (śmiech)

A Wasi życiowi partnerzy nie są o Was zazdrośni?

Nie wiem, jak u Joli, ale u mnie wszystko jest OK. (śmiech) Żona niekiedy ma ubaw. Bo ona mnie zna i wie, jak wielkie emocje targają mną w studiu.

Żona nie mówi czasem: „Chciałabym się tak ostrzyc, jak Jola. Albo mieć taką fajną sukienkę”? 

Nie, nie! Jedyne, co mówi, to żebym w końcu zabrał się za siebie. I żebym słuchał stylistów z telewizji.

Żona naprawdę chciałaby, żebyś prywatnie wyglądał tak, jak w telewizji?

Tak. Chce, żebym słuchał tych ludzi, którzy mnie tam ubierają, żebym wyciągał z tego wnioski i potraktował to poważnie.

Opowiadasz o Waszym porozumieniu na wizji, ale chyba musiano Was sprawdzić, czy będziecie dobrymi partnerami, zanim dano Wam poprowadzić razem program.

No jasne, były próby kamerowe. Nam było o tyle łatwiej, że znaliśmy się z radia, bo pracowaliśmy w Trójce, choć nie razem w studiu. Testowano nas. Na przesłuchania zapraszano wiele osób. Ale to są jednak tajemnice zawodowe, więc nie będę opowiadał, jak to w szczegółach wyglądało.

 

Bałeś się Jolanty Pieńkowskiej?

Nie. Ale bałem się tej całej sytuacji. Bo jednak ze spokojnej, intymnej, ciepłej Trójki nagle wchodzisz do naprawdę wielkiej telewizji. I to do programu porannego, który jest najlepiej oglądanym programem w Polsce. To jednak jest stres. I wiesz co? Od razu poczułem, że Jola jest osobą, która świetnie czuje moją sytuację, czuje trud debiutu. Pomogła mi „ogarnąć się” w telewizji. Zaczęliśmy robić program i czułem, że ona wypuszcza mnie w tych momentach, kiedy ja się czuję dobrze, że w moich tematach daje mi pójść do przodu. Czułem też jej ostrożność, kiedy stąpałem po kruchym lodzie. I to jest to partnerstwo, o którym mówiłem na początku. Po prostu wiesz, że obok ciebie jest osoba, która zawsze ci pomoże, zawsze możesz na nią liczyć.  To odejmuje bardzo dużo stresu, napięcia. Bo my zawsze idziemy we dwoje.

Idziecie we dwoje, ale ona idzie bardziej z przodu?

Może to kwestia kobiecości i męskości? Wiesz,  panie puszcza się przodem. (śmiech)

A Twoja męska duma nie cierpi, gdy słyszysz: „Kantereit, partner Jolanty Pieńkowskiej”?

Często jest tak, że mężczyźni lubią stać z boku i nie muszą być na pierwszym planie. I dobrze się z tym czują.

Wielu facetów z trudem zniosłoby taką sytuację.

Ja nie muszę być w pierwszym szeregu. Poza tym Jola jest bardzo doświadczoną dziennikarką. To, jak ona przeprowadza rozmowy… Naprawdę wiele osób może się tego od niej uczyć.  Wydawałoby się komuś, że program poranny to taka telewizja śniadaniowa: lekka, łatwa i przyjemna. Ale niekiedy robimy naprawdę bardzo poważne i drastyczne tematy. I w tych naprawdę poważnych sprawach Jola jest znakomita. Z jednej strony profesjonalizm, z drugiej – wielkie doświadczenie życiowe, takie ludzkie, które każdy z nas powinien mieć. Tu swoje trzeba przeżyć. I tego nie wyczytasz w scenariuszu programu. To trzeba po prostu mieć. I Jola to ma.

Czego się od niej nauczyłeś? Co sobie od niej wziąłeś?

Sporo mi dała na gruncie prywatnym. Jola ma cechę, której jej zazdroszczę: odwagę. Czasami można nazwać to bezkompromisowością. Podoba mi się jej dążenie do prawdy. U niej nie ma zmiłuj! Jeżeli ktoś jest zły, to ona powie, że ktoś jest zły. Jeżeli ktoś jest dobry, to ona powie, że jest dobry.

To się nazywa uczciwość.

Tak. Ma odwagę nazywania rzeczy po imieniu.

I Tobie to imponuje? Chciałbyś mieć taką odwagę?

Tego się trzeba w życiu nauczyć. Ale to chyba przychodzi z czasem. Bo takie dyplomatyczne obchodzenie pewnych spraw jest fajne – nikomu nie zrobisz krzywdy, ale też nie do końca opiszesz wyraźnie problem, który istnieje. A żeby odważyć się powiedzieć do końca to, co się myśli, to jest duża sztuka. Bo kiedy powiesz to, co myślisz, to musisz się liczyć też z tym, że krytykę „bierzesz na klatę”. Jola tego strachu nie ma.

To są lata współpracy, godziny wspólnie przegadane w studiu, w garderobie. Wy jesteście trochę jak takie stare, dobre małżeństwo telewizyjne...

Raczej jak brat i siostra… To jest bardziej kumpelski układ. Kumplowanie się to jest lojalność, wspólne spędzanie czasu. Kumplowi pewne rzeczy możesz powiedzieć. I my jesteśmy na takim etapie, że wiele rzeczy możemy sobie powiedzieć: i dobrych, i złych. To jest niezwykle ważne, ona może mi zwrócić na niektóre rzeczy uwagę, ja mogę jej.

 

Powiedziałeś, że kumplowi można szczerze wyznać różne rzeczy i że podziwiasz Jolę za tę szczerość. Bolało, kiedy byłeś krytykowany przez swoją partnerkę?

Kiedy ja zrobiłem błąd, coś zrobiłem źle, to nie dało się tego „przyklepać”. Normalnie miałbym taki odruch obronny, żeby zapomnieć, powiedzieć sobie: „Jakoś to będzie”. A kiedy nagle ktoś ci mówi: „Stary, źle to robisz!” – to trzeba analizować swój błąd. I to jest trudne. Są takie momenty, że – skoro pracujemy razem – pewne rzeczy trzeba „wyprać”. Żeby nie powtórzyć błędu po raz kolejny.

Żeby nie powtórzyć błędu, jak np. z tą nieszczęsną żółtą torebką, którą miałeś kupić żonie, a na której chciałeś zaoszczędzić.

(śmiech) W internecie zawrzało, gdy zdradziłem, że kupiłem żonie torebkę za 150 złotych, a Jola doradzała mi taką za 700 złotych. Ale to był nasz żart. Nie będę się z tego tłumaczył, bo – jak mówi prezydent Wałęsa – „nie będę udowadniał, że nie byłem wielbłądem”. Nie ma sensu tłumaczyć żartów.

To za ile ostatecznie kupiłeś żonie tę torebkę?

Ostatecznie, bodajże, za 200 złotych. Kłopot polegał na tym, że zupełnie jej się nie podobała. (śmiech) To była klasyczna wtopa. Ale ta za 700 zł z kolei mnie się nie podobała. Była zbyt dizajnerska. (śmiech) Generalnie to, o czym kobiety często rozmawiają, czyli moda, wydaje mi się takie niezrozumiałe…

A czy Ty czasem nie jesteś trochę takim Piotrusiem Panem, zagubionym w babskim świecie?

Bo to jednak śniadaniowa telewizja… Mam żonę i córkę i mnie jest dobrze z kobietami, bo z nimi w ogóle się dobrze żyje. Bo kobiety są bardzo pracowite, zawsze przygotowane. Zawsze mają plan.

I Ty to wykorzystujesz?

Trochę tak. (śmiech) Po prostu uwielbiam kobiety.

Ale nie wierzę, że troszeczkę z Jolą nie rywalizujecie.

Z kobietą nie można rywalizować. Gdyby program prowadziło dwóch mężczyzn, pewnie wtedy włączałby się jakiś mechanizm, który powodowałby, że jest rywalizacja, kto jest samcem alfa. Gdyby to były dwie kobiety, to myślę, że byłoby to typowe „piekło kobiet”. Ale jeżeli prowadzącymi są mężczyzna i kobieta, to – moim zdaniem – uzupełniają się, a nie rywalizują. Kobiety mają swoje tematy, które ja mogę sobie zupełnie spokojnie odpuścić.

Bardzo sprytną taktykę sobie wymyśliłeś na pracę w mediach.

Co ja na to poradzę, że dobrze czuję się na drugim planie! Bardzo lubię rozmawiać z ludźmi i w radiu, i w telewizji. Ale to nie ja jestem tematem, nie ja jestem bohaterem. Mogę być z boku. Ja nie czuję się ekspertem.

Lubisz być w cieniu.

Lubię być w świetle małej lampki… Mam zwykłe życie. Moja żona jest… żoną. Poznaliśmy się w radiu.

Twoja żona była dziennikarzem radiowym?!

Nie. Kolega zaprosił ją do audycji jako eksperta. No, i tak   jesteśmy już razem prawie 20 lat, a małżeństwem jesteśmy od 15… Tu jestem wielkim nudziarzem i niczym cię nie zaskoczę.

 

A zaskakujecie siebie nawzajem z Twoją „telewizyjną żoną”? Czy już wszystko o sobie wiecie?

Żartujesz? Już dawno nie mam złudzeń, że można wiedzieć wszystko o kobiecie. Gdybym był mężczyzną, który wie wszystko o kobietach, to pewnie teraz pisałbym kolejną książkę na Hawajach. Oczywiście, ze sprzedanym prawem do ekranizacji.

Tego Ci życzę. Ale wracając do naszego medialnego grajdołka, nie wydaje Ci się, że jesteście za grzeczni w Waszym programie? Przecież media promują dziś bycie bezczelnym!

Czasami działamy tak jak zły i dobry policjant. Są sprawy, które nie są łatwe i przyjemne. Powiedzieć komuś w oczy coś, co jest niemiłe, ale prawdziwe, to niełatwa sprawa. Powiedzieć w sposób kulturalny, z klasą, ale żeby to miało swój wymiar i swoje znaczenie.

A jak reagujesz, gdy widzisz duże emocje u gości w studiu? Jesteś spłoszony?

Są tematy, przy których sam muszę się pilnować. Były takie momenty, że wzruszeni byli i operatorzy za kamerami, i prowadzący, i goście – wszyscy mieli łzy w oczach.

Widziałeś łzy w oczach Joli?

Kilka razy byliśmy już na granicy…  A tak na marginesie, Jola to kobieta czynu, nie emocji. Jola nie płacze. Ona po prostu pomaga. To dlatego założyła fundację. Jola nigdy o tym nie mówi, ale ja z boku widzę, w jaki sposób pomaga. Byłem świadkiem, jak w ciągu dwóch dni znalazła pieniądze dla ośrodka adopcyjnego, gdzie przeciekał dach i za chwilę woda lałaby się do łóżeczek noworodków. Wiem też, ile uzdolnionych dzieci może dzięki jej fundacji realizować swoje pasje i talenty, łącznie ze studiami za granicą. Ale ona robi to po cichu. Mówię o tym dlatego, bo oburza mnie, że w internecie czytamy tylko o skandalu z torebką. Ta fundacja to jest prawda o Joli, a nie wypaczone i źle zinterpretowane żarty na wizji.

Fundacja Jolanty i Leszka Czarneckich jest jedną z nielicznych w Polsce opierającą swą działalność prawie w całości na prywatnym kapitale. Fundator przekazał 55 mln zł na działalność.

No właśnie. Czy to nie jest imponujące? Czy tu w ogóle można coś dodać? Mieliście kiedyś „ciche dni” z Jolą? Tak. To była duża „granda”, jakieś dwa lata temu. Ale nie pamiętam, o co poszło. I kto pierwszy wyciągnął rękę? Jakoś tak zeszło się nam razem… I sprawa została wyjaśniona.

Media często Was antagonizują, porównują, chcą pokazać, że pomiędzy Wami jest konflikt. Jest?

Generalnie w Polsce jest taka bezinteresowna… nie wiem, jak to określić… zawiść? Trochę boli.

A jak to się stało, że Tobie udało się z tego wyjść obronną ręką? O Tobie nikt źle nie pisze. Dlaczego Jola jednak wzbudza takie emocje, a Ty nie?

Myślę, że to wynika z tego mojego rysu charakteru, że lubię stać z boku. Poza tym uważam, że ujawnia się tu też nasza narodowa cecha – w Polsce ludzie nie lubią bogatych. Pokutuje wciąż takie bolszewickie myślenie, że bogaty to zły. Akurat w przypadku mojej partnerki to wyjątkowo niesprawiedliwe. Bo to jest kobieta, która sama wychowała dziecko, która w życiu jadła z niejednego pieca i „żadnej pracy się nie boi”. Realizowała plany, które sobie wymyślała. Przez całe życie robiła rzeczy, które chciała robić. Odniosła niebywały sukces, ale też zawsze bardzo ciężko pracowała.

Imponuje Ci?

Jola jest twardym zawodnikiem: biega, jeździ na rowerze, myślę, że na siłowni też świetnie sobie radzi. Ja chodzę po górach. Nie wiem, czy Joli do końca by się podobało w chatce studenckiej, ale ja to lubię. Ja lubię sobie poboksować, a Jola lubi pobiegać. Mówi się, że jest zadziorna, zaczepna… Jola jest kozakiem, małym, ale kozakiem. (śmiech) Fajna jest w tej swojej zadziorności – taki mały zawodnik, co to nie wygląda, ale… potrafi wyprowadzić niezły cios.

 

Nigdy nie krzyczeliście na siebie?

Nie. 

Jesteś zbyt grzeczny, żeby powiedzieć głośno, że się spieracie?

Ja tak naprawdę nie jestem grzecznym chłopcem. I Jola też nie jest grzeczną dziewczynką. W jednym z programów, kiedy byli u nas Dontan i Cleo z przebojem „My, Słowianie” – nagle nas wszystkich zaskoczyła, bo zatańczyła z gośćmi. W internecie oczywiście zawrzało. Ale puenta jest taka, że w następnym programie Donatan zaproponował Joli udział w ich nowym teledysku. Myślę, że to pokazuje, jaki ona ma dystans do siebie. I jak potrafi być „niegrzeczna”. (śmiech)

A co dla Ciebie znaczy być niegrzecznym chłopcem?

Myślę o takich szaleństwach, jeszcze z lat studenckich, o różnych takich rockandrollowych akcjach. Ale robię to już coraz rzadziej. Być może to rzeczywiście jest tak, że po tylu latach pracy w radiu i telewizji „dyplomacja antenowa”, ten rodzaj kultury antenowej, zaczyna przekładać się na życie prywatne, że z biegiem lat coraz częściej stajesz się – na antenie i poza nią – takim lepiej wychowanym człowiekiem?

Że zdania same płyną Ci takie łagodne i masz uspokajający tembr głosu?

Tak, i że częściej mówisz „proszę państwa”, zamiast „ty”.

A jak najdziwniej przerabiano Twoje nazwisko?

Kiedyś nazwano mnie w urzędzie Kanfrajter. Do dzisiaj czasem tego używam, kiedy się wygłupiam. Pochodzenie mojego nazwiska jest niemieckie.

Miałeś dziadka w Wehrmachcie?

Tak, miałem dziadka w Wehrmachcie. Jestem z Pomorza. Jednego dziadka miałem w Wehrmachcie, a drugi walczył w obronie Warszawy. Na Pomorzu  i na Śląsku takich historii rodzinnych jest mnóstwo. Dla mnie to normalne, że tak ułożyła się historia mojej rodziny i innych rodzin w całej Polsce. W domu mam trzy książeczki wojskowe mojego dziadka: jego książeczkę z Wehrmachtu, jego legitymację z jugosłowiańskiej partyzantki, kiedy uciekł z Wehrmachtu i jego legitymację wojskową z Wojska Polskiego. Życie jest tak skomplikowane i tak wielowątkowe, że ja wolę powstrzymywać się od ocen.

Bez przerwy, zarówno w radiu, jak i w telewizji z kimś rozmawiasz. Czy to Cię czasem nie nudzi?

Nie. Bo to jest tak, jakbyś czytała książki. Spotkani ludzie są jak książki.

A rozmowy jak kolejne rozdziały książki?

Dokładnie tak. Bardzo, bardzo ciekawej książki.