Początek końca nastąpił w brzydkie, deszczowe popołudnie 18 lipca 1992 roku. Stało się to w ogrodzie przystrojonym ośmioma tysiącami róż i setkami orchidei w głębokich odcieniach purpury i lila – ulubionych kolorach panny młodej. W małej altance gwiazda pop Whitney Houston i skandalista Bobby Brown wypowiedzieli sakramentalne „tak”. Niemal przez całą ceremonię Whitney nie mogła powstrzymać się od płaczu, a jej druhna i najbliższa przyjaciółka Robyn Crawford ocierała jej z policzków łzy. „Ogłaszam was mężem i żoną” – powiedział pastor Marvin Winans. Niemal dokładnie dwadzieścia lat później ten sam duchowny dziękował Bogu za życie piosenkarki, a przy dźwiękach nieśmiertelnego przeboju „I Will Always Love You” trumna z ciałem Whitney Houston została wyniesiona z kościoła.

Był moim narkotykiem

Autor biografii piosenkarki nie kryje swoich antypatii. Bobby Brown, mąż Whitney, jest czarnym charakterem jego książki. Pisze gorzko, że od początku wszyscy zastanawiali się, co tak piękna i utalentowana artystka widzi w krzykliwym playboyu, znanym ze swobodnego stylu życia i obscenicznych choreografii do swoich piosenek. Kiedy parę, która poznała się w 1989 roku na gali Soul Train Music Awards, zaczęło łączyć coś więcej, Brown miał już dwoje nieślubnych dzieci z dwiema różnymi kobietami. A w tym samym roku, w którym wziął ślub z Whitney, kochanka urodziła jego trzecie dziecko. Bobby doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nie są dobraną parą. „Może i jestem »złym chłopcem«, a ona ulubienicą Ameryki. Ale mówcie, co chcecie, to jest miłość” – śmiał się krytykom w twarz.

„Już na weselu robiono zakłady, ile przetrwa to małżeństwo” – mówi Parishowi Jamie Foster Brown, wieloletnia przyjaciółka pana młodego. A matka gwiazdy, piosenkarka gospel Cissy Houston dodaje: „Nie byłam za-dowolona. Nie chodziło o to, za kogo Whitney wychodzi, ale wiedziałam, że będę się z nią coraz rzadziej widywać”.

Matka musiała coś przeczuwać. Wiedziała, że tym razem jej głęboko wierząca córka, która w sprawach kariery zawsze była rozważna, zrobiła głupstwo. Ona, artystka w pełnym rozkwicie talentu, tuż przed oszałamiającym sukcesem filmu „Bodyguard”, który uczynił z niej supergwiazdę, wyszła za młodszego o sześć lat bawidamka. „On był moim narkotykiem” – wyznała diwa w 2009 roku podczas szczerej rozmowy z Oprah Winfrey. I przyznała, że z toksycznego związku wyratowała ją matka, która wpadła do rezydencji w asyście policji, by siłą zabrać wyniszczoną, bezwolną Whitney na odwyk. „Bobby był w tym czasie w domu – opowiadała Whitney. – Ale wystarczyło, że mama spojrzała na niego i powiedziała: »Nie waż się ruszyć«. Nie zrobił nic, by mnie zatrzymać”.

Dziewczyna z chórku

W ocenie biografa związek z Brownem zatrzymał błyskotliwą, rozwijającą się bardzo szybko, zaplanowaną w najdrobniejszych szczegółach karierę Whitney. „Kiedy ma się dwadzieścia lat, człowiek powinien się bawić. Ja dawałam wtedy koncerty, nagrywałam płyty. Poświęciłam te lata. Mój bal zaczął się, gdy pojawił się Bobby. Nauczył mnie, jak się dobrze bawić” – mówiła później Whitney. Zanim od połowy lat 90. oboje zaczęli wpadać w coraz głębsze uzależnienie od narkotyków i alkoholu, kariera Whitneytoczyła się doskonale. Miała do tego nie tylko wrodzone predyspozycje: zjawiskową urodę i mocny, cudowny głos, lecz także odpowiednie przygotowanie, można by rzec – rodzinne.

Zobacz także:

Przyszła gwiazda praktycznie wychowała się w studiu nagraniowym. Często towarzyszyła podczas pracy swojej mamie, utalentowanej wokalistce, która była wiodącym głosem w chórkach najwybitniejszych piosenkarzy tamtego okresu. Mała Nippy, jak nazywali Whitney najbliżsi, zazwyczaj siedziała obok dźwiękowca za konsolą i przez dźwiękoszczelną szybę przyglądała się pracującym artystom. Z czasem zaczęła coraz częściej stawać pod drugiej stronie mikrofonu. Do występów scenicznych przygotowywała dziewczynkę mama. Początkowo panna Houston śpiewała w kościele baptystów. Tam też miała swój pierwszy solowy występ, który dał jej posmakować tego uzależniającego doznania, gdy po wykonanym z pasją i uczuciem utworze na widowni zrywa się burza oklasków. Właśnie wtedy Whitney przekonała się, że śpiew to właśnie to, do czego jest stworzona.

Rodzice nie oponowali. Po pierwsze dlatego, że oboje byli związani z branżą muzyczną (Cissy śpiewała, mąż John był jej menedżerem). Po drugie – widzieli, że ich córka, mająca lepsze maniery i lepiej ubrana niż koleżanki z klasy, nie jest w szkole lubiana ani nie odnosi spektakularnych sukcesów w nauce. Z upływem lat coraz więcej czasu spędzała z matką, która ukształtowała jej głos i charakter na scenie. Biograf z czułością i widoczną fascynacją opisuje drogę Whitney do sławy. Przyszła gwiazda śpiewała w chórkach, z czasem dostawała partie solowe, ale jeśli tylko okazała się nieposłuszna czy zbyt szarżowała w czasie występu, za karę podczas kolejnych wieczorów nie była wyróżniana i śpiewała w szeregu z całą resztą.

 

Surowe wyszkolenie i rozsądek matki spowodowały, że Whitney nie była jedną z tych gwiazdek, które zachłystują się sukcesem, podpisują pierwszy lepszy kontrakt i wpadają w pułapki świata show-biznesu. Chrześniaczka Arethy Franklin, kuzynka Dionne Warwick, córka świetnej Cissy już jako nastolatka zadziwiała wyniosłym chłodem i opanowaniem. „W przeciwieństwie do innych początkujących artystów, którzy nie byliby w stanie opanować ekscytacji na myśl o ewentualnym kontrakcie, Whitney zachowywała intrygujący spokój” – wspominał Gerry Griffith, dyrektor artystyczny Arista Records, wytwórni, która podpisała z 19-letnią artystką pierwszy kontrakt.

Szczyt sławy i upadek

Kiedy Whitney była już uznaną gwiaz-dą, zgłosił się do niej Kevin Costner. Gwiazdor miał mocną pozycję w Hollywood i przygotowywał film o ciemnoskórej, prześladowanej przez maniaka supergwieździe. Nie było łatwo jej do tego namówić. W dodatku na krótko przed rozpoczęciem pracy nad filmem okazało się, że Whitney jest w ciąży. Głęboko wierząca matka wpadła w histerię, że dziecko urodzi się bez ślubu. Podczas wyczerpujących zimowych zdjęć nad jeziorem Tahoe w Nevadzie Whitney czuła się bardzo źle. Wkrótce poroniła. Trudno jej było poradzić sobie z tragedią. Wspierali ją matka i Bobby, który na planie filmowym jej się oświadczył. Po ślubie w lipcu 1992 roku Whitney znów zaszła w ciążę, a w marcu 1993 roku na świat przyszło czwarte dziecko Bobby’ego i pierwsze Whitney – córka Bobbi Kristina.

Gwiazda była gotowa zrezygnować z własnej kariery, by móc opiekować się maleństwem. Tymczasem to jednak kariera Bobby’ego stanęła w miejscu, a Whitney na fali popularności „Bodyguarda” dawała koncerty i dostawała kolejne statuetki. Odbierając nagrody, zawsze dziękowała w pierwszej kolejności Bogu, zaraz potem mężowi. Tymczasem Bobby wpadał w ciągi alkoholowe i coraz większe długi. Jego posiadłość w Atlancie opieczętował komornik z powodu milionowych zaległości podatkowych. Whitney spłaciła jego zobowiązania, podobnie jak potężnie zadłużone karty kredytowe.

Któregoś dnia, gdy wróciła wcześniej z koncertów, bo postanowiła zrobić ukochanemu niespodziankę, przyłapała go w łóżku z młodą kochanką. Współpracownicy zaczęli zauważać, że dzieje się z nią coś niedobrego. Przychodziła na występy spóźniona,zachrypnięta, z włosami w nieładzie. „Po »Bodyguardzie« zaczęłam brać narkotyki. Kokainę, marihuanę. Bobby za to dużo pił” – przyznała gwiazda po latach. Whitney opiekowała się dzieckiem i z coraz większym trudem pracowała na rodzinę. Małżonkowie kłócili się i ponownie schodzili. Bobby dwa razy trafił na odwyk, Whitney kolejny raz poroniła. Prasa zaczęła regularnie donosić o ich współuzależnieniu od alkoholu i narkotyków. A także o coraz częstszych bójkach. „Kocham go, a on kocha mnie, nic się nie dzieje” – broniła męża w wywiadach.

Droga do piekła

Faktem jest jednak, że plotki o awanturach i narkotykach w związku artystów rzutowały na jej pracę. Whitney spóźniała się na wywiady i koncerty. Podczas występów publicznych zachowywała się dziwnie, mijała się z prawdą, pociła się, głos stawał się zachrypnięty. Potrafiła bez słowa wyjaśnienia odwołać koncert, choć na widowni już czekało na nią kilka tysięcy fanów. Wspomnienia świadków z tamtego czasu ukazują przerażający obraz. „Na próbach miała nerwowe tiki i dziwnie się zachowywała. Była skrajnie odwodniona i ciągle prosiła o coś do picia. Chodziła w kółko, podśpiewując coś pod nosem, i grała na niewidzialnym keyboardzie” – wspomina uczestnik próby przed galą Oscarów. W efekcie artystka nie wystąpiła, a organizatorzy w ostatniej chwili musieli znaleźć zastępstwo.

Jeden z producentów telewizyjnych tak skomentował jej stan: „Wszyscy wiedzą, że nie dotrzymuje umów i nie pokazuje się na występach. Angażowanie jej jest niebezpieczne, ponieważ dopóki nie wkroczy na scenę, nie ma żadnej gwarancji, że w ogóle przyjdzie”. Potem było już tylko gorzej. Po jednej z awantur z mężem do ich pokoju w hotelu w Beverly Hills wkroczyła Cissy Houston w towarzystwie członków rodziny i dwóch terapeutów uzależnień. Whitney jak ogłuszona siedziała na łóżku wśród porozbijanych butelek po piwie. Oznajmiła, że nikt – nawet matka – nie będzie wchodzić w jej życie i mówić jej, co ma robić.

Wreszcie poddała się leczeniu w klinice odwykowej. Dała się też przekonać przyjaciołom i złożyła pozew o rozwód z Brownem. Uzyskała prawo do opieki nad ich córką, 19-letnią dziś Bobbi Kristiną. „Zażywanie narkotyków było codziennością” – wyznała dwa lata po rozwodzie Whitney. Opowiedziała też, że chory na ADHD i chorobę dwubiegunową Brown podczas 15-letniego małżeństwa znęcał się nad nią psychicznie. Przyznała, że kiedy był pijany, zdarzyło mu się ją uderzyć.

Wtedy wydawało się, że wyszła na prostą. Znów zaczęła występować. Wyglądała zjawiskowo. Ale po chwilowym powrocie do dobrej formy znów sięgnęła po używki. Ostatnie lata jej życia to przeplatające się pasma ciągów alkoholowo-narkotykowych i powrotu do zdrowia. Artystka zmarła nagle 11 lutego 2012 roku, w przededniu gali rozdania nagród Grammy, na której miała wystąpić. Policja poinformowała rodzinę, że stało się to wskutek zmieszania leków z alkoholem. Kiedy jej umęczone ciało leżało w kostnicy, wszyscy na nowo powtarzali słowa, które wypowiedziała gwiazda podczas jednego z ostatnich wywiadów. „Gdybym miała nazwać swojego największego demona, to byłabym nim ja sama. Jestem zarówno swoją najlepszą przyjaciółką, jak i największym wrogiem”.