Zawsze uważałam się za silną kobietę, która ma wszystko w życiu zaplanowane i poukładane. Przeciwności nie były przeszkodą, zawsze szłam swoją drogą. Nie brałam pod uwagę możliwości, że życie może mi się rozpaść, a ja będę miała problemy z poskładaniem go w całość. Nie przewidziałam, że to, co ja uważałam za wspaniałą przyszłość, inni uważają za totalną porażkę albo przynajmniej początek katastrofy. Dla mnie rodzina była najważniejsza, dla innych była obciążeniem, przeszkodą. Małomiasteczkowe wspomnienia były dla niektórych problemem. Dla mnie wiejskie wychowanie i silna więź z domem, szczególnie dziadkiem, wielkim miłośnikiem wsi i hodowcą koni, były ważnym fundamentem życia.

W czerwcu okazało się, że jestem w ciąży. Byłam szczęśliwa, u boku miałam Tomka, a we mnie rozwijało się nowe życie. Nowa sytuacja wywracała wszystko, ale byłam szczęśliwa. Chyba zbyt skupiłam się na sobie, by dostrzec, że Tomek mojej radości nie podziela. Nie widziałam, że człowiek, dotychczas pełen miłości i życzliwości, z chwilą, gdy dowiedział się o ciąży, wyraźnie się zdystansował.

Postanowiłam nakreślić nowy, lepszy plan na życie

Wszystko skończyło się z początkiem lata. Pewnego dnia zbudził mnie ból brzucha, przestraszył widok krwi na pościeli. Tomek wezwał karetkę i wylądowałam w szpitalu.

W takich chwilach szuka się pocieszenia i ciepła u najbliższej osoby. Kiedy wróciłam do domu, szukałam go u swojego mężczyzny. Jednak Tomek okazał się gówniarzem, który w życiu nie kieruje się rozumem, ale dziecięcymi emocjami. Nie spodziewałam się usłyszeć od niego takich słów.

– Może lepiej, że tak się stało – powiedział przy śniadaniu.

– Słucham?!

– Nie uzgadnialiśmy tego, nie byłem na to gotowy. Może za rok, dwa.

Zobacz także:

Chciałam mu odpowiedzieć, ale nie potrafiłam znaleźć słów. Za to on dysponował sporym ich zapasem:

– Chyba to dobry czas, żeby pewne rzeczy przemyśleć, żebyśmy od siebie odpoczęli. Damy sobie trochę czasu i zobaczymy, jak się sprawy ułożą.

Udało mi się odzyskać zimną krew.

– Ależ mój drogi, chyba nie ma potrzeby przeprowadzać głębszych rozważań. – uśmiechnęłam się ironicznie. – Po prostu znikaj z mojego życia

W emocjach złapałam jego laptop i wyszłam na balkon. Komputer poleciał z piątego piętra.

– Chcesz wyjść tą samą drogą, czy wolisz po schodach?!

Przerażony Tomek pobiegł zobaczyć, co się stało z jego ulubionym laptopem do gier. A ja posłałam w ślad za laptopem jego ubrania i pozostałe rzeczy. Nie reagowałam na dzwonek domofonu, dobijanie się do drzwi ani dziesiątki telefonów i esemesów. 

Czegoś takiego nie miałam w swoim planie na życie. Postanowiłam więc nakreślić nowy, lepszy.

Urlop miałam przewidziany w sierpniu, wstępnie rezerwowaliśmy wyjazd do Chorwacji, ale były też inne pomysły. Nie chciałam tak długo czekać i rozmyślać o swoim życiu, wpatrując się w ekran komputera. Chciałam jechać już teraz i nie zastanawiać się, kiedy wrócę.

– Monika, muszę na jakiś czas wszystko zostawić, zebrać się do kupy – zwierzyłam się przyjaciółce.

– Dziewczyno, zanim coś zrobisz, przemyśl to.

– Już przemyślałam. Nie chcę więcej się zadręczać, chcę zostawić to miejsce. Przynajmniej na jakiś czas. Bo tu wszystko mi przypomina najpiękniejsze i najgorsze chwile mojego życia. Wiesz, o czym mówię.

Monika westchnęła.

– Do końca września pozbierasz się do kupy?

– Pozbieram. A jeśli nie, to się o tym dowiesz jako jedna z pierwszych.

Zapakowałam się do samochodu i ruszyłam przed siebie. Bez pomysłu, bez planu. Dopiero po pewnym czasie zorientowałam się, że kieruję się w kierunku rodzinnego domu. Podświadomość kierowała mnie w bezpieczne miejsce. Nie przypadek i ślepy traf, ale myśl o cieple i bezpieczeństwie kierowały moim postępowaniem. Jednak podświadomość nie jest wyposażona w dokładne mapy i tamtego popołudnia zaprowadziła mnie na boczne drogi, na których asfalt wymagał natychmiastowego remontu. Jedynym sposobem na ominięcie drogowych niespodzianek był slalom między lejami na drodze. Polne drogi odbijały od dziurawej asfaltówki. Zabudowania majaczyły daleko w polu, nie było kogo zapytać o drogę. Zasięgu też nie było i internet, najlepszy przyjaciel człowieka, był bezsilny. Żar przepędził nawet największych miłośników lata w bardziej zacienione miejsca. Dopiero w przydrożnym sklepie udało mi się zobaczyć ludzi. Mężczyźni raczyli się piwem w cieniu starej lipy. Właściciel sklepu siedział razem z nimi i też pociągał piwo z oszronionej butelki.

– Dzień dobry. Znajdę gdzieś w pobliżu nocleg?

Zmierzyli mnie wzrokiem.

– Niech pani pojedzie jeszcze ze dwa kilometry prosto, a na skrzyżowaniu skręci w lewo. Na miejscu niech pani pyta o Huberta.

Podziękowałam i ruszyłam zgodnie z ich wskazówkami. Po dwudziestu minutach dotarłam do tablicy: „STAJNIA U HUBERTA”. Kiedy stanęłam na podjeździe, jakiś mężczyzna podbiegł do mnie.

– To pani! Dzięki Bogu! Prędko, zaprowadzę panią do stajni!

– Ale…

Jednak mężczyzna nie zważał na moje zaskoczenie, ciągnął mnie w stronę stajni i coś nerwowo opowiadał. Umilkłam zaciekawiona całą sytuacją. Byłam wyposażona w doświadczenie zdobyte u dziadkowego boku, daleko na Warmii w powiecie Iławskim. Bardzo odległym od tu i teraz, ale jednocześnie bardzo podobnym i bardzo bliskim.

Na pomoc mężczyzny nie mogłam liczyć. Stał bezradny

Weszłam w półmrok stajni. Na słomie leżała brzemienna klacz i cichutko rżała. Widać było, że bardzo cierpi. Przerażony mężczyzna stanął nad klaczą. Obok niej siedział kilkunastoletni chłopak, podobny do mężczyzny. Zapewne jego syn. Coś do niej mówił i głaskał ją po karku.

– Pan Hubert pojechał po doktora Małeckiego. Już godzinę nie wraca, dzięki Bogu, że doktor panią przysłał.

– Ale… – chciałam zaprzeczyć, jednak zamiast tego pochyliłam się nad koniem. – Poród pośladkowy – powiedziałam. – Trzeba obrócić źrebaka. Inaczej się udusi.

Zdjęłam koszulę i przystąpiłam do rzeczy. Pomagałam dziadkowi w takich przypadkach, sama tego nie robiłam. To był mój debiut. Na pomoc mężczyzny nie mogłam liczyć. Stał bezradny, a po spalonej słońcem twarzy płynęły łzy bezsilności.

– Trzymaj ją, żeby się nie szarpała – powiedziałam do chłopaka.

Uklękłam nad klaczą i powoli zmieniałam położenie płodu. Bałam się, że dziecko albo matka mogą nie przeżyć. W najgorszej sytuacji oboje. Powoli, powoli… Wreszcie udało mi się zmienić położenie źrebaka i ukazała się głowa konika. Klacz parsknęła z ulgą, kiedy źrebak wydostał się na zewnątrz. Był bardzo osłabiony, jednak po kilkunastu minutach zaczął się podnosić i szukać matczynego mleka.

Mężczyzna porwał mnie w ramiona i obrócił, jakbym nic nie ważyła. Po twarzy nadal ciekły mu łzy. Ale promieniał radością

– Dziękuję, pani doktor! Dziękuję bardzo!

Kiedy samochód zajechał na podwórko, siedziałam z panem Zbyszkiem na ławce. Zerwał się na jego samochodu i pobiegł, gestykulując i coś chaotycznie opowiadając. We trójkę weszli do stajni, wyszli stamtąd po kilku minutach.

Świetna robota, pani doktor – powiedział doktor Małecki, podając mi rękę.

– Dziękuję, panie doktorze. Jednak tytuł mi nie przysługuje. Jestem zwykłą księgową.

Doktor Małecki był zaskoczony.

– Co za czasy, że weterynarią zajmują się księgowi! – zaśmiał się. – Tym większe moje uznanie. Widzisz, Hubert, niepotrzebny ci weterynarz, tylko księgowa.

Niepotrzebnie goniłeś mnie taki kawał drogi.

– Mogę się pani jakoś odwdzięczyć? – spytał Hubert.

– Tak naprawdę to przyjechałam tu przypadkiem, przy sklepie powiedzieli mi, że znajdę nocleg.

– Choćby do końca świata i jeden dzień dłużej!

– Do czwartku wystarczy.

Poniedziałkowy poranek zwiastował piękny i słoneczny dzień. Hubert kręcił się od rana przy koniach, pan Zbyszek i jego trzej synowie od rana robili mnóstwo hałasu. Pani Marysia, żona Zbyszka, razem z córką przygotowywała śniadanie dla dzieciaków spędzających kolonie w siodle.

– Nie podziękowałem pani wcześniej i się nie przedstawiłem – Hubert podszedł do mnie z przepraszającym uśmiechem na twarzy.

– Nie szkodzi. Wczoraj były ważniejsze rzeczy.

– Zbyszek nie może się pani nachwalić. Dzisiaj w sklepie pytali mnie, cóż to za cudotwórczyni zawitała w moje progi. Stała się pani sławna w okolicy. Ale są ważniejsze rzeczy, zapraszam na śniadanie, pani Marysia przyrządza pyszną jajecznicę. Są też świeże warzywa z ogrodu i pieczywo.

– Dziękuję bardzo. Będę mogła później obejrzeć stajnię?

– Jasne. Stoi przed panią otworem.

Dni mijały mi bardzo szybko. Starałam się pomagać w stajni, nie chciałam siedzieć bezczynnie i oglądać, jak pracują inni. Źrebak dostał imię na cześć mojej babci Helenki. Robiłam konne objazdy po okolicy, a Hubert towarzyszył mi w nich, na ile pozwalał mu czas i obowiązki. Nie zauważyłam, kiedy zżyłam się z tym miejscem, z tymi ludźmi, z końmi, psem Fokstrotem i doktorem Małeckim, który regularnie tu zaglądał i nie rezygnował z kieliszeczka domowego wyrobu oraz pysznej jajecznicy na boczku autorstwa pani Marysi.

Zbliżał się kolejny czwartek. Kolejny po tym, na który zaplanowałam wyjazd. Wieczorem siedzieliśmy na starej ławce zasłuchani w odgłosy wieczoru.

– Chyba się u was zasiedziałam.

– Daj spokój. Cieszę się, że jest tu ktoś bardziej cywilizowany od nas. Zbyszek i synowie to nie jest towarzystwo, które wspomaga intelektualny rozwój.

Można przy nich zdziczeć i porosnąć sierścią, choć trzeba im przyznać, że serca mają szczere i noszą je na dłoni. Przydaje się tu kobieca dłoń, a nawet sama kobieca obecność. Mam wrażenie, że nawet Fokstrot się ucywilizował i szczeka mniej dziko.

– Jasne. A za dwa dni przemówi ludzkim głosem.

– Nie musisz jechać, możesz zostać tu jak długo zechcesz. I tak nie jestem w stanie spłacić długu wdzięczności, który u ciebie zaciągnąłem.

– Dasz mi Fokstrota do towarzystwa i jesteśmy kwita – zażartowałam.

Chciałam jechać dalej, wyrwać się stąd. Ale to miejsce mnie zasysało. Jak dom, który zostawiłam za sobą, by uciec do dużego miasta, do innego życia. Przyszło mi do głowy powiedzenie, że człowiek może wyjść z domu, ale dom z człowieka nigdy. Może było w nim ziarnko prawdy, może podświadomie szukałam takich miejsc i takich ludzi, którzy mnie ukształtowali, wśród których się wychowałam? Sama też chciałam stworzyć dom, jednak jak się okazało – z kimś, kto zupełnie tego nie chce. Czy to, co działo się tutaj, było rozsądnym wyjściem?

Teraz siedziałam na starej ławce w pobliżu studni i w myślach prowadziłam filozoficzną debatę. Moje rozważania przerwał Hubert, kładąc dłoń na mojej dłoni. Zaskoczył mnie, ale nie zabrałam ręki.

– Nie chciałabyś zostać moim wspólnikiem? – spytał.

–Wspólnikiem? Hubert, nawet mnie nie znasz. Nic o mnie nie wiesz. Mam swoją przeszłość, z której się wyrwałam i chcę ją zostawić za sobą. Chcę uporządkować myśli, na to potrzeba czasu.

Hubert wyciągnął przed siebie wytatuowane ręce.

– Każdy ma przeszłość. Myślisz, że te tatuaże zrobili mi w wiejskiej remizie? Każdy to jakaś część mnie, każdy to inny fragment mojego życia. Tutaj znalazłem się przypadkiem. Przywiodła mnie wypadkowa mojego życia. W pewnym momencie znalazłem się tu, gdzie jesteśmy teraz.

– Ty znalazłeś swoje miejsce. Może ja wciąż szukam?

– Jesteś pewna?

Nie wiedziałam, co powiedzieć, mocno ścisnęłam jego dłoń.

– Hubert, tutaj trafiłam na samym początku swojej drogi, nie wiem, czy jest właściwa i dokąd prowadzi. I wciąż nie wiem, gdzie chcę nią dojść.

Nie rozmawialiśmy więcej, tylko siedzieliśmy na ławce, trzymając się za ręce.

Spakowałam się wieczorem z myślą, że wyjadę w sobotni poranek. Nie lubię pożegnań. Po cichu chciałam wyruszyć w dalszą drogę. Uciekałam, tylko tak do końca nie wiedziałam, przed czym.

Boję się odpowiedzialności, boję się normalnie żyć 

Ranek zastał mnie na dziurawym asfalcie. Mężczyźni okupujący sklep skłonili głowy, kiedy przejeżdżałam, i pomachali do mnie. Dojechałam do skrzyżowania i włączyłam kierunkowskaz. Powoli wtoczyłam się na główną drogę, lecz zamiast wcisnąć gaz, nacisnęłam hamulec. Samochód jadący za mną zatrąbił, a kierowca popukał się w głowę, kiedy mnie wymijał. Co ja robię, zachowuję się jak Tomek. Boję się odpowiedzialności, boję się znów chwycić życie. Wiedziałam, czego chcę, chciałam tam wrócić i poczuć silne ramiona Huberta na swoich plecach, jego zapach. Usłyszeć jego śmiech.

Zawróciłam i skręciłam na znajomy, dziurawy asfalt. Mężczyźni pod sklepem znów skinęli mi głowami. Wjechałam na podjazd gospodarstwa Huberta.

Weszłam na podwórko. 

Hubert wyszedł ze stajni zainteresowany dźwiękiem samochodowego silnika. 

– Znajdę tutaj nocleg? – spytałam, kiedy wysiadłam z samochodu.

– Muszę sprawdzić w księdze gości, czy znajdzie się wolny pokój – odparł z uśmiechem.

A ja wiedziałam, że to kres mojej drogi, bo dotarłam do domu.