Kiedy wszedłeś do kawiarni, widziałem, że zwróciłeś uwagę kilku osób, które Cię rozpoznały.
To dziwne, myślałem, że ludzie rozpoznają na ulicy celebrytów, a ja nie uważam się za celebrytę!

Ale czujesz się królem disco polo? Tak piszą o Tobie w internecie.
nie myślę o sobie w takich kategoriach. Mam szczęście, bo robię to, co kocham – występuję na scenie, koncertuję, spotykam się z fanami. Jestem w swoim żywiole. Gdyby ktoś powiedział mi kilkanaście lat temu, że będę żył tak jak dziś, na pewno bym mu nie uwierzył. Wiem już, że trzeba konsekwentnie dążyć do celu – tylko wtedy można osiągnąć sukces. Praca daje mi satysfakcję, pozwala realizować się artystycznie, a przy okazji utrzymywać rodzinę. chyba jestem szczęściarzem.

Od 16 lat występujesz na scenie, ale największą popularność przyniosła Ci piosenka „Ona tańczy dla mnie”. Rok 2012 był przełomowy w Twoim życiu?
Wcześniej zespół Weekend był znany głównie w kręgach miłośników muzyki disco polo. Koncertowaliśmy, mieliśmy swoich fanów, ale brakowało czegoś, co pozwoliłoby nam zaistnieć w świadomości szerszej publiczności.

Spodziewaliście się, że „Ona tańczy dla mnie” okaże się takim hitem?
zupełnie nie. to była kolejna piosenka na nową płytę, nie myśleliśmy o niej w kategoriach przeboju. Po prostu nagraliśmy coś, co nam się podobało. i… zupełnie niespodziewanie okazało się, że stworzyliśmy utwór, który stał się wakacyjnym przebojem 2012 roku.

Jak to się stało?
Wszystko zaczęło się, gdy wrzuciłem tę piosenkę do sieci. Rozprzestrzeniała się jak wirus – w ciągu kilku dni miała tysiące wyświetleń na Youtubie. Znajomi didżeje dzwonili i mówili „stary, co ty za kawałek zrobiłeś? Puszczamy go po pięć razy na jednej imprezie!”.

Po kilku miesiącach trafia na 14. miejsce najczęściej oglądanych klipów na YouTubie. jesteś pierwszym artystą, któremu to się udało.
Zostawiliśmy w tyle Madonnę i Justina Biebera. nie mogłem w to uwierzyć, ciągle powtarzałem sobie: „Radek, to się dzieje naprawdę, spełniły się twoje marzenia”. Prosiłem moją żonę, żeby mnie uszczypnęła, a ona żartowała, że nawet gdyby wylała na mnie kubeł zimnej wody, nie obudziłbym się z tego snu.

Jak się wtedy czułeś?
Byłem z siebie dumny, jakbym po długiej wyprawie znalazł Świętego Graala. Stworzenie piosenki, którą śpiewają tysiące osób na całym świecie, to marzenie każdego artysty.

Zobacz także:

Sukces Cię zmienił?
Ludzie zaczepiali mnie na ulicy, prosili o autograf, chcieli sobie ze mną robić zdjęcia. młodemu chłopakowi, który jest na początku kariery, mogłoby to zawrócić w głowie. Ale ja na swoją pozycję pracowałem od lat. Starałem się zachować dystans, bo zdaję sobie sprawę, że popularność bywa ulotna. Trzeba cieszyć się chwilą, ale mieć świadomość tego, że za kilka lat ludzie mogą o tobie zapomnieć.

Pamiętam, że wyskakiwałeś z lodówki – okładki gazet, występy w telewizjach śniadaniowych, radiu. Popularność Cię nie męczyła?
Nie, bo spełniałem swoje marzenia. Wychowałem się w Sejnach, w małej miejscowości na północy Polski. Od dziecka chciałem występować na scenie. Wiedziałem, że powinienem dobrze wykorzystać swoje pięć minut, żeby niczego nie żałować.

 

Czym zajmowałeś się, zanim zacząłeś grać?
Szybko wszedłem w dorosłe życie. Ożeniłem się w wieku 21 lat. Musiałem stanąć na wysokości zadania i utrzymać rodzinę. Ciężko pracowałem: byłem kasjerem w sklepie spożywczym, kierowcą. Ale muzyka towarzyszyła mi w zasadzie od zawsze. W weekendy razem z kolegami graliśmy na różnych
uroczystościach – weselach, komuniach, festynach – żeby zarobić parę groszy.

Jako dziecko wiedziałeś, że zostaniesz muzykiem?
Oczywiście, śpiewałem do lustra, trzymając w dłoni dezodorant albo ołówek.
Na dziewiąte urodziny dostałem od wujka perkusję. Może nie była zbyt profesjonalna, bo składała się z werbla, hi-hatu i synkopki, ale wtedy w zupełności mi wystarczała. W podstawówce poznałem kolegów, którzy podobnie jak ja pasjonowali się muzyką. Założyliśmy zespół Paczka Gwoździ i próbowaliśmy komponować pierwsze kawałki.

Jaką muzykę graliście?
Głównie punk.

Król disco polo zaczynał od punka?!
(śmiech) Nie mieliśmy jeszcze swoich kawałków, bazowaliśmy głównie na coverach ulubionych zespołów – Dżemu, Lady Pank czy Budki Suflra. Podobały nam się cięższe brzmienia, ale aranżowaliśmy według własnych pomysłów. Dyrektorowi domu kultury w Sejnach podobało się to, co robimy, więc udostępnił nam niezbędne instrumenty muzyczne. Organizowaliśmy pierwsze koncerty, na które przychodzili nie tylko nasi znajomi, ale też inni mieszkańcy Sejn.

A jak rodzice reagowali na Twoją pasję?
Nie zaniedbywałem szkoły, dlatego nie przeszkadzało im, że gram. Nie sprawiałem większych kłopotów wychowawczych – uczyłem się przyzwoicie, nie wagarowałem. Mieli do mnie zaufanie. Poza tym uważali, że lepiej jeśli gram na perkusji z kolegami, niż piję alkohol pod sklepem.

Po kim odziedziczyłeś talent?
To była największa zagadka! Nikt w mojej rodzinie nie jest specjalnie muzykalny, dlatego rodzice byli zdziwieni, skąd u mnie takie zainteresowania.

Dziewczynom imponowało, że jesteś artystą?
Nie wiem, bo nie miałem zbyt wielu okazji, żeby randkować z dziewczynami. Od ponad 20 lat jestem w szczęśliwym związku z moją żoną Dorotą.

Kiedy się poznaliście, wiedziała, czym się zajmujesz?
Oboje pochodzimy z Sejn. Mieliśmy wspólnych znajomych, którzy nas ze sobą poznali. Dorota wiedziała, że gram w zespole, ale nie mam pojęcia  czy to jej imponowało. Spotkaliśmy się, gdy miałem 17 lat. Pierwsze poważne uczucie, pierwszy pocałunek, wspólne wakacje. Trzy lata później urodził się nasz syn Norbert. Poprosiłem ją o rękę, przyjęła oświadczyny i wzięliśmy ślub.

Zaskakujecie się jeszcze czymś po tylu latach?
Wiem, do czego zmierzasz. Pewnie chcesz powiedzieć, że skoro jesteśmy ze sobą od 20 lat, w naszym związku panuje rutyna. Otóż nie, nie nudzimy się w swoim towarzystwie. Dorota codziennie mnie czymś zaskakuje – uwielbiam jej poczucie humoru, inteligencję i umiejętność zapanowania nad każdą, nawet najtrudniejszą sytuacją. Jesteśmy w sobie zakochani tak, jakbyśmy poznali się wczoraj! Mogę na nią liczyć – jest ze mną zarówno w chwilach szczęścia, jak i w najtrudniejszych momentach.

Nie jest zazdrosna o Twoje fanki?
Mamy do siebie zaufanie. W każdym związku odrobina zazdrości jest wskazana. Na pewno wolałaby, żebym spędzał więcej czasu w domu, ale wie, jaką mam pracę, i nie robi mi z tego powodu wyrzutów. Nie trzeba być muzykiem, żeby zdradzać żonę. Każdy ma swój system wartości i odpowiada za to, co robi przed sobą. Dostaję od Doroty wszystko, co najlepsze. Nie muszę szukać pocieszenia w ramionach innych kobiet. Ona jest dla mnie najważniejsza.

Czym Dorota zajmuje się na co dzień?
Prowadzeniem domu i wychowywaniem naszych synów – Norberta i Kuby. To ona płaci wszystkie rachunki, sprząta, dba o to, żeby na stole zawsze był obiad. Podziwiam ją za to.

 

Nie pomagasz jej?
Staram się – podobno robię świetne spaghetti! (śmiech) Nigdzie nie czuję się tak dobrze jak w domu. Kiedy jesteśmy z zespołem w trasie koncertowej i przejeżdżamy w pobliżu Sejn, proszę kierowcę, by tak zaplanował drogę, abyśmy mogli spędzić kilka dni z najbliższymi. Wtedy mogę naładować baterie, spędzić trochę czasu z Dorotą i synami.

Dorota jako pierwsza słucha Twoich nowych utworów?
Oczywiście, i bardzo liczę się z jej zdaniem. Jest surowym krytykiem – nigdy nie udaje, jeśli coś jej się nie podoba.

A synom podoba się to, co robisz?
Dostaję od nich dużo wsparcia, mają szacunek do mojej pracy. Sami raczej nie interesują się muzyką. Młodszy to zapalony sportowiec – biega za piłką, gra w tenisa, pływa. Starszy jest fanem informatyki, rzadko wstaje od komputera. Oboje cieszą się z tego, że tata spełnia swoje marzenia, bardzo mi kibicują.

W domu jesteś gwiazdą?
Nie, sukces mnie nie zmienił. Śmieszą mnie plotki na mój temat. Czytałem kiedyś w internecie, że chodzę po Sejnach z głową w chmurach, mam helikopter i pięć samochodów. Nie znam ludzi, którzy wymyślają te bzdury, ale gratuluję im wyobraźni.

Rekompensujesz rodzinie to, że często nie ma Cię w domu?
Staram się spędzać z nimi każdą wolną chwilę. Uwielbiamy podróżować. W ubiegłym roku byliśmy nad morzem i w górach. To krótkie, ale intensywne momenty, gdy nadrabiamy zaległości. Chciałbym zachować zdrowe proporcje między pracą a życiem prywatnym, ale nie zawsze się to udaje.

Jakim jesteś ojcem?
Skłamałbym, gdybym powiedział, że konsekwentnym i zasadniczym. (śmiech) Jeśli jestem w domu, staram się rozpieszczać synów. Pieczę nad ich wychowaniem sprawuje Dorota – dba o to, żeby odrabiali lekcje, nie zadawali się z niewłaściwymi ludźmi i dobrze się prowadzili. Nie lubię jednak, jeśli ktoś podważa moje zdanie. Zostałem tak wychowany, że należy liczyć się z tym, co mówią rodzice, i ich szanować. Na szczęście mam bardzo mądrych synów, z czego jestem naprawdę dumny.

Nie żałujesz, że synowie nie chcą iść w Twoje ślady?
Ważne, że spełniają swoje marzenia. Jasne, fajnie byłoby, gdyby kontynuowali rodzinną tradycję, ale każdy ma swoje życie i powinien robić to, co kocha. Moi rodzice do niczego mnie nie zmuszali, dali mi wolną rękę. Zamierzam ich wspierać, nie chcę, by robili coś na przekór sobie.

Czujesz, że praca odebrała Ci czas, który mogliście spędzić razem?
Jasne, że tak. Sądzę jednak, że gdybym był z nimi na co dzień, nasze relacje wyglądałyby inaczej. Może dobrze jest czasem za sobą zatęsknić, by docenić to, jak jesteśmy dla siebie ważni.

Ile koncertów zagrałeś?
Nigdy nie liczyłem, ale myślę, że pięć, sześć tysięcy? Mój rekord to cztery koncerty w ciągu jednego dnia.

 

Każdy z nich gromadzi rekordową publiczność. Jak Ci się to udaje?
Nasza muzyka to mieszanka disco polo i folku podana w nowoczesny sposób. Można jej słuchać bez obciachu. Uważam, że to pop na dobrym poziomie, przy którym każdy świetnie się bawi.

Kto przychodzi na Twoje koncerty?
Wszyscy, niezależnie od wieku, wykształcenia czy statusu. Mamy bardzo różną publiczność, której staramy się nie wartościować. Uważam, że muzyka dzieli się na tę, której chce się słuchać, i tę, której słuchać się nie chce. Jeśli ktoś lubi dobrze się bawić na imprezie, powinien tańczyć do naszych kawałków. Disco polo to muzyka jak każda inna. Cieszę się, że powoli ten gatunek przestaje być synonimem obciachu i docenia się jego wartości rozrywkowe.

Gdzie najczęściej występujecie?
Pytanie, gdzie nie występujemy! Graliśmy na promie, naczepie TIR-a, w galeriach handlowych, na studniówkach i podczas imprez organizowanych przez duże firmy.

Twoją muzykę pokochali nie tylko Polacy. Myślisz, że miałbyś szansę na światową karierę, gdybyś mieszkał na co dzień w Stanach?

Na pewno. Rok temu zadzwonił do mnie menedżer pracujący w wytwórni Pitbulla z Florydy, który był zachwycony piosenką „Ona tańczy dla mnie”. Namówił mnie, żebym nagrał anglojęzyczną wersję tej piosenki.

I…?
Zrobiłem to, ale, niestety, na razie nic się z tym nie stało. Spodobało mi się to, co kiedyś powiedział Mariusz Pujszo: „Nie jest szczęśliwy ten, kto budzi się rano, ale ten, kto budzi się uśmiechnięty”. Staram się o tym pamiętać codziennie i nie rozpaczać, jeżeli coś mi się nie uda.

A teraz w którym momencie życia jesteś?
Zapowiada się pracowity rok – mnóstwo koncertów, nowa płyta. Zamiast rozmyślać o porażkach, skupiam się na nowych zadaniach, których mi nie brakuje. Moje pięć minut wciąż trwa.