Wspomnienia z dzieciństwa układają mi się w obrazki. Jest na nich motocykl, którym woził mnie tata. Gry, w które grałam na podwórku z moimi dwoma braćmi. Wakacyjne podróże z rodzicami, przyjście na świat mojej siostry – miałam już wtedy 10 lat. Byłam najstarsza z rodzeństwa i zawsze trochę ich pilnowałam. 

Wychowywałam się w Gorzowie Wielkopolskim. Pamiętam dużo pustych, niezabudowanych przestrzeni, ruiny w środku miasta wokół katedry. Tramwaj, który jeździł zupełnie innymi ulicami, niż jeździ dzisiaj. W środku miasta stał arsenał, który rozebrano, bo jak głosiła legenda, cegła była potrzebna do odbudowy powojennej Warszawy. 

Zimą ojciec zabierał nas na łyżwy, na naturalne rozlewiska Warty. To było bardzo piękne: pod płytkimi taflami krystalicznie czystego lodu było widać trawę. W Gorzowie mieszkaliśmy w przedwojennej kamienicy, która należała do niemieckiego browaru mieszczącego się naprzeciwko. Kilka lat temu ten browar został rozebrany, a w jego miejsce postawiono supermarket. Mieliśmy piękne podwórko z ogródkami, leżało pod skarpą, którą z upływem czasu rozmyły deszcze. Cały piach ułożył się właśnie na naszym podwórku. Dla nas to było wtedy najlepsze podwórko na świecie. Chłopcy rozgrywali tam mecze piłki nożnej, które oglądaliśmy z okien, emocje były wielkie.

 

To był zupełnie inny świat niż dziś. Nie było blokowisk, wszyscy się znali. Pamiętam na przykład, jak pomagałam sąsiadce z kamienicy obok w sadzeniu roślin w ogródku. Mieliśmy dobre dzieciństwo, ja i moje rodzeństwo. Rodzice zapewniali nam troskliwą opiekę, a jednocześnie mieliśmy dużo swobody. Wychowywaliśmy się na podwórku, ale nikt nie miał z tego powodu stresu. Byliśmy zawsze w zasięgu głosu, wystarczyło, że mama nas zawołała z okna. 

Muzyka była w naszym domu zawsze. Mama grała na harmonii albo śpiewała. Najpierw ja, a potem po kolei moje rodzeństwo przechodziliśmy edukację muzyczną. Mnie rodzice posłali do przedszkola muzycznego. Pamiętam wyjątkową nauczycielkę, uczyła nas gamy za pomocą kolorów. Najgorzej wspominam szkołę podstawową (nie muzyczną, tylko zwykłą), szczególnie dwie pierwsze klasy. Kiedy coś szło nie tak, nauczycielka kazała nam wystawiać ręce i uderzała po nich linijką. Dziś to wydaje się niemożliwe, ale takie rzeczy naprawdę się działy. Pamiętam też, jak staliśmy na baczność, gdy umarł Stalin. Nauczycielka płakała, a ja nie wiedziałam, o co chodzi. 

W szkole obowiązywał okropny strój: granatowy mundurek z białym kołnierzykiem – do dziś nie lubię przez to koloru granatowego. Równolegle chodziłam do szkoły muzycznej pierwszego stopnia. Nie chciałam grać na skrzypcach, a miałam za drobną dłoń na fortepian, ale się uparłam. Powiedziałam, że na żadnym innym instrumencie nie będę grała. Ponieważ szybko się uczyłam, byłam bardzo sprawna manualnie i wszystko łatwo mi przychodziło, to uznałam, że niekoniecznie muszę ćwiczyć. W domu na początku było pianino. kiedy byłam starsza, ojciec przywiózł skądś fortepian, który był nie do końca sprawny, ale to, co się dało, wyremontował. Dziś już się pewnie na nim zupełnie nie da grać, czas go zniszczył, nawet nie ja. Wspominam swoje dzieciństwo jako niezwykle przyjemne. Mimo że miałam mało wolnego czasu i bardzo dużo zajęć. Ale może to dobrze.