Do śmierci będziemy same – marudziłam mojej przyjaciółce Ance, z którą razem pracowałam.

– No coś ty! – odpowiedziała. – Damy radę. Jak to mówią, każda zmora znajdzie amatora.

– Może inne zmory znajdą, ale ja nie – rzuciłam ponuro znad sterty raportów, które rankiem dostarczyła nam szefowa.

– Nie marudź – Anka odsunęła się z krzesłem od biurka. – Ja też jestem sama i nie narzekam.

Bo ty jesteś zatwardziałą singielką – powiedziałam z wyrzutem.

Anka wybuchnęła śmiechem.

– Wcale nie. Po prostu spokojnie czekam. Wiem, że gdzieś tam jest mój wymarzony książę na białym rumaku. Po co mam ponaglać czas? Może oboje nie jesteśmy jeszcze gotowi na związek? Może zmagamy się z czymś, co utrudniłoby nam teraz wspólne życie? Może każde z nas musi rozwiązać kilka swoich spraw, zanim się spotkamy? Przyjdzie odpowiednia pora i wtedy na siebie trafimy. Może to będzie jesienią, a może latem?

Zobacz także:

Może za miesiąc, a może za rok?

A dopóki tego mężczyzny nie ma, rozwijam swoje zainteresowania, korzystam z życia…

– Kobieto, kto ci takich głupot nagadał? Jakaś stuknięta wróżka? Zapewne stara panna!

Anka znowu się roześmiała. Czasami irytowała mnie swoim swobodnym podejściem do życia. Obie przekroczyłyśmy już trzydziestkę. Najwyższy czas, by znaleźć męża, założyć rodzinę, urodzić dziecko. Ja się przejmowałam, martwiłam, a ona… spokojnie mówiła, że jak przyjdzie odpowiednia pora, to książę sam się znajdzie. Ja nie potrafiłam tak myśleć.

Ja staram się być rozsądna, praktyczna, a ty mi o sercu!

Uznałam, że w moim wieku nie ma co zwlekać. Rozpoczęłam intensywne poszukiwania kandydata na męża. Portale i biura matrymonialne, randki w ciemno ze znajomymi znajomych. Posunęłam się nawet do tego, że sama zaczęłam proponować spotkania nowo poznanym mężczyznom. Niestety, nadchodziło lato, a ja dalej byłam sama. Anka śmiała się ze mnie.

– Basia, odpuść – radziła, gdy skarżyłam się na kolejne nieudane spotkanie. – Przyjdzie odpowiednia pora i…

– Tak, wiem, wiem. Mówiłaś – mruczałam zirytowana. – W końcu znajdzie się wymarzony książę. Ale ja mam gdzieś księcia! Chcę mieć męża i rodzinę. I to już. Teraz, zaraz!

– A nie chciałabyś się zakochać? – spytała Anka, przyglądając mi się uważnie.

– Zakochać? – zdziwiłam się.

Do tej pory skupiałam się na tym, by jak najszybciej założyć rodzinę. Opcji zakochania jakoś nie uwzględniałam. To znaczy pewnie, że chciałam wyjść za mąż z miłości, ale…

– Owszem, zakochać się – tłumaczyła cierpliwie przyjaciółka. – Poczuć nie tylko motyle brzuchu, ale pokochać kogoś prawdziwą, głęboką miłością.

Poczuć ją w sercu. Bez tego całego parcia na ślub i dzieci.

– Ale jak to? – wyjąkałam. – A jeśli nie zdążę urodzić dzieci? Jeśli będzie już za późno? Mam trzydzieści trzy lata, najwyższa pora wyjść za mąż.

– Kto tak powiedział? – Anka zmrużyła oczy. Nie rozumiałam, do czego zmierza.

Kto ci powiedział, że po trzydziestce trzeba koniecznie wyjść za mąż i urodzić dziecko? – naciskała przyjaciółka.

– No… – zawahałam się. – Rodzice wciąż dopytują się o wnuki. Tak samo ciotki, kiedy spotykamy się na uroczystościach rodzinnych. Ostatnio kuzynka urodziła córeczkę, a jest młodsza ode mnie.

– A ty tego chcesz? Ale tak naprawdę, świadomie? Masz taką potrzebę? Czy to tylko uleganie presji rodziny?

– Anka, o co ci chodzi? – zdenerwowałam się. – Przecież to oczywiste, że chcę wyjść za mąż i mieć dzieci. Jak wszystkie kobiety.

– Nie wszystkie tego pragną. Niektóre nie czują tego w sercu…

– Anka, co ci odbiło? – moja irytacja rosła. – Znowu mi mówisz o czuciu czegoś w sercu. Ja staram się być rozsądna, praktyczna…

– To w wolnej chwili zastanów się i sama sobie odpowiedz, byle szczerze, czy naprawdę pragniesz ślubu, czy tylko usilnie próbujesz spełnić oczekiwania rodziny.

Spojrzałam na nią jak na wariatkę i już otwierałam usta…

– Nie odpowiadaj teraz – powstrzymała mnie. – Zastanów się.

Wzruszyłam ramionami i obie wróciłyśmy do pracy

Jednak wieczorem, kiedy już kładłam się spać, wbrew sobie zaczęłam zastanawiać się nad słowami przyjaciółki. Naprawdę chcę założyć rodzinę, czy myślę o tym tylko dlatego, że mam dosyć uwag rodziny? A gdybym wiedziała na sto procent, że za trzy, cztery lata poznam właściwego mężczyznę, to odpuściłabym sobie poszukiwania kandydata na męża?

O dziwo, odpowiedź brzmiała: tak. Skończyła bym z głupimi randkami, a czas pozostały do poznania „pana właściwego” wykorzystała bym dla siebie. Mogłabym jeździć na wycieczki, pójść na kurs tańca, spełniać inne swoje marzenia. Bo nagle, podczas tych szczerych rozmyślań, uświadomiłam sobie, że mam marzenia! Zawsze podobał mi się język włoski, chciałam się go uczyć. Chciałam też kupić mały ogródek i zająć się jego uprawą. Jednak odsuwałam spełnienie tych marzeń, no bo przecież jeśli niebawem wyjdę za mąż i urodzę dzieci, to nie starczy mi czasu na wszystko.

Na drugi dzień opowiedziałam Ance, do jakich wniosków doszłam w trakcie nocnych rozmyślań.

– A widzisz! – rzuciła z satysfakcją. – To ja ci przepowiadam, że za trzy lata spotkasz faceta, w którym zakochasz się na zabój. I będziesz chciała wyjść za niego za mąż, ale nie dlatego, że tak trzeba, ale dlatego, że nie będziesz umiała wyobrazić sobie życia bez niego. Tu… – postukała się w serce – tutaj to będziesz czuła. Rozumiesz?

Powiedziałam mamie, że wyjdę za mąż za trzy lata

Pokiwałam głową. Może właśnie tak to działa? Kiedy człowiek jest na coś gotowy, dostaje to od losu. A w międzyczasie nie musi bezczynnie czekać. Może zapisać się na kurs włoskiego i lekcje tańca, może kupić ogródek, posadzić kwiaty, pomalować na biało altanę, zapraszać przyjaciół na grilla.
Właśnie to zamierzałam robić, choć nieco obawiałam się reakcji rodziny. Co powiedzą, gdy odkryją, że zamiast szukać narzeczonego, trwonię czas na zabawę? Bo tym według mojej matki było wszystko, co nie wiązało się z macierzyństwem. Albowiem kobieta powinna wyjść za mąż, urodzić dzieci i zająć się domem, amen. Dokładnie tak samo uważały moje ciotki i kuzynki.

– Oszalałaś? Jaki ogródek? – usłyszałam, gdy zwierzyłam się mamie ze swoich planów. – Może potem, na emeryturze, ale teraz? Kto się nim zajmie, gdy pojawią się dzieci?

– Mam jeszcze czas…

– Czas? – mama wyglądała na zszokowaną moją beztroską. – Basiu, masz już trzydzieści trzy lata! Najwyższa pora wyjść za mąż. Biologia jest dla kobiet bezlitosna.

– Wyjdę za mąż dopiero za trzy lata – odparłam.

Sama nie wiem, dlaczego tak powiedziałam. Ale gdy to mówiłam, czułam w sercu dziwną pewność, że tak właśnie będzie. Uwierzyłam w przepowiednię przyjaciółki…

Mama pokręciła głową z niedowierzaniem. Jednak pierwszy raz nie przejmowałam się jej zdaniem.

Zapisałam się na kurs włoskiego i lekcje tańca, wydzierżawiłam ogródek i uprawiłam go z zapałem, zaczęłam podróżować. Nie wiedzieć kiedy – między sambą, wycieczkami po Polsce, a sadzeniem kwiatów – zapomniałam o przymusie wyjścia za mąż, o „hańbie” bycia samotną i bezdzietną.

Anka mówiła, że lepiej wyglądam, że odżyłam, odkąd skupiłam na się tym, czego pragnę.

Mijają trzy lata od czasu wprowadzenia mojego planu w życie

Podsumujmy, co osiągnęłam: 

Po włosku rozmawiam na tyle dobrze, że umiem się porozumieć. Rozumiem też, o czym śpiewają w piosenkach, które zawsze mi się podobały.

Ogródek rozkwita, a ja czuję niesamowitą radość, gdy siedzę przed moją białą altanką, piję kawę z przyjaciółką albo przygotowuję pyszności na grillu.

Nauczyłam się kilku tańców, które zawsze chciałam umieć: sambę, rumbę, tango. A ostatnio trenuję modną bachatę i kizombę.

Byłam w Rzymie i Neapolu.

Poznaję własny kraj. Zwiedziłam niemal wszystkie miejsca i zabytki, które chciałam zobaczyć.

Podczas jednej z wycieczek poznałam Roberta. Podobnie jak ja realizował swoje marzenia o podróżach. Do tego okazał się wspaniałym tancerzem. Cudownie prowadzi, ale to ja pierwsza wyznałam mu miłość i spytałam, co sądzi o małżeństwie i dzieciach. Poczułam w sercu, że dojrzałam do założenia rodziny, że właśnie tego chcę właśnie z nim i nie zamierzam już czekać ani chwili dłużej.

Na moment zadrżałam, bo przepowiednia Anki mówiła tylko, że spotkam mężczyznę, którego pokocham całym sercem. Nie precyzowała, czy on zechce zostać moim mężem i ojcem moich dzieci. Na szczęście Robert odpowiedział tak.