Bez pośpiechu, przedzierania się zatłoczonymi nartostradami, za to pośród oszałamiających górskich krajobrazów, które dane są tylko nam. Ale i sam zjazd to wydarzenie wyjątkowe, gdy zanurzeni po kolana w śniegu kreślimy ten jeden jedyny ślad na wielkiej śnieżnej połaci. Takich wytyczonych szlaków w Alpach jest mnóstwo, bo skituring, obok typowych nartostrad, zdobył tam dużą popularność. Ale i w polskich warunkach ma coraz więcej zwolenników, bo to doskonała alternatywa na zimowe weekendy, które i tak zamierzamy spędzić na deskach. Zamiast czekać w kolejkach do wyciągów, można w ten sposób przemierzać Sudety, Beskidy czy Bieszczady, z dala od zgiełku i całej tej narciarskiej cywilizacji. Przygoda ze skituringiem jest niemożliwa, jeśli nie mamy przynajmniej przeciętnych umiejętności narciarskich. Kilkudniowa nauka na „oślej łączce”, gdzie pod okiem trenera ćwiczy się skręty, to zdecydowanie za mało. Gdy bowiem po podejściu i nacieszeniu oczu cudownymi widokami przyjdzie nam zjechać ze zbocza po dziewiczym śniegu, narciarskie umiejętności muszą być nawet wyższe niż średnie, by przyjemność nie zamieniła się w koszmar. Zwłaszcza gdy skituring staje się niespodziewanie freeride’em, bo stok okazuje się nadzwyczaj stromy.