Na tegoroczny urlop wybrałam się w to samo miejsce i w tym samym czasie, co w zeszłym roku. Wrzesień odstraszał już turystów. Nadbrzeżne kramy z tanimi pamiątkami i lodami były już pozwijane, a pustawe plaże pozwalały w pełni przeżywać kontakt z morzem. Stęskniłam się za nim, więc od razu po przyjeździe wybrałam się na spacer wzdłuż brzegu. Było dość zimno, więc włożyłam kalosze. Jak zwykle, wybrałam przechadzkę zachodnią stroną. Wschodnia, z narzucanymi niemal na całą plażę gwiazdoblokami, była nieatrakcyjna, pełna stłuczonych butelek i najróżniejszych śmieci. Za to moja ulubiona trasa wiodła przez szeroką, piaszczystą plażę, na którą Bałtyk wyrzucał zadziwiająco dużo muszelek. Ostrożnie rozgarniałam stopą morskie dary i co ładniejsze okazy wkładałam do kieszeni. 

W pewnym momencie wydawało mi się, że ktoś mnie zawołał, ale wiatr huczał tak, że oprócz niego żaden inny dźwięk nie miał prawa wcisnąć się pod mój kaptur. Jednak po dłuższej chwili, wyraźniejsze: „Marysiu!” kazało mi się rozejrzeć. W oddali zobaczyłam idącego w moją stronę mężczyznę. Przez dłuższą chwilę się mu przypatrywałam. Pewnie bym go nie rozpoznała, gdyby nie charakterystyczna żółta czapka. To był Antoni!

Był pewien, że mam męża. Luśka nagadała głupot!

czekałam, aż podejdzie od mnie, a dość niejasną sytuację, która rozbiła naszą znajomość w zeszłym roku, przyćmiła radość z nieoczekiwanego spotkania. Antoni podszedł do mnie i wyciągnął ręce, zmykając moje dłonie w mocnym uścisku.

– Jak mnie rozpoznałeś z tej odległości? W kapturze na głowie? – zdziwiłam się.

Z uśmiechem wskazał wzrokiem na moje kalosze.

– Na całym wybrzeżu nie miał takich nikt – uśmiechnął się do wymalowanych na niebieskim tle maków. – Przejdziemy się razem na spacer? Jeśli, oczywiście, twój mąż nie będzie miał nic przeciwko temu.

– Mój mąż?! – spojrzałam na Antoniego, nie wiedząc, czy sobie ze mnie żartuje, czy mówi poważnie. – Marek przecież nie żyje od pięciu lat – dodałam.

Zobacz także:

Patrzyłam na Anotniego, oczekując wyjaśnień. A on speszył się, ale wyraz jego twarzy zastanawiał.

– Wiesz, rok temu, Luśka powiedziała mi, że jesteś znudzoną mężatką. I że nad morze przyjeżdżasz sama, żeby trochę poflirtować…

Otworzyłam szeroko oczy. A więc to Luśka! Luśka była winna temu, że zeszłego roku Antoni odsunął się ode mnie, choć wcześniej mnie podrywał! Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu, prostując przekłamane wersje zdarzeń, których uczestnikami byliśmy.

– Myślałem, że jestem dla ciebie tylko urlopową odskocznią – powiedział z wyrzutem.

– Myślałam, że jesteś podrywaczem, który z każdego wyjazdu chce przywieźć jak najwięcej trofeów! – nie pozostałam dłużna.

Jednocześnie wybuchnęliśmy śmiechem, a potem poszliśmy wybrzeżem na bardzo długi spacer. 

Do swojej kwatery dotarłam dobrze po dwudziestej, zmęczona, wyziębiona i głodna. Prędko przyrządziłam sobie kolację i usiadłam w fotelu, otulając się kocem. Przez głowę ciągle przelatywał mi tabun myśli i obrazów. Dopiero gdy rozgrzana kolacją i gorącym prysznicem położyłam się do łóżka, zdołałam przytomnie zastanowić się nad tym, co usłyszałam dzisiaj.

We wspomnieniach wrócił wrzesień zeszłego roku

Tak upalny, że morze skutecznie opierało się zbliżającej się jesieni. Smażyłam się na plaży niemal codziennie, mając za towarzyszkę poznaną w pensjonacie koleżankę. Lusia była młodsza ode mnie. Nie miała nawet pięćdziesiątki, a swoją energią i gadatliwością dobrze działała na moje skłonności do melancholii. Zbliżyłyśmy się do siebie, żeby było do kogo usta otworzyć, bo pensjonat świecił już pustkami.

Nie powiem, że jakoś specjalnie za nią przepadałam, ale, jak już mówiłam, skutecznie pomagała odpędzać złe nastroje. Choć miała w sobie coś fałszywego, jakiś ostry rys w twarzy, który kazał się zastanawiać. Teraz już wiem, że miałam rację… W każdym razie chodziłyśmy na plażę, na długie spacery i zwiedzałyśmy pobliskie muzea i galerie.

Czasem, gdy pogoda nie dopisywała, zapraszałam Lusię do siebie na herbatę. Pewnego dnia, na spacerze, poznałyśmy Antoniego. Siedział na gwiazdobloku i wpatrywał się w morze.

– Patrz! Jaki przystojniak! – Luśka od razu poprawiła ręką włosy.

Kiwnęłam głową, nie przypatrując się mu się zbyt uważnie. Nie lubiłam być nachalna i wkraczać w cudze życie tak… bezceremonialnie.

– Może dla odmiany pójdziemy dziś w drugą stronę, Lusiu? – próbowałam zapobiec niezręcznej sytuacji, bo mężczyzna chyba zorientował się, że znalazł się w centrum naszej uwagi. To znaczy, uwagi Lusi.

– Nie radzę – szpakowaty pan zsunął się z falochronu. – Tamta część plaży jest nieatrakcyjna, pełna śmieci i butelek. Lepiej iść w drugą stronę, minąć tę część wybrzeża, którą morze praktycznie zjada i iść dalej, gdzie, niemal przy brzegu, leży zatopiony kuter. To znaczy, jego stalowe resztki. Widok jest bardzo interesujący.

I tak się zaczęła nasza znajomość, bo Luśka od razu zaprosiła Antoniego, jak się przedstawił, na wspólny spacer. Mężczyzna okazał się miłym kompanem. Miał dużą wiedzę. Był też szarmancki; podtrzymywał to mnie, to Lusię podczas trudniejszych przejść i kulturalnie nas komplementował. Elegancko nie wyróżniał żadnej z nas, choć czułam, że to ja wpadłam mu w oko. Po paru dniach nasza trójka stała się nierozłączna, a Antoni zaczął nawet zachodzić do naszego pensjonatu na śniadania, po których zapraszał nas do małej cukierenki na lody.

Wszystko zmieniło się pod koniec pobytu. Zaraz na początku wspólnego spaceru woda wlała mi się do kaloszy.

– Idźcie dalej, kochani. Ja zmienię skarpety i was dogonię – powiedziałam.

– Może ci potowarzyszę, Marysiu? – zaproponował Antoni. 

– Dziękuję. Nie trzeba. Idźcie tylko wolno, a ja raz dwa będę z powrotem.

Wróciłam rzeczywiście dość szybko, bo nie jestem z tych, które godzinami przebierają się przed lustrem. 

– Jestem! – oznajmiłam głośno za plecami idących wolno Antoniego i Luśki.

Odpowiedzieli coś półgębkiem, a ja przypatrywałam się im ze zdumieniem. Antoni był milczący, a Luśka patrzyła na mnie z jakąś złością w oku.

– Stało się coś? – pytałam zdziwiona. 

Pół godziny temu zostawiłam ich rozgadanych i w dobrych nastrojach.

Sprawy wróciły na właściwe tory. Przeznaczenia nie oszukasz!

tamtego dnia nie uszliśmy daleko. Atmosfera była tak zważona, a ja, która próbowałam ją ratować, dolałam tylko oliwy do ognia. Antoni pożegnał się szybko, tłumacząc się bólem głowy, ja także zawróciłam do pensjonatu, nie mając ochoty na dalszy spacer. Dobre relacje naszej trójki posypały się jak domek z kart. Antoni nie przychodził już na śniadania, a na spacer udawał się… w drugą stronę. Było mi przykro, bo podobał mi się jako mężczyzna i liczyłam, że nasza znajomość nie skończy się wraz z urlopem. Z Luśką też rozmowy się nie kleiły. Widziałam wyraźnie, że jest na mnie zła. Na szczęście taka atmosfera trwała tylko cztery dni, bo tyle zostało do wyjazdu.

Śmiać mi się chce, że te sprawy sprzed roku znalazły wyjaśnienie po okrągłych dwunastu miesiącach w tym samym miejscu. I… bardzo się cieszę, że ponownie spotkałam Antoniego, i że trzeciej bohaterki zeszłorocznych wakacji z nami nie było. Kiedy Antoni wyjaśnił mi, co się stało wtedy na plaży, gdy poszłam zmienić kalosze, byłam w szoku. Najpierw jednak delikatnie zapytał, czy z Lusią łączy mnie przyjaźń. Gdy zaprzeczyłam, wyznał, że gdy próbował moją koleżankę o mnie podpytać, ta oświadczyła mu, że mam męża, ale na wakacyjny flirt jestem zawsze chętna! Kiedy Antoni mi to powiedział, zrobiło mi się przykro. Zauważył to i pogładził mnie po plecach.

– Nie warto myśleć o tym, co było. Przed nami dwa piękne tygodnie urlopu. Cieszmy się nim, bo… Lusia chyba w tym roku pojechała w inne miejsce.

Wybuchnęliśmy śmiechem.