Bałam się, że jeszcze moment i zacznę chodzić po ścianach. Nie mogłam tak dłużej siedzieć i rozmyślać nad swoim życiem, co już straciłam, a co jeszcze mogę stracić. Ten rozrachunek z przeszłością był dla mnie bolesny i frustrujący. Musiałam z kimś pogadać, zaraz, natychmiast, otworzyłam więc laptopa i weszłam na czat. Pomyślałam, że taka pogawędka z kimś nieznajomym dobrze mi zrobi. Natychmiast posypały się niewybredne zaproszenia panów, którzy mieli tylko jedno w głowie. Zapytałam więc, czy znajdzie się ktoś normalny, żeby ze mną pogadać. Dostałam zaproszenie od mężczyzny, który żartobliwie stwierdził, że jak dotąd, to chyba jest jeszcze normalny.

To przeszłość mnie dogoniła

Nawet rzeczowo mówił, czy raczej pisał, więc mogłam z nim pogadać, żeby nie myśleć i nie wpędzać się w jeszcze większe przygnębienie... Pomogło. Słuchałam o kłopotach kogoś innego, o pustce i samotności, odtrąceniu... Chociaż, jak się potem zastanowiłam nad tym, co pisał ten Szymon, to doszłam do wniosku, że to takie zwykłe męskie użalanie nad sobą – biedny, samotny, nikt go nie rozumie, zwłaszcza żona. Nie zarabia wielkich pieniędzy, więc za karę śpi w salonie… Zupełnie jak w tej piosence, że ona go nie rozumie, że wcale ze sobą nie śpią. Tylko, skoro tak jest, to skąd się wzięła ta czteroletnia córeczka, dużo młodsza od dwójki jego prawie dorosłych dzieci? Ale spokojnie, w końcu, co mnie to wszystko obchodziło. Ja się tam nad nim nie myślałam użalać. Ale pogadać mogłam, był miły, uprzejmy, więc umówiliśmy się na następny dzień.

A potem okazało się, że mamy komórki u tego samego operatora. Ja miałam opcję darmowych minut, więc zamieniliśmy komputer na telefon. Wymieniliśmy się też zdjęciami. Szymon okazał się przystojny, ale na fotografii jego twarz była smutna i nieprzystępna. Chmurne oczy, zacięte usta... Widać było, że nie jest szczęśliwy. Zastanawiałam się, co takiego zrobił żonie, że go odtrąciła. Zapytałam go o to, ale nie dostałam odpowiedzi.

Doskonale jednak wiem, jak niewiele trzeba w małżeństwie, żeby z niewielkiej drzazgi zrobiła się potężna zadra. Wiem, jak człowiek potrafi nakręcić się gniewem i urażoną ambicją. Ja sama to przecież nie tak dawno przeżywałam, sama odtrąciłam męża po kolejnej jego zdradzie… Tylko, że to ja zamieszkałam w gościnnym pokoju. A potem wyjechałam, żeby odciąć się od tamtego życia, zrobić coś ze swoim, zanim będzie za późno. Tkwiłam w emocjonalnej próżni, aby uczucia mną nie rządziły, żeby uspokoić się i nabrać dystansu. Do momentu, kiedy będę gotowa zrobić następny krok. Krok do przodu, a nie do tyłu…

Cierpiałam, ale wiedziałam, że tak musi być. To przeszłość mnie dogoniła, klątwa rzucona przez tamtą kobietę. Tę, której bez żadnych skrupułów odebrałam męża, swoją przewagą młodości i urody, swoją bezwzględnością. Odebrałam też ojca ich dziesięcioletniemu synowi. Wydawało mi się wtedy, że mam do tego prawo, bo kocham. Głupia, młodziutka dziewczyna, która nie wiedziała, że to nie żadna miłość, lecz zauroczenie starszym mężczyzną, z pozycją, klasą i... kasą. Nim się opamiętałam, byłam już jego żoną, mieliśmy kilkuletnią córeczkę. A tamta kobieta mnie przeklęła, życzyła mi tego samego piekła, jakie ja jej zgotowałam. I tak też się stało.

Staliśmy się sobie tacy bliscy

Życie z moim mężem było udręką. Nie rozumieliśmy się, czułam się przy nim jak uwięziony ptak. Zamknięta w klatce tradycji, konwenansów i stwarzaniu pozorów. Mój mąż szybko zrozumiał, że małżeństwo ze mną było błędem. Swoje frustracje topił w alkoholu i w ramionach innych kobiet. Znosiłam to przez kilkanaście następnych lat, tylko ze względu na naszą córkę. A gdy dorosła, uciekłam. Wyjechałam do innego miasta, znalazłam pracę, nowych znajomych. Zrozumiałam, że za wszystko w życiu się płaci. Wyrządziłam przed laty tamtej kobiecie krzywdę i nie usprawiedliwiała mnie ani młodość, ani głupota. Napisałam do niej list, w którym poprosiłam o przebaczenie. Nigdy mi nie odpisała. Mogłam zrobić tylko jeszcze jedno, przyrzec Bogu, że już nigdy nie zwiążę się z mężczyzną, który ma żonę i dzieci… Na razie nie miałam zamiaru wiązać się z kimkolwiek.

Było mi bardzo ciężko, nie miałam jeszcze czterdziestu lat, dookoła widziałam tyle miłości, tyle bliskości dwojga ludzi. I przychodziły takie momenty, kiedy pragnęłam czyjejś obecność w moim życiu, ale takiej bezpiecznej, bez zobowiązań… Po to tylko, żeby z kimś pogadać. Nie chciałam nowych znajomych za bardzo wtajemniczać w moje życie. Dlatego weszłam wtedy na ten czat.

Zobacz także:

Z Szymonem gadaliśmy godzinami. Wiedziałam, że to jest bezpieczne, nigdy go przecież nie poznam, a co najważniejsze nie zburzę czyjegoś spokoju. Ale te nasze rozmowy okazały się straszliwą pułapką dla dwojga samotnych ludzi, dla kobiety i mężczyzny spragnionych bliskości. Sama nie wiedziałam, kiedy i jak to się stało, że staliśmy się sobie tacy bliscy. Mówiliśmy sobie o wszystkim. Coś zaiskrzyło. Te niekończące się nocne rozmowy… Nigdy nie mogliśmy się rozstać, zawsze nam było siebie mało.

Ale w pewnym momencie przyszło opamiętanie. „To do niczego nie prowadzi” – pomyślałam. Szymon miał dzieci. Zwłaszcza ta czteroletnia córeczka była dla mnie barierą nie do pokonania. Przypomniałam sobie swoje przyrzeczenie i uznałam, że pozwalając temu mężczyźnie tak bardzo zbliżyć się do siebie, robiłam coś niemoralnego.

– Pozwól mi do ciebie przyjechać – powiedział któregoś wieczoru. – Pójdziemy tylko na kawę i zaraz odjadę, jeżeli nie będziesz mnie chciała…

– Co ty mówisz – sama nie wiedziałam, co mam mu odpowiedzieć. – Nie chciałabym, żebyś odjeżdżał, ale zrozum mnie, ja nie jestem jeszcze gotowa, daj mi czas.

– Masz tyle czasu, ile zechcesz – jego głos był taki ciepły. – Ale jeżeli teraz uciekniemy, to nigdy się nie przekonamy.

Powinnam była zakończyć wtedy tę znajomość. Bo jeszcze nie było za późno. Ale nie miałam dość siły. Ten mężczyzna stał mi się już tak bardzo bliski. Mówił, że pomogłam mu uwierzyć w siebie i dzięki mnie nabrał odwagi, żeby znów się uśmiechać, że jestem jego radością… Ale tak naprawdę to działało w obie strony, on był przy mnie każdego wieczoru, wspierał mnie, nie pozwalał myśleć o moich rozterkach, i demonach przeszłości. Wiem, powinnam była odejść. Nie zrobiłam tego.

Zaplanował przyszłość, nie pytając mnie o zgodę

Popełniałam znowu ten sam błąd, co przed laty. Pozwalałam sobie na uczucia do mężczyzny, do którego nie mogłam mieć żadnych praw. Bo w jego życiu była inna kobieta i dzieci. Zwłaszcza ta mała Wiki, którą nieraz słyszałam w telefonie, widziałam na skypie albo na zdjęciach. To ona mówiła mu, że go kocha. Ale on pragnął innej miłości, a ja nie miałam moralnego prawa dawać mu nawet nadziei na tę miłość. A dawałam…

On wciąż czekał na spotkanie. Nie naciskał, ale słyszałam to pragnienie codziennie w jego głosie. I wreszcie zdecydowałam się pojechać do niego. Mogłam sobie zrobić kilka dni urlopu w tej nadmorskiej miejscowości.

– Będzie pięknie, zobaczysz – mówił.

– Zrobię wszystko, żebyś nie żałowała, że przyjechałaś… Tak się cieszę, że jesteś gotowa.

Wcale nie byłam gotowa. Pakowałam się w coś, co było powtórką z rozrywki. I wiedziałam, że opalę sobie znowu skrzydła. Szymon planował, że będziemy spacerować po plaży, że zapozna mnie z małą Wiki, jeżeli będę chciała. On mnie już wpisał w swoje życie, miał konkretne oczekiwania i to mnie trochę przerażało. Bo zaplanował nam przyszłość, nie pytając mnie o zgodę.

Mimo wszystko też czułam radość z tego wyjazdu. Pokój, który dla mnie wynajął, był bardzo wygodny, wypoczęłam więc po całodziennej podróży. Potem, dużo przed czasem naszego spotkania, ruszyłam nad morze. Wiedziałam, że wyglądam ładnie w swojej kremowej sukience i bursztynowej biżuterii. Zależało mi, żeby spodobać się Szymonowi.

Doszłam na sam koniec mola. Wiał mocny wiatr, który targał moimi włosami i sukienką. Zawróciłam więc szybko, miałam jeszcze trochę czasu, żeby doprowadzić swój wygląd do porządku. I wtedy go ujrzałam… Stał przy wejściu na molo. Pomachałam mu, jedną ręką wciąż przytrzymując sukienkę, z którą wiatr robił co chciał. Serce mi łomotało. Wiatr ucichł, a może to ja go nie słyszałam. Nagle on znalazł się tuż obok. Objął mnie, a ja nie czułam zmieszania, którego tak bardzo się obawiałam.

– Wreszcie – wyszeptał. – Tak dobrze cię widzieć – pocałował mnie w policzek.

– Ciebie też – oddałam mu pocałunek.

Patrzyliśmy na siebie, uśmiechając się, bo przecież tak naprawdę widzieliśmy się po raz pierwszy. W jego oczach było jakby niedowierzanie, że to ja, że jestem tuż obok, że może mnie dotknąć, przytulić, pocałować, a nie tylko słyszeć w telefonie.

– Pewnie jesteś głodna, Aniu – pochylił się nade mną, jakby chciał mnie objąć, jednak zawahał się i zaraz cofnął.

– Trochę – roześmiałam się i podałam mu rękę. – Mam ochotę na rybę. Ty pewnie wiesz, gdzie można smacznie zjeść.

– Pewnie, to wybrzeże nie ma dla mnie tajemnic – zamknął moją dłoń w swojej.

– Zdaj się na mnie, nie pożałujesz.

Nie mieliśmy nawet cienia szansy

Nie żałowałam ani jednej minuty z tego wieczoru. I z nocy też nie. Szymon okazał się takim mężczyzną, jakim go sobie wyobrażałam, jak sobie go wymyśliłam: delikatnym, ciepłym, a przy tym bardzo namiętnym i cierpliwym jednocześnie, odgadującym moje pragnienia, zanim zdążyłam o nich pomyśleć.

Następny dzień spędziliśmy razem, Szymon wziął urlop. Mimo że był już wrzesień, słońce zalewało plażę gorącym jeszcze blaskiem. Pływaliśmy w morzu, drzemaliśmy ukryci za kolorowym parawanem, syciliśmy się swoją bliskością.

– Wciąż mi ciebie mało – powtarzał, dotykając mnie opuszkami palców przy każdej okazji.

Wieczorem spacerowaliśmy brzegiem morza. Nad nami świecił księżyc, rzucając srebrną poświatę na grzbiety fal.

– Popatrz, już nie świeci dla nas osobno… Teraz jesteśmy jednym światem.

Nie odpowiedziałam, bo przestraszyłam się jego słów. To wszystko działo się za szybko, toczyło jak po równi pochyłej. Nie było w tym odrobiny rozsądku. Ten promieniejący szczęściem mężczyzna chyba tego nie rozumiał. We mnie to jednak tkwiło głęboko. Ta roześmiana dziewuszka, którą widziałam na zdjęciach, którą słyszałam w słuchawce telefonu, gdy przybiegała do swojego tatusia dać mu buzi na dobranoc.

Następnego dnia, po kolejnej cudownej nocy, Szymon poszedł do pracy. A ja mogłam w spokoju pomyśleć. Nie mieliśmy nawet cienia szansy na to, by mogło nam się udać. Wciąż miałam w pamięci to, co zrobiłam ponad dwadzieścia lat temu tamtej kobiecie i jej synkowi. Nie mogłam popełnić jeszcze raz tego samego błędu. Nie chciałam, żeby znowu ktoś przeze mnie cierpiał. A tak będzie, jeżeli zostałabym w ramionach tego mężczyzny.

Po południu poszłam nad morze, chciałam pospacerować w samotności, jakoś to wszystko ogarnąć. Zdjęłam buty, szłam po mokrym piasku. Wciąż wiał silny wiatr, niewielu było spacerowiczów…

– Ale ja wolę jeździć na hulajnodze – usłyszałam nagle za sobą płaczliwy głosik.

– Musimy trochę pospacerować, powdychać jodu – ciemnowłosa kobieta ciągnęła za rękę swoją miniaturkę, właśnie mnie mijały. Niesforne loki dziewczynki tańczyły na wietrze. – Wiki, przecież wiesz, co pan doktor powiedział…

– Ale ja nie chcę – opierała się mała.

– Pójdę z tatusiem na hulajnogę, jak wróci z pracy…

– Tatuś dzisiaj pewnie wróci późno – kobieta pogłaskała małą po główce. – Chodź, dojdziemy jeszcze do mola, a potem pójdziemy na tę hulajnogę.

Stałam bez ruchu i patrzyłam, jak oddalają się ode mnie. Znałam tę dziewczynkę, widziałam ją przecież na niejednym zdjęciu. To była mała Wiki, córeczka mojego kochanka… Szła z matką. Mój wzrok na moment zatrzymał się na śladach ich stóp na wilgotnym pasku. I chociaż prawie natychmiast zabrała je fala, ja wiedziałam, że nie mogę ich przejść ani ominąć. Ja mogłam tylko zawrócić.

Musiałam wymazać go z pamięci

To właśnie usiłowałam powiedzieć Szymonowi jeszcze tego samego wieczoru, podczas naszego pożegnalnego spaceru. Zdecydowałam się wracać. Nie było tu dla mnie miejsca, ani na tym brzegu, ani w sercu i łóżku tego mężczyzny. Jednak Szymon nie chciał nawet o tym słyszeć. Wyrył patykiem moje imię na piasku.

– Mamy wszystko, Aniu – przygarnął mnie mocno do siebie. – Rozwiodę się, przeprowadzę do ciebie…

– Nic nie mamy – szepnęłam z rozpaczą. – Nie mamy prawa niczego mieć – patrzyłam, jak morze zabiera moje imię, tak jak kilka godzin wcześniej rozmyło ślady stópek Wiki, choć ja je wciąż widziałam…

Nie mogłam jednak tak całkiem rozstać się z Szymonem. Zbyt mocno zaangażowałam się w ten związek. Spotykaliśmy się raz w miesiącu, w weekend, gdzieś pomiędzy jego światem a moim. I chociaż te chwile były najpiękniejszymi momentami w moim życiu, nigdy nie powiedziałam mu, że go kocham. Te słowa nie chciały przejść mi przez gardło, zagłuszał je głos tej ciemnowłosej dziewczynki…

Tak minęły jeszcze dwa miesiące, na tych kradzionych chwilach. Zbliżały się święta. Wiedziałam, że Szymon oczekuje zaproszenia, abyśmy razem spędzili je u mnie. Ale wiedziałam też, że gdybym to zrobiła, pogrążyłabym przede wszystkim siebie. Święta z tym mężczyzną odebrałyby mi resztę godności, szacunku do samej siebie.

Resztą rozsądku, ale i z ogromnym bólem serca usiłowałam przekonać Szymona, że w jego małżeństwie nie stało się nic takiego, czego nie można by naprawić. Jeszcze nic… Jeszcze mieli szansę, by do siebie wrócić. Nastrojowe Boże Narodzenie, wigilia, opłatek, wszystkie te wzruszenia… – to mogło im tylko pomóc. Kochałam tego mężczyznę i właśnie dlatego musiałam wymazać go z pamięci i pozwolić mu zapomnieć o sobie. Okłamałam go, mówiąc, że wracam do męża i do córki na święta, a może i na zawsze.

Było mi ciężko w te świąteczne chwile. Ale miałam świadomość, że tylko ja cierpię, że poza moim sercem, żadne inne serce czy serduszko nie odczuwa bólu z powodu nieobecności przy wigilijnym stole kogoś najbliższego. Szymon pozostał tam, gdzie było jego miejsce. A ja zapaliłam świece na swoim stole i sięgnęłam po album ze zdjęciami. Wyjęłam fotografię księżyca, którą podarował mi kiedyś Szymon. Przyszedł czas, by pożegnać się i z nią. Bo kiedyś obiecałam Bogu, że nikogo już więcej nie skrzywdzę. I zamierzam dotrzymać obietnicy.