To, co działo się w sklepie, to nawet już nie był młyn, ale istne pandemonium. Od dzisiaj rozpoczęła się promocja na owoce cytrusowe, no i jak zwykle w takich wypadkach, na warzywniaku i przed kasami, kłębił się tłum ludzi. A czynne były tylko dwa stanowiska, bo jak na złość dziewczyny się rozchorowały i nie miał kto dokładać towaru, ani siedzieć przy kasie... Próbowałem ściągnąć kogoś do pomocy, ale bez skutku, więc w końcu sam wziąłem się do roboty, zostawiając wypełnianie raportów na potem. Trzeba było pomóc kasjerkom. Wiedziałem, że jak nie otworzę szybko jeszcze jednej kasy, to klienci pożrą dziewczyny żywcem. Już nieraz tak było, przy jakiejś super promocji.

Jeszcze mi taki... będzie groził

No i miałem rację... Byłem akurat w połowie drogi pomiędzy moim biurem a kasami, gdy usłyszałem dwa dzwonki. A to znaczyło, że któraś z kasjerek wzywa kogoś z kierownictwa, czyli w tym wypadku mnie.

– No, nareszcie – usłyszałem zirytowany głos jednej z klientek, gdy podszedłem do kasy. – Trzeba było dłużej kawkę pić – niechlujnie ubrana kobieta w średnim wieku patrzyła na mnie ze złością. – Pan tu jest kierownikiem? – jej wzrok na moment zatrzymał się na mojej plakietce. – Nie widzi pan, co się tu dzieje, ludzi tyle, a tylko dwie kasy czynne… – urwała, chcąc nabrać tchu.

– Dlatego właśnie przyszedłem wspomóc koleżanki – uśmiechnąłem się, jak mogłem najuprzejmiej, chociaż w środku aż się we mnie zagotowało, gdy usłyszałem o tej kawie. Prawdę powiedziawszy, to nawet przełknąć od rana nic jeszcze nie zdążyłem...

 Kumpelka siedząca przy sąsiedniej kasie popatrzyła na mnie zmęczonym, współczującym wzrokiem.

– No i co się tak patrzycie? – kobieta tymczasem jazgotała dalej. – Albo to nieprawdę mówię, kawkę pijecie, o pierdołach sobie tam w kantorku gadacie, a ludzie tu godzinami wyczekują – piekliła się. – No i czemu pan jeszcze mnie nie kasuje, czekam i czekam.

– Najpierw muszę się zalogować – wciąż starałem się zachować spokój. – Jeśli tego nie zrobię, to pani na pewno nie obsłużę.

Zobacz także:

Kątem oka dostrzegłem wzburzenie innych klientów, którzy ustawili się z wózkami za rozindyczoną kobietą, patrzyli na nią niechętnie, sykali, aby się uciszyła. Ale to tylko spotęgowało jej wściekłość.

– Jeszcze mi taki... będzie groził – odwróciła głowę w stronę ludzi stojących za nią. – Sami państwo słyszeli…

To nie robota jest okropna, tylko ludzie

Nie powinienem był dać się wciągnąć tej kobiecie w pyskówkę. Byłem przecież kierownikiem tego sklepu i do moich obowiązków należało także dbanie o jego dobry wizerunek. Nie powinienem był zwracać uwagi na złośliwości i bez słowa zacząć ją obsługiwać. Takiego zachowania wymagałem przecież zawsze od swoich pracowników. Ale ta baba obrażała swoim zachowaniem i niegrzecznymi uwagami nie tylko mnie, ale także moje koleżanki, pracujące na sąsiednich kasach.

– Wcale pani nie grożę – powiedziałem uprzejmie. – Tylko grzecznie tłumaczę. Ale nie rozumiem, co pani chciała powiedzieć, nazywając mnie takim… To znaczy jakim? – spytałem spokojnie, chociaż wszystko się we mnie w środku gotowało.

– Jak to? – parsknęła kobieta pogardliwie. – Przecież wszyscy wiedzą, że w tych waszych sieciówkach pracują najgorsze nieroby, co to gdzie indziej pracy nie znajdą – wzruszyła ramionami. – No, bo kto porządny by robił za takie śmieciowe pieniądze, jakie u was się zarabia.

Słysząc te słowa, tak się wkurzyłem, że ledwie udało mi się zalogować na kasowym komputerze, a kasetka z pieniędzmi o mało co mi nie spadła na podłogę. Najchętniej wyszedłbym z kasy, wziąłbym tego bezczelnego babsztyla za barchatki i wyniósł ze sklepu. Ale przecież nie mogłem tak zrobić, byłem tu kierownikiem…

– To dlaczego pani u nas kupuje? – spytałem tylko jadowicie.

– Tanio macie – kobieta wzruszyła ramionami, wyciągając z koszyka kilka pełnych foliówek mandarynek i pomarańczy. – W innym razie bym tu nie przychodziła.

Gdy zszedłem z kasy, w głowie miałem karuzelę z konikami i całą orkiestrą trąbek, nie czułem rąk ani tej części ciała, na której siedziałem. W uszach mi huczało od cyfr, brakujących drobnych, pytań klientów, bezczelności niektórych z nich.
 Odetchnąłem dopiero w domu, gdy żona postawiła przede mną talerz ulubionego kapuśniaku.

– Kochanie, przecież ty się ledwo trzymasz na nogach – pokręciła głową, siadając przy mnie. – Ja nie wiem, czy to jest praca dla ciebie, masz przecież studia, mógłbyś znaleźć coś lepszego…

– Praca jak każda inna – odparłem.

– Ale w rzeczywistości to nie robota jest okropna, tylko ludzie. Myślą, że jak płacą, to mogą dziewczyny na kasach poniżać, ubliżać im.

– Wiem, sama nieraz widziałam – żona skinęła głową. – Aż mi czasem głupio było, bo pomyślałam o tobie.

– Ja to nic, jestem kierownikiem, nie mam na co dzień kontaktu z klientami, dzisiaj to była wyjątkowa sytuacja, ale te kasjerki to są biedne – powiedziałem. – Ludzie ich nie szanują, a one tak ciężko pracują.

Nie od razu ją poznałem

Kilka tygodni później dostałem awans na dyrektora rejonowego. Miałem teraz zarządzać wszystkimi sklepami naszej sieci w całej dzielnicy, a było ich osiem. Dość sporo, więc i roboty miałem niemało. Tym bardziej, że do moich obowiązków należało także dbanie o nabór nowych pracowników, rozmowy z nimi, właściwa selekcja.

W nowym kwartale zamierzaliśmy otworzyć duży sklep blisko dworca kolejowego. Taka lokalizacja oznaczała, że przez cały dzień będą tam tłumy, nie tylko mieszkańców miasta, ale i przyjezdnych. Więc i personel w takim miejscu powinien być odpowiedni – z dużym doświadczeniem w handlu, odporny na różne zachowania klientów (także na ich chamstwo, tak ostatnio częste) i umiejący sobie z nimi radzić. A wiadomo, młode dziewczyny, zaraz po szkole, te, których podań o pracę miałem najwięcej, przeważnie nie nadawały się do takiej placówki. Miałem więc twardy orzech do zgryzienia.

Ogłosiłem nabór pracowników w gazecie oraz zostawiłem ofertę w urzędzie pracy. Tam też w następnym tygodniu miałem się spotkać z kandydatami. Niespodziewanie przyszło ich bardzo dużo. W korytarzu kłębił się tłum, głównie dziewczyn i młodych kobiet. Czekało mnie więc parę godzin przeprowadzania rozmów kwalifikacyjnych. No ale nabór musiał być zrobiony.

Dochodziło południe, a ja byłem coraz bardziej zniechęcony. Kandydatkami były głównie osoby niemające pojęcia o pracy w handlu, które nie potrafiły odpowiadać na moje dość proste pytania. Udało mi się odłożyć zaledwie kilka podań do ewentualnego rozpatrzenia. A to było zdecydowanie za mało.

Gdy weszła następna kobieta i usiadła naprzeciwko mnie, nie od razu ją poznałem. Dopiero po kilku moich pytaniach, gdy nieoczekiwanie zdenerwowała się i poczerwieniała na twarzy, zorientowałem się, kogo mam przed sobą. Ona też chyba dopiero wtedy mnie poznała, przygryzała usta, uciekła spojrzeniem w bok, wyraźnie zmieszana i zawstydzona. To była tamta jazgocząca klientka, która nazwała nas nierobami, a naszą pracę śmieciową. Wtedy gdy siedziałem na kasie, bo zabrakło mi pracowników w sklepie.

A teraz wciąż pieniędzy brakuje

Mogłem się na niej teraz odegrać, powiedzieć coś złośliwego. Że sama stara się o śmieciową posadę dla nierobów. Ale zadawałem rutynowe pytania, przyglądając się jej uważnie. Wyglądała jakoś lepiej, dostrzegłem nawet ślad makijażu na jej twarzy, włosy miała od fryzjera, ubrana była w elegancki płaszcz.

– Jakie ma pani doświadczenie w handlu? – spytałem.

– Kiedyś, jak były te ajencje, mieliśmy z mężem piekarnię – odparła szybko. – Nawet nieźle nam szło, ale mąż umarł... – pokręciła głową.

– Przerwę miała pani dużą – spojrzałem na jej CV.

– Musiałam córce pomóc, chłop ją zostawił z dzieciakami, kto miał się nimi zająć, jak ona na dwóch etatach harowała – pochyliła głowę. – A teraz wciąż pieniędzy brakuje, muszę dorobić, wnuki rosną, wydatki coraz większe…

Milczałem przez dłuższą chwilę, patrząc na jej zgarbioną sylwetkę, pochylone ramiona, opuszczoną pokornie głowę. Jakże mało przypominała siebie samą z tamtego dnia, gdy jazgotała na mnie i obrzucała złośliwościami. I nagle kobieta podniosła głowę, popatrzyła mi prosto w oczy i powiedziała:

Bardzo mi zależy na tej pracy, nawet pan nie wie, jak bardzo – wciąż patrzyła mi w oczy. – Potrafię pracować, nie boję się ciężkiej roboty, proszę mnie przyjąć – prosiła.

Jej oczy zaszkliły się od łez. Chyba nie udawała...

Popatrzyła mi w oczy i westchnęła ciężko

Milczałem wciąż. Pomyślałem, że mam ją w garści, jeszcze mogłem się na niej odegrać, za tamtego nieroba, mogłem jej pokazać, kto tu rządzi i nie przyjąć jej do pracy – ja, kierownik ze śmieciowego, jej zdaniem, sklepu. I właściwie nie powinienem jej brać pod uwagę, chociażby ze względu na wiek i tamtą awanturę…

– Wiem, że pan źle o mnie myśli – głos kobiety zadrżał. – Wtedy tak nieładnie się zachowałam, wie pan kiedy… Ale ja naprawdę będę dobrym pracownikiem, sam się pan przekona – prosiła żarliwie. – I poradzę sobie ze wszystkim, z klientami też, nawet z tymi… – urwała i zaczerwieniła się, pewnie dotarło do niej, że trochę się zagalopowała.

I wtedy pomyślałem, że ona rzeczywiście będzie dobrym pracownikiem i poradzi sobie bez trudu z najbardziej uciążliwymi klientami. Już ona o to zadba, by nikt nie obrażał ani nie upokarzał kasjerek. Ta kobieta siedząca teraz przede mną! Ona sama była swoimi najlepszymi referencjami.

– Zadzwonię do pani jutro – powiedziałem, kończąc rozmowę.

– To znaczy, że nie dostanę tej pracy, skoro tak pan mówi – spuściła głowę.

– Jutro zadzwonię i podam termin szkolenia – uśmiechnąłem się do niej, po raz pierwszy, odkąd tu weszła.

Wstała, popatrzyła mi prosto w oczy, westchnęła ciężko.

– Dziękuję panu i proszę wybaczyć starej, niemądrej kobiecie – powiedziała cicho.

– Proszę tak o sobie nie mówić, bo nie będę mógł pani zatrudnić – roześmiałem się pod nosem. – Niech pani poprosi następną osobę.

Oddaliła się od mojego biurka szybkim, lekkim krokiem, jakby jej lat ubyło. I nie wiem, czy mi się tylko zdawało, czy usłyszałem od drzwi ciche „przepraszam”.