Z autobusu wysiadłam w ostatniej chwili, zanim kontroler doszedł do mojego miejsca. Znowu zapomniałam kupić biletu i jechałam na gapę, jednak na szczęście udało mi się uniknąć wpadki. Zadowolona pobiegłam w stronę bloku koleżanki. To miała być tylko popołudniowa kawa, ale zmieniła się w kolację, a potem degustację domowej nalewki, którą zrobiła Bożena.

Od tak dawna nie widziałam się z dziewczynami, że postanowiłam zlekceważyć fakt, iż następnego dnia zaczynam dzień zebraniem o ósmej trzydzieści, i zostałam u dawnej przyjaciółki trochę dłużej. Gdy Ada podrzuciła mnie samochodem pod blok, było już późno. Myślałam tylko o tym, żeby jak najszybciej położyć się do łóżka. Już idąc po schodach, zaczęłam szukać w torebce kluczy do mieszkania, ale grzebanie nie przyniosło efektów.

– Co, u diabła? – mruknęłam, zatrzymując się pod własnymi drzwiami. – Gdzie te klucze?

Nadal przetrząsałam torebkę, aż nagle uświadomiłam sobie, że wychodząc z domu, włożyłam klucze do kieszeni długiego blezera, który służył mi jako jesienny płaszcz. A ten został u Bożeny! Zapomniałam o nim pewnie dlatego, że kiedy wychodziłyśmy, było ciepło.

– No to pięknie! – syknęłam ze złości i walnęłam pięścią w drzwi.

Prawdziwy profesjonalista

Oczywiście nic to nie dało. Nadal nie mogłam dostać się do własnego domu. Pomyślałam, żeby jechać do Bożeny po klucze, ale szybka inspekcja zawartości portfela wykazała absolutny brak gotówki na taksówkę, a autobusami nocnymi tłukłabym się tam chyba do rana. Zrezygnowana i zła usiadłam na własnej wycieraczce i otworzyłam przeglądarkę internetową w telefonie. Musiałam znaleźć ślusarza, który awaryjnie, w ekspresowym trybie, otworzy mi drzwi.

– Jaki adres? – zapytał zaspanym głosem trzeci z kolei fachowiec, do którego się dodzwoniłam.

Zobacz także:

Pozostali, choć figurowali w spisie firm jako „pomoc ślusarska 24 godziny na dobę”, najwyraźniej nie pracowali tej nocy. Podałam mu adres i oparłam się o drzwi. Starałam się nie katować myślami, jaka jestem głupia, że zapomniałam tego blezera z kluczami w kieszeni. „Już jedzie tu ślusarz, za chwilę otworzy drzwi, w szufladzie biurka mam zapasowy klucz, więc wszystko dobrze się skończy – myślałam. – Zdążę rano wstać i wyszykować się na zebranie. I koniecznie muszę jeszcze rano skserować sobie w recepcji tę książkę z przepisami na nalewki, którą pożyczyła mi Bożena. Była w księgarniach, ale kosztowała krocie, no i w końcu od czego jest firmowe ksero?!”

– Dobry wieczór, to pani mnie wzywała? – huknął ktoś nade mną i zorientowałam się, że musiałam się nieco zdrzemnąć.

Wstając pośpiesznie, przytaknęłam, że owszem, to ja nie mogę się dostać do domu. Ślusarz, dość młody, był bardzo pewny siebie. Nachylił się i niemal dotknął nosem dziurki od klucza, starannie oglądając zamki. A potem otworzył swój czarny kufer i moim oczom ukazała się kolekcja srebrzyście połyskujących narzędzi. Domyślałam się, że to profesjonalne wytrychy, każdy w nieco innym kształcie. Musiało ich tam być ze trzydzieści, do tego zwykłe śrubokręty i klucze, ale też inne przyrządy, które dla mnie wyglądało bardzo tajemniczo. „Profesjonalista” – pomyślałam z zadowoleniem, bo z takim arsenałem mój ślusarz nie mógł przegrać z trzema zamkami antywłamaniowymi, które kazałam zamontować w drzwiach.

Zdecydowanie nie był wzorem dyskrecji

– Hm, ma pani trzy zamki antywłamaniowe – mruknął z namysłem fachowiec, a ja się od razu zaniepokoiłam. – Normalnie to sprawa nie do zrobienia, ale pani się nie martwi. Ja tu mam sprzęt najwyższej klasy, niemiecki! – rzucił z dumą, wskazując na kufer. – Pani szczęście, że mnie pani znalazła. Taki sprzęt jak ja to mało kto w Polsce ma. Może tylko policja czy jakieś inne służby specjalne, pani wie...

Nie wiedziałam, ale odetchnęłam z ulgą i kucnęłam, by przyjrzeć się, jak pan Darek, bo tak się przedstawił, delikatnie i z wprawą manipuluje coraz to innymi narzędziami w dziurkach od kluczy.

– No, pierwszy odpuścił! – stwierdził z zadowoleniem po kwadransie. – Ale lekko nie poszło. Wie pani, ja widziałem już takie zamki, że żaden wytrych nie poradzi. U celebrytów też nieraz robiłem. Zna pani takiego polityka…? – tu wymienił nazwisko, a ja przytaknęłam, bo kojarzyłam je z telewizji i gazet.

– No to u niego raz awaryjnie otwierałem. Sześć zamków ma, widać boi się włamania. Ale powiem pani, że to nie oni powinni się bać kradzieży, tylko ich się trzeba bać, no nie? Bo wiadomo, że to politycy kradną!

Wymamrotałam coś w odpowiedzi, bo nie miałam ochoty wdawać się w dyskusję o polityce, ale pan Darek kontynuował niezrażony.

– A raz robiłem u jednej aktorki. Zna pani taką…? – znowu wymienił nazwisko, a ja przytaknęłam, bo co tydzień oglądałam ją w serialu.

– No to jej mąż to bankowiec jest. Ci to dopiero kradną! Chata taka, że nie widziałem, na co patrzeć! Mówię pani, nakradł się ten jej mąż potąd – pan Darek dotknął czoła wygiętym wytrychem. – Bo przecież uczciwy człowiek tyle nie zarobi przez całe życie, co on w rok! Mówię pani, tyle razy robiłem u różnych znanych ludzi i wszyscy oni tak się nachapali, że głowa mała. A uczciwy człowiek to ledwie koniec z końcem wiąże…

Drugi zamek był bardziej oporny, więc nim ślusarz go rozbroił, wysłuchałam jeszcze trzech historii o jego zamożnych i znanych zleceniodawcach. Pan Darek zdecydowanie nie był wzorem dyskrecji i z chęcią rozprawiał o tym, jaki kto ma dom, jak bardzo jest bogaty i co u niego stoi na stoliku w przedpokoju.

– O, jeszcze pani powiem…– rzucił, ocierając kroplę potu z czoła, bo od dłuższego czasu mocował się z trzecim zamkiem – taką historię. Wezwał mnie raz ten jeden kucharz, co występuje w telewizji, wie pani, który?

Owszem, znałam nazwisko kucharza. Nawet lubiłam jego programy, bo prowadzący wydawał się sympatyczny i pokazywał, jak gotować niedrogo i smacznie.

– No więc ten właśnie. Myśli pani, że on taki miły, fajny, co? A ja pani powiem: ten to dopiero się nachapał w życiu! Chałupa luksusowa, samochód sportowy na podjeździe, widać, że sporo w tej telewizji zarabia.

Najtrudniej jest zauważyć wady u siebie

Chciałam wtrącić, że ewentualne wysokie gaże kucharza nijak się mają do jego cech charakteru, ale bałam się, że panu Darkowi zadrży ręka i nie otworzy ostatniego zamka, a dochodziła już druga w nocy. Mruknęłam więc tylko coś wymijająco, coraz bardziej poirytowana powtarzanym przez niego frazesem, że „wszyscy kradną”. Niestety, fachowiec rozwinął ostatnią myśl.

– No i mówię pani, żaden uczciwy człowiek tyle nie zarobi! To czyste złodziejstwo jest, ja pani mówię, ta cała telewizja! No bo czy to nie złodziejstwo, żeby płacić za abonament, a do tego jeszcze stówkę miesięcznie za kablówkę? I za co to? Żeby takiego kucharzynę oglądać, jak jakieś pomidory kroi? No mówię: złodziejstwo i tyle. Wszyscy oni złodzieje, mówię pani.

Przewróciłam oczami za jego plecami. Niewiele obchodziły mnie zarobki innych ludzi. Pracowałam ciężko i uczciwie, żeby zarobić na swój abonament i kablówkę plus oczywiście parę innych rzeczy, i uważałam, że nic mi do tego, że komuś w życiu wiedzie się lepiej niż mnie. Żyłam uczciwie – tak myślałam. Ale zrozumiałam, że pan Darek najwyraźniej czuje się pokrzywdzony przez los i lubi dać temu wyraz.

– No! Gotowe! – wykrzyknął, gdy w końcu udało mu się przezwyciężyć opór ostatniego zamka i drzwi stanęły otworem. – Proszę bardzo, 200 złotych się należy. Uczciwa stawka, chociaż praca całodobowa. Ale my, uczciwi ludzie, musimy trzymać się razem – mrugnął do mnie, a ja poszłam do biurka po gotówkę.

– Dziękuję.

Podałam mu banknoty, szczęśliwa, że weszłam wreszcie do domu i że skończyło się wysłuchiwanie złodziejstwie wszystkich wokół.

– Faktycznie, dobry ma pan sprzęt – dorzuciłam na koniec z uprzejmości.

– A, bo to niemiecki, wie pani – wyprężył się z dumą. – Takiego w Polsce nie kupisz. To najlepsze narzędzia na świecie!

– Skąd pan go ma? Za granicą pan kupił?

– A gdzie tam kupiłem! – machnął ręką, zatrzaskując kuferek. – Kiedyś u jednego Niemca robiłem, ale Szkop mało płacił, więc odchodząc, zabrałem z sobą te małe cacka… – z czułością wskazał na walizeczkę. – Mówiłem, najlepsze, jakie można mieć, prosto z Niemiec. No, to do widzenia.

– Do widzenia – wymamrotałam osłupiała.

„Wszyscy kradną” – powtórzyłam w myślach słowa ślusarza, patrząc jego na plecy znikające na schodach klatki schodowej. A potem pomyślałam o tej książce, którą zamierzałam skserować na firmowym papierze, przy użyciu firmowej maszyny i firmowego tonera. I stwierdziłam, że chyba jednak będzie uczciwiej, jeśli zapłacę za nią w księgarni. I może kupię wreszcie bilet miesięczny, żeby nie jeździć na gapę co drugi kurs. Żeby powiedzenie „wszyscy kradną” jednak nie okazało się prawdą. Bo czasem najtrudniej jest zauważyć wady u siebie. Dopiero taki anegdotyczny pan Darek i jego narzędzia od Niemca pomagają nam dostrzec niewygodną prawdę…