Były małżonek dał mi przy rozwodzie nieźle popalić. Nie tylko kłócił się o każdy kubeczek i widelec, ale zagarnął też wszystkich wspólnych znajomych. Zawsze był z niego niezły bajerant, więc bez trudu przekonał otoczenie, że to ja jestem ta zła. Bliskie koleżanki nagle przestały mieć dla mnie czas.

Wakacje

Musiałam od tego odpocząć. Jak? Leżąc na plaży! Gdzie? A czemu by nie nadszarpnąć oszczędności i nie spędzić tygodnia w Tunezji? W końcu, nie co dzień się człowiek rozwodzi! Na lotnisku kłębił się tłum, miałam wrażenie, że pół Katowic jedzie na urlop. Stałam w niekończącej się kolejce wściekła jak osa, popijając wodę. Potem wrzuciłam butelkę do torebki i zapomniałam o niej. Dopiero gdy prześwietlili mi podręczny bagaż, zrobiła się afera. Powiedziałam do celniczki, że zaraz wypiję resztę wody i wyrzucę butelkę. Ona kłóciła się ze mną, że nie mogę. Zaczęła się jałowa dyskusja. Wtedy usłyszałam męski głos: – Huczna impreza była wczoraj? Pragnienie dokucza? Popatrzyłam na niego, delikatnie rzecz ujmując, chłodno. Wyglądał nawet sympatycznie i miło się uśmiechał, ale ja byłam przecież cięta na cały męski ród. Pod ciężarem mojego spojrzenia uśmiech szybko zniknął mu z twarzy. Samolot miał opóźnienie, więc poszłam do barku coś zjeść. – Przepraszam, czy możemy się dosiąść? Wszystkie stoliki są zajęte – to znowu był on! Tyle, że tym razem stała obok niego młoda, śliczna dziewczyna. „No tak, kolejny Marcinkiewicz, zamienił żonę na młodszy model” – pomyślałam z goryczą. Mój eks też zachował się klasycznie i rzucił mnie dla małolaty! Ale nie chciałam być niegrzeczna. Niechętnie skinęłam głową. Usiedli. Dziewczyna była miła, on również bardzo się starał, ale rozmowa nie kleiła się, niewątpliwie z mojej winy. Dowiedziałam, że oni też jadą do Hammamet, ale nie usłyszałam nazwy hotelu. Miałam nadzieję, że nie do mojego!

Lepiej późno niż wcale

Jak pech to pech. Oczywiście byliśmy zakwaterowani w tym samym hotelu. Postanowiłam, że przestaję zwracać na niego uwagę. Do diabła z facetami! Przyjechałam odpocząć, przeczytać na plaży kilka książek, odzyskać siły po rozwodzie. A ten podtatusiały lowelas? Jego panienka, jego problem. Szybko okazało się, że jednak to także mój kłopot. Wpadaliśmy na siebie na plaży, w restauracji, na basenie i za każdym razem „pan od kaca” (jak go złośliwie nazwałam, choć miał na imię Grzegorz) zagadywał do mnie. Naprawdę starałam się go unikać, podczas posiłków siadałam w najdalszym kącie sali, nad morzem próbowałam zniknąć mu z oczu. Niestety, zawsze mnie wypatrzył, jakbym miała na sobie odblaskową kamizelkę. Obserwowałam z zazdrością nienaganną fi gurę jego młodziutkiej towarzyszki i nic nie rozumiałam. O co mu chodzi? Ma uwieszoną na ramieniu blond piękność, czego chce ode mnie – dojrzałej kobiety z fi gurą daleką od ideału? Ze złości już byłam gotowa posądzać go o zainteresowanie łóżkowymi trójkątami... A potem zaczęłam się bać, że oberwę od jego dziewczyny parasolką po głowie. Miło się uśmiechała, ale nie odezwała się do mnie ani słowem. Niech on wreszcie zostawi mnie w spokoju! Nie chcę mieć kłopotów! Wybrałam się na dwudniową wycieczkę po pustyni i fantastyczny rajd dżipami. Ten wyjazd miał dodatkowy wielki plus, Grzegorz i małolata zostali w hotelu! Na wycieczce poznałam bardzo sympatyczne małżeństwo. Właściwie ciągle trzymaliśmy się razem. Liczyłam, że będziemy wspólnie spędzać czas także po powrocie do hotelu, może „pan od kaca” wreszcie przestanie mnie zaczepiać? Myliłam się! Wieczorem spotkałam Ewę i Jurka na drinku w hotelowym barze. Oglądaliśmy zdjęcia z wyprawy na pustynię. Nagle jak spod ziemi pojawił się Grzegorz. – O, miło mi, że znów panią widzę! Nie wiedziałem, co się stało – wyglądał naprawdę na uszczęśliwionego! Ewa z Jurkiem wymienili znaczące spojrzenia i mimo moich protestów wyszli na taras. No tak, nie wiedzą, z kim Grzegorz przyjechał na wakacje. Żeby sprowadzić go na ziemię, zapytałam gdzie jest jego żona. – Jaka żona? – spytał zdumiony. Wyjaśniłam więc, nie bez złośliwości, że chodzi mi o tę młodziutką dziewczynę, niemal dziecko, uwieszoną zwykle na jego ramieniu. I wtedy Grzegorz… wybuchnął śmiechem. Dawno nie słyszałam, by ktoś tak się śmiał, głośno i serdecznie, aż ludzie zaczęli zerkać w naszą stronę. – Skąd ta nagła wesołość, jakiś dowcip się panu przypomniał? – wycedziłam. – Ania to moja córka! – oznajmił Grzegorz, wciąż krztusząc się ze śmiechu. Osłupiałam. Czy to możliwe, że taki, wyglądający najwyżej na czterdzieści lat facet, mógł mieć dorosłą córkę? – Patrzyłam na was i wymyśliłam sobie, że jest pan wielbicielem „kwaśnych jabłek” – zaczęłam się tłumaczyć. – Może przez to, że córka nie jest podobna do pana. – Ania to skóra ściągnięta z matki – przyznał. – Na szczęście ma lepszy charakter od byłej żony. „Była żona” – jak to ładnie brzmiało! Od razu spojrzałam na niego przychylniej. Zaczęliśmy rozmawiać. Coraz lepiej czułam się w jego towarzystwie. Przeszliśmy na „ty”. Był błyskotliwy, a do tego przystojny, z rozbrajającym uśmiechem i pięknymi oczami. Powiedział, że rozwiódł się kilka lat temu, kiedy Ania była jeszcze dzieckim. Eksmałżonka utrudniała mu jednak kontakty z jedyną córką. – Chciała mi dopiec, mimo że decyzję o rozwodzie podjęliśmy wspólnie, po tym jak nasze uczucia kompletnie się wypaliły – powiedział z żalem. – A boksując się ze mną, najmocniej uderzyła w dziecko. Teraz, gdy Ania ma już 19 lat, próbuję naprawić nasze relacje. Zaproponowałem jej nawet, żeby po wakacjach zamieszkała u mnie. Jest już dorosła, matka nie może się sprzeciwić. – A co na to twoja aktualna towarzyszka życia? – zapytałam wręcz bezczelnie, sama nie mogłam się sobie nadziwić, że tak z butami wchodzę w jego życie. Grzegorz delikatnie się uśmiechnął: – Od dwóch lat mieszkam sam. Przyznaję – odetchnęłam z ulgą. Co się ze mną działo? Ten facet coraz bardziej mi się podobał! Długo rozmawialiśmy, usta nam się nie zamykały. Rozstaliśmy się dopiero o trzeciej nad ranem. Żałowałam, że nieporozumienie z jego córką nie wyjaśniło się wcześniej! Mogłam z nim spędzić cudowny tydzień, a tymczasem już pojutrze trzeba wracać do Polski! Pewnie gdy tylko koła naszego samolotu dotkną lotniska w Katowicach, ta znajomość się skończy. Ze zdziwieniem odkryłam, że myśląc o tym, czuję w sercu smutek.

Czy zagrają nam marsz weselny?

Życie pisze czasem niezwykłe scenariusze. Wyjechałam, żeby zapomnieć o całym męskim rodzie, a wróciłam… z wymarzonym mężczyzną. Tak! Spotykamy się teraz codziennie. Grzegorz o mnie nie zapomniał. Następnego wieczora po przylocie zaprosił mnie do kawiarni. Na spotkanie przyniósł czerwoną różę. Czuję się jak zakochana nastolatka. I co w tym złego? Na prawdziwą miłość zawsze jest pora. Warto było czekać. Czuję się uskrzydlona, szczęśliwa, przestałam być zgryźliwa i cyniczna. Dawni znajomi znów do mnie dzwonią, najwyraźniej moje pozytywne nastawienie do świata ich także przyciąga. Tyle, że tym razem to ja nie mam dla nich zbyt wiele czasu. Bo… na razie to jeszcze tajemnica, ale co tam! Planujemy z Grzegorzem zamieszkać razem. A później, kto wie? Jeśli nadal będzie nam dobrze razem, jeśli się zgramy, zaakceptujemy siebie nawzajem, to może pójdziemy ramię w ramię w rytm marszu Mendelssohna?