– Synku, z jednym jądrem też można funkcjonować. Nie jesteś jedyny. Wszystko będzie dobrze, zobaczysz – mówiła moja mama już po wszystkim, gdy okazało się, że mam guza jądra i lekarze zadecydowali o jego usunięciu.

Tak, tylko że wtedy miałem jedenaście lat i wcale nie myślałem o przyszłości, dziewczynach, zakładaniu rodziny. Dla mnie wszystko, co złe, zaczęło się w wieku dojrzewania. Byłem gotowy do miłości, hormony buzowały, koledzy chwalili się swoimi łóżkowymi sukcesami, a ja wciąż byłem prawiczkiem i nie zanosiło się na żadną zmianę. Chodziłem z kilkoma dziewczynami, ale gdy wydawało mi się, że oczekują ode mnie czegoś więcej, wycofywałem się. Nawet mi było niekiedy ich szkoda, bo wyglądało na to, że rzucam je dla kaprysu, pobawiłem się i skaczę z kwiatka na kwiatek.

Nie radziłem sobie świetnie

Nie zwierzałem się nikomu ze swoich problemów. Poza psychologiem, do którego poszedłem kiedyś wprost z ulicy – z głupia frant. Po prostu odczułem potrzebę, żeby o tym porozmawiać.

Proszę się nie martwić. Znam mężczyznę, który nie ma obu jąder, nasienie ma w banku i sobie świetnie radzi
– pocieszył mnie, gdy opowiedziałem mu, co mnie trapi.

Ja miałem co prawda jedno jądro, nie miałem nasienia w banku i nie radziłem sobie świetnie. Szczerze mówiąc, w ogóle sobie nie radziłem. Na następną wizytę już się nie umówiłem, uznałem, że szkoda czasu.

Jeszcze kilka razy podejmowałem próbę stworzenia związku z dziewczyną, ale za każdym razem kończyły się fiaskiem. Z mojej winy. Bo gdy tylko pomyślałem sobie, że za chwilę muszę powiedzieć dziewczynie o tym nieszczęsnym jednym jądrze, natychmiast czułem jakąś blokadę. Czego się bałem? Że mnie wyśmieją albo że nie będą chciały spotykać się z niedorobionym facetem, za jakiego się miałem. Sądziłem, że każda dziewczyna chciałaby mieć stuprocentowego mężczyznę, a takim, niestety, nie byłem.

– Myślę, że żadnej tak naprawdę nie pokochałeś – stwierdził kiedyś mój ojciec.

Zobacz także:

Umówiliśmy się na piwo i niemal siłą wyciągnął ze mnie, czym się gryzę.

Musisz się przemóc, nie masz pewności co do dziewczyn, ich uczuć. Jeśli naprawdę kocha, zrozumie. Ale ty też musisz naprawdę kochać, to podstawa.

Łatwo mówić! Nie znosiłem dobrych rad. Sądziłem, że nikt nie jest w stanie mnie zrozumieć. A jeśli nie może mnie zrozumieć, nie jest w stanie mi pomóc. Gdy jedna z ostatnio poznanych dziewczyn zagroziła, że odbierze sobie życie, jeśli ją rzucę, postanowiłem już nie eksperymentować. Ewka groźby na szczęście nie spełniła, szybko pocieszyła się kimś innym. Ja jednak przez blisko dwa lata omijałem płeć piękną szerokim łukiem, żeby mnie nie kusiła.

Był to czas, kiedy częściej zaglądałem do kieliszka. W ten sposób szukałem zapomnienia. Owszem, na jakiś czas pomagało, ale potem było jeszcze gorzej. Moi znajomi pozakładali rodziny, zostali tatusiami, a ja wciąż byłem sam. W środowisku miałem opinię podrywacza, ale nie chciałem jej zmieniać. Lepsze to niż ośmieszenie.

Chciałem nawet pożyczyć od znajomych jakieś dziecko

Wszystko się zmieniło, gdy poznałem Małgosię. Olśniło mnie, że mogę poszukać szczęścia wśród dziewczyn czy kobiet po przejściach, doświadczonych przez los. Uznałem, że kobieta, która ma dziecko, niekoniecznie będzie chciała mieć ich więcej. Nie zniósłbym bowiem sytuacji, kiedy okazałoby się, że brak jednego jądra uniemożliwia spłodzenie potomka. Niby lekarze twierdzili, że mogę mieć dzieci, ale do końca im nie wierzyłem. Przez lata przywykłem do myśli, że nie będę ich miał.

W każdym razie zacząłem się rozglądać za kobietami z dziećmi. Gdzie? Na placu zabaw, w parkach, gdzie spacerowały kobiety z wózkami lub ze starszymi dziećmi, w pobliżu przedszkoli. Trochę się bałem, że wezmą mnie za zboczeńca, więc starałem się być ostrożny. Małgosia od razu wpadła mi w oko. Była śliczną młodą kobietą, na placu zabaw zawsze towarzyszył jej malutki chłopczyk, Krzyś. Nie wiedziałem, jak ją zagadać. Już chciałem nawet pożyczyć od znajomych jakieś dziecko, by pójść z nim na plac zabaw i zagadać do tej nieprzeciętnej dziewczyny. Nie miałem co prawda pewności, czy rzeczywiście Krzyś nie ma tatusia, ale postanowiłem zaryzykować. Chyba czułem, że tym razem może mi się udać...

Los w końcu mi dopomógł. Było to dokładnie w Dniu Dziecka, więc dzieci z mamusiami przyszło sporo. Usiadłem na jedynej wolnej ławce i niedługo potem usiadła na niej także Małgosia z Krzysiem.

– Usiądź spokojnie i zjedz lody, bo ci spadną – mówiła do synka.

Krzyś jednak wiercił się, jakby ławka parzyła go w pupę. I oczywiście po chwili miałem na spodniach lody, czekoladowe. Nigdy nie zapomnę wyrazu twarzy Małgosi, mało się nie rozpłakała.

– Przepraszam za mojego synka – wykrztusiła. – Nie mam pojęcia, jak to się stało. Najmocniej pana przepraszam.

Potem zaczęła strofować Krzysia i wyrzucać sobie, że zgodziła się kupić mu lody z okazji Dnia Dziecka. Malec spoglądał z żalem na pusty wafelek.

– Nic nie szkodzi – powiedziałem. – Bywają gorsze nieszczęścia.

Naprawdę się pan nie gniewa? Proszę – podała mi paczkę chusteczek. – Jak mogę to panu zrekompensować?

– Proszę dać się zaprosić z synkiem na lody. To przecież on poniósł stratę.

Odżyłem i uwierzyłem w siebie

Okazało się, że Małgosia rzeczywiście sama wychowuje Krzysia. Tatuś prysnął za granicę, gdy tylko usłyszał wiadomość o ciąży. Udało mi się wpasować w temat, ponieważ od razu dodałem, że jedni uciekają przed dziećmi, drudzy mogą ich nigdy nie mieć. I tak od słowa do słowa powiedziałem, co mi leży na sercu, choć było to dla mnie krępujące. Męczyłem się okropnie, jąkałem, kilka razy powtarzałem to samo. Małgosia słuchała uważnie, nie przerywając mi. Nie wiedziałem, czy jeszcze zechce się ze mną spotykać.

Chciała! Nie przypuszczałem, że życie może być tak piękne. Dzięki Małgosi odżyłem i uwierzyłem w siebie. Zimą wzięliśmy ślub, a niedługo, dokładnie w Dniu Ojca zostanę ojcem. Niesamowite, prawda? Krzyś już nie może się doczekać, nie mówiąc o mnie. Moje wcześniejsze obawy okazały się płonne. Skąd mogłem jednak wiedzieć?