Przez wiele lat byłam przekonana, że jestem nieatrakcyjna, bo... zbyt gruba. Ten brak akceptacji własnego ciała zaczął się, gdy weszłam w wiek nastoletni. Czego ja nie robiłam, żeby tę grubokościstą budowę przemienić w modny wieszak. Tak bardzo chciałam być chuda, że prawie zbliżyłam się do obsesji. Nie lubiłam wtedy siebie. Na długo straciłam kontakt ze swoim ciałem, odcięłam się od niego i myślałam o sobie tylko w kategoriach: „Będę piękna dopiero wtedy, gdy schudnę”.

Ten czas niezgody na siebie był niebezpieczny, bo budowałam o sobie fałszywe wyobrażenie. Przecież byłam przebojową, lubianą i atrakcyjną dziewczyną (często słyszałam, że mam charyzmę i wdzięk), a ja uważałam, że jest wręcz odwrotnie. Przełomowa była moja trzydziestka. Kryzys i wiele zmian w życiu. Wojna na wszystkich frontach. Nagle poczułam, że zniknęłam, że nie wiem, kim jestem. Do tej pory przeglądałam się w oczach ludzi, byłam zależna od ich opinii i ocen.

Zaczęłam jednak nad sobą pracować. Przeszłam terapię, w której wracałam do miłości do siebie, szacunku, podziwu, sympatii. Poczułam ulgę! Zaczęłam dostrzegać, że ludzie bardzo chcą ze mną przebywać, rozmawiać. Że moja głowa, ich zdaniem, jest fascynująca. Zrozumiałam, że mam piękną osobowość. Rozumiem ludzkie słabości, bo sama byłam słaba. Na tym zbudowałam swoją siłę. Dziś czuję się piękna, a im jestem starsza, tym bardziej siebie lubię.