Jak ja się ucieszyłem! Od dawna namawiałem żonę na dziecko i wreszcie się udało… Gdy przywiozłem ich oboje ze szpitala do domu, byłem dumny i szczęśliwy.

Niestety, dość szybko mój entuzjazm znacznie osłabł. Powód? Nie mogłem się wyspać. Synek okazał się strasznym krzykaczem. Co chwila budził się w nocy i darł wniebogłosy. A że jego łóżeczko stoi w naszej sypialni, nie byłem w stanie zmrużyć oka na dłużej niż kilka minut. Oczywiście próbowałem przenieść się do pokoju gościnnego. Mówiłem Agnieszce, że pracuję, muszę być w formie i w związku z tym potrzebuję spokojnego snu. Nie chciała o tym słyszeć. Naczytała się jakichś psychologicznych porad i uznała, że taka izolacja to początek końca małżeństwa. Bo wtedy między ojcem a dzieckiem nie tworzy się więź, a żona czuje się odrzucona.

Próbowałem jej tłumaczyć, że jak umrę ze zmęczenia, to nie będę miał nawet szansy tej więzi wytworzyć, a ją porzucę na zawsze, jednak nic do niej nie docierało. Poradziła mi, żebym kupił sobie stopery do uszu.

Kupiłem, ale niewiele to pomogło. Na krzyki mojego syna okazały się za słabe. W efekcie po dwóch tygodniach bezsenności ledwie trzymałem się na nogach. Nie wiedziałem, co robić. Czułem, że jak szybko czegoś nie wymyślę, to naprawdę pożegnam się z życiem. Postanowiłem pogadać z kumplem z sąsiedniego działu. Też niedawno został ojcem, a był w znakomitej formie. Żadnych oznak zmęczenia czy niewyspania. Kilka dni temu wziąłem go po pracy na piwo i wypytałem, jakim cudem tak świetnie się czuje i wygląda.

– To proste, śpię w drugim pokoju. Moja kobieta sama mnie tam wyrzuciła. I jeszcze dodatkowe uszczelki na drzwi kazała założyć, żeby izolacja dźwiękowa była lepsza – wyjaśnił mi z uśmiechem.

– Masz szczęście, chłopie, a twoja żona dobre serce. Rozumie, że pracujesz i musisz być w formie… – westchnąłem. 

– To nie ma nic wspólnego ze szczęściem ani dobrocią. Ja po prostu potwornie chrapię. A dziecko do spania musi mieć ciszę.

Zobacz także:

– Cholera, to mam pecha. Śpię cichutko jak mysz pod miotłą – zmartwiłem się.

– No to zrób coś, żebyś zaczął chrapać. Mówię ci, nie minie tydzień, a już wylądujesz w gościnnym pokoju – poradził mi.

Po powrocie do domu zamknąłem się z laptopem w łazience i odpaliłem Internet. Było tam mnóstwo informacji i porad na temat tego, jak pozbyć się chrapania. Ale w drugą stronę – ani słowa. Nie zamierzałem się jednak poddawać. Wgryzłem się w temat no i wyszło mi, że jak wsadzę sobie coś na noc do nosa, to zacznę chrapać. Bo przegroda będzie niedrożna. Gdzieś tam w podświadomości chyba czułem, że to głupota, lecz myśl o spokojnie przespanych nocach była silniejsza. Postanowiłem spróbować. W tajemnicy przed żoną zapakowałem sobie stoper do dziurki nosowej i położyłem się do łóżka. 
Pomyślałem, że rankiem wydmucham go bez problemu, a wieczorem powtórzę operację. I będę tak robił aż do skutku. 

Przez trzy noce wszystko szło zgodnie z planem. Nie spałem za dużo, bo synek jak zwykle płakał i krzyczał, ale jak mi się już udawało na chwilę zdrzemnąć, to chrapałem, aż miło. Żona zaczęła narzekać: 

Świszczysz jak stary parowóz. Spać przez ciebie nie można. Co się z tobą dzieje? Masz zatkany nos? 

– Naprawdę? Nie mam pojęcia. Może to ze zmęczenia. Albo dlatego, że się starzeję.

Pomyślałem, że jeszcze kilka dni i moje marzenia o przeprowadzce do gościnnego pokoju się spełnią. Niestety…

Wszyscy w przychodni pokazywali mnie sobie palcami

Dzisiejszej nocy zdarzył się wypadek. Stoper, niestety, utknął mi w nosie. Nie wiem, jak do tego doszło. Może za głęboko go wepchnąłem, a może we śnie mocniej wciągnąłem powietrze. W każdym razie rankiem nie mogłem się go pozbyć. Dmuchałem, dmuchałem i nic. Próbowałem wydłubać go patyczkiem, potem wyciągnąć pęsetą, ale tylko pogorszyłem sprawę. Powędrował aż do zatok.

Nie miałem wyjścia: zamiast do pracy, musiałem pojechać do lekarza. Jak kobitka z rejestracji usłyszała, z czym przychodzę, omal ze śmiechu nie umarła. Zanim dostałem się do gabinetu, wszyscy w przychodni pokazywali mnie sobie palcami. Lekarz też się nieźle bawił.

– Pacjenci z takimi dolegliwościami mają zazwyczaj, dwa, trzy lata – uśmiechnął się.

Dopiero jak powiedziałem, po co zapakowałem sobie stoper do nosa, spoważniał.

Pomysł niezły, tyle że niebezpieczny – zamyślił się. – Ale może niech pan przywiąże do zatyczki nitkę? W razie kłopotów zawsze ją pan wyciągnie – poradził mi.

Wychodząc, pomyślałem, że z niego większy głupek ode mnie. Nitka? Przecież żona zauważy, że coś mi sterczy z nosa…