Pytany o ulubioną potrawę, odpowiada: „Urodziłem się w trakcie II wojny światowej. Wie pan, co mam na myśli. Nie jestem wybredny”. Taki jest w wielu innych dziedzinach życia. Nieco szorstki, zdystansowany, konkretny. Unika blichtru, nie bryluje na salonach. Mówi prosto i dosadnie nawet na bardzo niewygodne tematy, nie boi się krytyki ani presji mediów. „Jaka presja? Pod presją to ja pracowałem w Realu Madryt!” – mówił, kiedy zaczynał pracę z polską kadrą. Ale – co ważne – Beenhakker łączy w sobie tę szorstkość i przywiązanie do prostoty z optymizmem i pasją. Wręcz zachwyca entuzjazmem, z jakim podchodzi do własnej pracy. „Futbol jest moją dozgonną miłością” – zapewnia i dodaje, że poświęca mu 90 procent swojego życia. „Przez 40 lat nie było dnia, w którym nie chciałbym pójść do roboty. I nie ma znaczenia, czy pracuję z najlepszymi piłkarzami na świecie, czy z przeciętnymi”. Często powtarza, że „sukces w tym zawodzie w 50 procentach zależy od znajomości futbolu, a w 50 – od znajomości ludzi”. I że na boisku równie ważna jak technika, kondycja i taktyka jest motywacja. I to jest klucz do jego sukcesu.

Dzięki Beenhakkerowi po raz pierwszy w historii reprezentacja Polski zagra w finałach mistrzostw Europy. Udało mu się coś, czego nie dokonał ani legendarny Kazimierz Górski, ani tacy fachowcy jak Jacek Gmoch czy Antoni Piechniczek, mający w składzie wybitnych piłkarzy Deynę, Bońka, Lubańskiego i Latę. W kadrze Leo nie ma ani jednej gwiazdy światowego formatu. A mimo to wygrała w znakomitym stylu z bardzo silną Portugalią, prowadzoną przez najlepszego obecnie piłkarza na świecie Cristiano Ronaldo. Ten mecz, z października 2006 r., jest dziś uznawany za największy wyczyn Polaków w ostatnim ćwierćwieczu. Holendra zaś okrzyknięto wówczas cudotwórcą. On sam w swoim stylu komentował: „Nie, nie jestem żadnym cudotwórcą. Po prostu staram się dobrze wykonywać swoją pracę. Futbol to żadna magia ani czary”. Poza tym to przede wszystkim rozrywka. I Leo ma tego pełną świadomość.

O życiu prywatnym nie mówi prawie w ogóle. Zapytany kiedyś, czy zgodziłby się objąć stanowisko selekcjonera reprezentacji Anglii, odparł: „Nigdy w życiu. Mam bardzo mało czasu na życie osobiste i być może dlatego staram się je staranniej chronić. A trener Anglii może o tym zapomnieć, jest pod permanentną k o n t r o l ą mediów”. Wiadomo tylko, że na stałe mieszka w belgijskiej Antwerpii. W Warszawie wynajmuje apartament przy placu Trzech Krzyży (wcześniej, przez półtora roku, mieszkał w stołecznym hotelu Sheraton). Ma żonę i dwoje dorosłych, dobiegających czterdziestki dzieci. Syn pracuje w telewizji, córka jest nauczycielką. Jak każdy Holender kocha łyżwiarstwo szybkie, lubi podróże, golfa, wędkarstwo i cygara. To jednak tylko wąski margines. Bo jak mówi Leo, cytując Jana Pawła II: „Ze wszystkich nieważnych rzeczy na świecie najważniejsza jest piłka nożna”.

Pochodzi z portowego Rotterdamu. Był dzieckiem, gdy zmarł mu ojciec. Dlatego też już jako nastolatek musiał pracować fizycznie w rotterdamskich dokach. Po pracy grał w piłkę w amatorskich zespołach, z czasem jednak zdał sobie sprawę, że jako zawodnik wiele nie osiągnie. „Może to dziwnie zabrzmi, ale od dziecka chciałem być trenerem. Nie piłkarzem, ale właśnie trenerem. Piłkarzem byłem krótko i szybko zrozumiałem, że jeśli chcę zarobić na rodzinę, powinienem dać sobie z tym spokój” – opowiada. Pierwszy zespół poprowadził jako 23-latek, w 1965 roku, potem trenował m.in. drużyny juniorskie Feyenoordu Rotterdam i Ajaksu Amsterdam. W Ajaksie zaczęła się jego wielka międzynarodowa kariera. W 1979 roku zaczął trenować pierwszą drużynę i już po sezonie zdobył z nią mistrzostwo Holandii – a więc kraju ówczesnych wicemistrzów świata. Beenhakker z dnia na dzień stał się trenerską gwiazdą.

Kilka lat później (1987– 89) trzy razy z rzędu zdobył mistrzostwo Hiszpanii z Realem Madryt. Dwa razy prowadził reprezentację Holandii. Pracował też m.in. w Meksyku, Arabii Saudyjskiej, Turcji, Trynidadzie i Tobago. Ten ostatni zespół okazał się rewelacją mistrzostw świata w 2006 roku. Reprezentacja najmniejszego kraju, jaki kiedykolwiek wystąpił na tak wielkiej imprezie piłkarskiej i w którym jest tylko 400 dorosłych zawodników, sensacyjnie zremisowała z bardzo mocną Szwecją. Nic dziwnego, że Leo szybko stał się najpopularniejszym człowiekiem w tym karaibskim państwie. Po mistrzostwach pisano nawet, że Holender doprowadził do zjednoczenia narodu. Na pożegnanie prezydent kraju powiedział mu, że dla wysp zrobił więcej niż on sam w ciągu 17 lat. Beenhakker w takich momentach czuje, że jego praca ma sens. „To był dowód na to, jak ogromną siłę ma futbol. Przez moment Trynidad i Tobago naprawdę poczuły się jednym krajem”. W Polsce, niezależnie od wyników Euro, Leo Beenhakker już jest bohaterem. Po awansie otrzymał z rąk prezydenta Lecha Kaczyńskiego Order Odrodzenia Polski, wcześniej odebrał też Krzyż Zasługi. Jeśli z Austrii i Szwajcarii reprezentacja przywiezie medal, zostanie już chyba tylko Virtuti Militari