Chrześcijański aspekt świat, świętowanie urodzin Chrystusa, jest ważny, ale jestem daleka od sztampy „należy coś robić, bo taka jest konieczność, bo tak wypada”. Dobrze, że święta mogą być dla wielu ludzi łagodnym przystankiem, aby się zatrzymać. Gdyby potraktować je w ten sposób, by prowokowały do pozytywnych zmian, byłoby lepiej. Ważne, żeby to nie były tylko zmęczone polskie kobiety, które zabijają karpia, a potem gotują, gotują, bo tak trzeba. Zrobiła się z tych powinności fasada. Rodzaj pustej tradycji. „Powinnościowe” stawianie talerza na stole. A co by było, gdyby faktycznie ktoś zapukał tego dnia, prosząc o miejsce przy stole?

Dążę do tego, aby wszystko w życiu robić z przekonania, a nie wciskanych nam od dziecka powinności. Staram się więc dokopać do głębi Bożego Narodzenia, przeżyć je. Już nie może być ono dla mnie tak magiczne jak dla dziecka, bo Święty Mikołaj nie jest już Świętym Mikołajem. Ale dobrze byłoby, gdyby dla dorosłych święta były powodem do szczerego zbliżenia, wybaczenia. Być może sama tych świąt nie celebrowałaby w domu, ale są córki. – Święta w dużej mierze są dla dzieci. Co prawda, 23-letnia Nastazja być może chętnie wyjechałaby, lecz 9-letnia Aniela na pewno chce magii świąt. Ale ich magię można stwarzać wszędzie. Niekoniecznie w domu.

W jej śląskim domu zawsze była prawdziwa choinka. – Przy stole: ja, mama, babcia, ojczym, brat, siostra… Mama pracowała w zakładzie fryzjerskim od rana do wieczora. Jej potrawy były więc praktyczne, nieczasochłonne, choć było ich tradycyjnie dwanaście. Dopiero gdy pojechałam na Wigilię do mojego pierwszego męża, zobaczyłam ludzi, którzy lepią uszka, pierogi. Mama nie miała na to czasu, więc u nas ich się nie jadło. – Tradycję kulinarną przeniosła do warszawskiego domu. – W kuchni odtwarzam potrawy mamy. Będą kapusty: z grzybami, z soczewicą i grochem. Kompot z suszu. Sałatka jarzynowa z ziemniakami. Wszystkie potrawy robię sama. Kupię tylko rewelacyjny makowiec „wieloryb” z cukierni Buchmana. Makowiec to moje ulubione ciasto, od dzieciństwa. Pamiętam jego smak ze Śląska. Babcia kupowała długie bułki francuskie, kroiła, suszyła, maczała w mleku i przekładała makiem zmielonym z bakaliami. To były makówki. Zmieniłam jej przepis: maczam je w wodzie z miodem. Z Anielą, która garnie się do prac w kuchni, nawet tych żmudnych, jak mielenie maku czy obieranie orzechów, robimy pierniki babci Jadzi. Według przepisu byłej teściowej, pani Gonerowej. Nie wyobrażam sobie świąt bez nich. Na samą myśl, że będę je robić, już się cieszę!

Jak Jolanta Fraszyńska obchodzi święta? Zwyczajnie. – Od kilku lat pozwalam sobie na niewariowanie. Nie mam „jazdy” zakupowej, prezentowej. W tym roku chcę, aby prezenty były bardziej przemyślane. Żeby ich zakup nie ograniczał się do odhaczenia: „to mam, to mam”. Nie znoszę tej świątecznej nerwówki. Unikam stania w kolejkach. Nie popadam w histerię. To tak sprzeczne ze świątecznym stanem kontemplacji i zatrzymania. Człowiek się urobi, siądzie, zje i ociężały na duszy i ciele nie ma już na nic siły ani ochoty. Dla mnie istotą świąt jest spotkanie się z drugim człowiekiem, a nie bieganie do garów i nerwy. To musi być dla nas przyjemny i niewymuszony czas.

Nie szalejcie z przygotowaniami – aktorka radzi innym – ale zastanówcie się, jak żyjecie, jak odnosicie się do siebie. Gdyby tego dnia człowiek mógł być „goły”, bez złych emocji, frustracji, to święta miałyby naprawdę świąteczny charakter. Ja siadam do stołu z osobami, z którymi naprawdę chcę być, do których chcę się przytulić, życzyć coś dobrego – mówiąc o nadchodzących świętach, aktorka wzrusza się, bo jest jeszcze w czasie rozmyślań nad odejściem mamy. – W sierpniu minął rok. To poważna cezura. Życie już nie jest takie kompletne.