Najważniejsi są dla mnie ludzie. Nieważne, gdzie jestem. Ważne, żeby mieć obok siebie najbliższych. Historia mojej rodziny tak się potoczyła, że większość z nas mieszka dziś w Stanach Zjednoczonych i dlatego tu jest mój dom. Uwielbiam klimat Los Angeles, dom mój i mojego męża jest w Miami, ale to byłoby nieistotne, gdybym była tam sama, bez rodziny! – mówi Joanna. To rodzina określiła miejsce, gdzie mieszka na stałe. Jako 5-letnia dziewczynka wyjechała z rodzicami z Polski i osiadła w Chicago, największym skupisku Polonii w tej części świata. Tam była już część jej rodziny.

Początki w Ameryce były trudne. Nie przelewało się. Mama ciężko pracowała w fabryce i bardzo dbała, żeby Joanna i jej siostra tego nie odczuwały. – Dawała nam przykład, że trzeba być silnym, uśmiechniętym i dziękować Bogu za to, co się ma. Stany Zjednoczone nauczyły mnie wiary we własne możliwości: jeśli chcesz osiągnąć sukces, musisz przede wszystkim ciężko pracować i podnosić się po porażkach.

Modelka niewiele ma wspomnień z dzieciństwa spędzonego w kraju, ale – jak podkreśla – jej rodzice zawsze dbali, aby z siostrą pamiętały, skąd pochodzą. – Obie, choć nie doskonale, mówimy po polsku. Świętujemy po polsku, jemy polskie potrawy. Kiedy tylko możemy, spotykamy się z naszą polską rodziną rozsianą po świecie. Te zwyczaje są tak silne, że mój mąż Romain, który jest pół Francuzem, pół Brazylijczykiem, dziś już nie wyobraża sobie świąt bez pierogów i barszczu! – śmieje się Joanna.

– Jestem dumna z rodziców, że udało się im zachować nasze narodowe tradycje i wychować nas tak, że polskie zwyczaje przetrwały w innym kraju i kulturze. Co jeszcze mam z tradycyjnej polskości? Gościnność. Mój dom jest zawsze pełen ludzi. Uwielbiam, gdy odwiedzają nas znajomi, rodzina. Wokół gości biegają nasze psy. Kocham ten radosny zgiełk. Joanna zawsze podkreśla, że jest z Polski. – Jestem dumna z kraju, z którego pochodzę, a przede wszystkim z rodziców, którzy przyjechali tu wiele lat temu i poświęcili swoje życie, abyśmy z Martą miały lepiej niż oni. Ale rodzice tęsknili za krajem. Od dziecka słuchałam więc opowieści mamy o Polsce, o dziadkach.

– Na to, żeby przylecieć do Polski, nie było ich stać – wyznaje modelka. Joanna pierwszy raz przyjechała do Polski dopiero po programie CNN, w którym wymieniono jej nazwisko wśród 10 najbardziej znanych na świecie Polaków, obok Jana Pawła II i Lecha Wałęsy. – To był dobry moment, żeby przyjechać do kraju i zobaczyć, jak tu jest. Zaskoczyły mnie zmiany. Teraz każdemu opowiadam, jakim nowoczesnym państwem jest Polska, jak cudowny jest Bałtyk, a najpiękniejszym miastem Kraków. Mój mąż też w nim się zakochał. Byliśmy tam dwa lata temu i chcemy wrócić w wakacje. Kiedy Joanna wygrała casting do „Top Model”, przeżyła wielki stres. – Ze względu na mój polski. Nie mówię zbyt dobrze, choć i tak jest zdecydowanie lepiej niż kiedyś. Gdy byłam dzieckiem, chodziłam co sobotę do polskiej szkoły, lecz nie chciałam się uczyć. Zamiast wkuwania słówek wolałam zabawy z koleżankami.

W domu ma kilka pluszowych misiów. – Podobno przywieźliśmy je z Polski. Tak twierdzi mama. Ale najfajniejszą pamiątką są zdjęcia: niewyraźne, przedstawiające naszą trójkę w mieszkaniu w Polsce. Trójkę, bo Marta urodziła się już w USA. Lubię słuchać opowieści rodziców o czasach mojego dzieciństwa. Co ciekawe, od kiedy przyjeżdżam do kraju na nagrania „Top Model”, w naszym domu zaczęły się pojawiać rzeczy z Polski. Za każdym razem wiozę na polecenie mamy ozdoby choinkowe, bo są najpiękniejsze, i zapas ptasiego mleczka. No i oczywiście polskie gazety. Mama kolekcjonuje wszystkie publikacje ze mną. Zawsze mam przez to nadbagaż! – śmieje się Joanna.

Czego jej najbardziej brakuje w Ameryce? Pierogów! Wszyscy na planie „Top Model” wiedzą, że latem Joanna musi zjeść pierogi z jagodami i koniecznie ze śmietaną. – Po takiej uczcie mam wyrzuty sumienia, ale nie potrafię jej sobie odmówić. Święta spędzam w Stanach Zjednoczonych. Mama zimą tęskni za Polską, za białymi świętami. Dlatego z Romkiem, siostrą, rodzicami i kuzynami wynajmujemy dom w górach. Tam spędzamy święta, a po obżarstwie jeździmy na nartach i lepimy bałwany. Inaczej jest z Wielkanocą. W USA to święto nie jest popularne ani hucznie obchodzone. Nie ma wtedy wolnych dni. W Los Angeles nie odczuwa się świątecznej atmosfery. Dlatego w tym czasie jeździmy z mamą i siostrą do naszej rodziny w Chicago. Mamy tam sporo kuzynów. Jest więc bardzo rodzinie i wesoło w polonijnym gronie.

Zobacz także: