My, kobiety, nosimy dziecko w sobie. Karmimy brzuch przez dziewięć miesięcy, ochraniamy, czule opowiadamy o świecie. Wy, mężczyźni, pewnego konkretnego dnia dostajecie gotowy produkt. Dziecko.

JAN NOWICKI: Ludzie przyjmują, że to jest takie oczywiste, że rodzi się dziecko. A to nie jest oczywiste, lecz bardzo dziwne. A jeszcze dziwniejsze, jeżeli ktoś jest na sto procent przekonany, że to za jego sprawą. Dostojewski to nazywa, że ojcowie lubią łudzić się pod tym względem.

ŁUKASZ NOWICKI: Zainspirowany być może badaniami, że 15 proc. z tych ojców łudzi się zupełnie bezpodstawnie, ponieważ nie są ojcami „swoich” dzieci.

Ale zawsze pojawia się ten moment, kiedy czujesz, że to jest twoje dziecko.

JAN: Bo nagle odkrywasz w nim swoje cechy. No i tutaj już nie ma żartów.

ŁUKASZ: (śmiech)

JAN: On wykonał kiedyś taki numer w kuchni, że zaniemówiłem. Otóż jak ja byłem małym chłopcem, w moim Kowalu, tuż po wojnie – myślę, że to były zaczątki aktorstwa – całowałem różne przedmioty: podłogi, mury, rowery, drzewa, za małe pieniądze. Byłem znany z tego w miasteczku. Eleganccy panowie stali przed kościołem i mówili: „A tego nie pocałujesz”. A ja: „Pocałuję”. „Muru nie pocałujesz”. Całowałem mur. „Ale buta to już nie pocałujesz”. „Za 10 zł pocałuję”. I całowałem but. Do dziś pamiętam jeden wiśniowy, piękny but z cholewami, który pocałowałem.

Zobacz także:

No i kiedyś w tej kuchni w Krakowie...

JAN: Łukasz chyba jeszcze nie chodził, tylko raczkował z wielką pieluchą pośrodku. Podciągnął się pod sza fkę, wstał na chwiejnych nogach, pocałował tę sza fkę i spojrzał na mnie o tak... (tu Jan Nowicki robi triumfalną minę) Słuchaj, przeszedł mnie dreszcz. O kurczę, to już nie przelewki, zdaje się, że to jest człowiek ze mnie. I to ma swój dalszy ciąg, wyobraź sobie, bo jak teraz ja już jestem staruszkiem, a on jest stary, nadal te wspólne cechy odkrywasz, np. chorobliwą zupełnie wściekłość na fałsz, na kłamstwo, w sztuce zwłaszcza, ale w życiu również. Jak ktoś kogoś udaje, jestem chory. I on też jest chory.

ŁUKASZ: Niezgoda na chamstwo. Obaj nie potra fimy poradzić sobie z czystym chamstwem. Jestem wtedy w absolutnej defensywie. Ojciec również. À propos początków ojcostwa, doskonale pamiętam ten pierwszy moment, z tych prozaicznych powodów, że tego dnia grałem przedstawienie. Cały dzień byliśmy w szpitalu z Haliną, ale Piotruś jakoś nie śpieszył się na świat. Wieczorem pobiegłem do teatru i przy pomocy kolegów wyjątkowo szybko zagraliśmy przedstawienie. Urwaliśmy chyba ze 30 minut, szybciej wypowiadając duże partie te-stu i trochę likwidując pauzy. (śmiech) Wpadłem do szpitala w ostatniej chwili, jak w amerykańskim filmie: syn się rodzi, ojciec się pojawia. Pół minuty i byłoby za późno. Wziąłem syna na ręce, wszystko odbyło się po bożemu.

JAN: Dziecko to jest zdecydowanie najpiękniejsza rzecz na świecie. I najbardziej konieczna. Mnie tak śmieszą ludzie, którzy nie chcą mieć dzieci. No to co oni chcą, na Boga? Przecież powinni pchać to życie do przodu. Ale jednocześnie dziecko to największe nieszczęście. Zwłaszcza w przypadku matek, które – a jak tego nie mają, to są istotami zwyrodniałymi – czują wieczną troskę aż do śmierci. Choćby nie wiem jaki, taki śmaki mężczyzna pojawił się w życiu kobiety, ona zawsze będzie na plecach nosiła swoje dziecko. Więc jest tak: mieć dziecko to jest cud, nie mieć dziecka to też cud, wszystko jest popieprzone.

ŁUKASZ: Troszczyć się to cud, nie mieć się o kogo troszczyć to dramat. Ale dziecko to też ciężka praca, wiele wyrzeczeń, mnóstwo smutków. Troska nie dotyczy tylko matek. Bywa, że w ferworze pracy zapomnę o Piotrusiu, ale podświadomie martwię się o niego i myślę o nim cały czas.

JAN: Ale ty masz to uczucie z serca i z głowy, a kobieta z serca, głowy i jeszcze z brzucha. My nawet nie mamy prawa porównywać siebie z kobietami. One mają wartość boską. Kobieta jest święta, kiedy rodzi dziecko. Nie to co mężczyzna... Ma tylko serduszko i ptaszka, a to za mało.

ŁUKASZ: Ale się przydaje. Może bagaże wnieść na szóste piętro, drzwi otworzyć...

JAN: Prawdziwy mężczyzna to ten, co wyrwie drzewo, spali dom, da w łeb synowi... Wymyśliłem to dawno temu, żeby nie paść pod naporem stereotypu (milczenie) Jak nas dorwie starość, to szereg rzeczy nam umyka, np. moment prokreacji, który jest pod każdym względem fantastyczny. Przede wszystkim ten skurcz fizyczny, który temu towarzyszy, jest zupełnie, absolutnie niebywały. A teraz już tego nie ma. Mam syna z brodą, który ma swojego syna, swoje problemy...

ŁUKASZ: À propos wyrwie, spali, da w łeb... Tego trzeciego już nie wolno.

Pamiętasz swoje wielkie lanie?

ŁUKASZ: Doskonale, może dlatego, że było jedno. Pamiętam, podwędziłem ojcu pieniądze, a ojciec postanowił mnie za to ukarać. I słusznie. W korytarzu leżałem na ziemi i wrzeszcząc, machając i wierzgając nogami, kopnąłem ojca w kolano. W konsekwencji zostały wstrzymane jakieś zdjęcia albo spektakl, nie pamiętam, bo pękła ci łąkotka i miałeś wodę w kolanie. Wtedy powiedziałeś, że już mnie nigdy więcej nie uderzysz, nie dla mojego dobra, tylko własnego.

 

JAN:...zdrowia i bezpieczeństwa. (uśmiech) Słuchaj, jeśli chodzi o pamięć w ogóle, to ona bywa różna. Bywa pamięć debilna, a przede wszystkim bywa pamięć urojona. Jest szereg rzeczy, które ja pamiętam z wojny, a które prawdopodobnie nie miały miejsca. Bardzo możliwe, że jakiś fakt, jakiś szczegół, który mi opowiedziała Hania, moja siostra, dwa–trzy lata ode mnie starsza,przyjąłem jako własny. Mało tego, dorobiłem do tego swoją historię, w którą już absolutnie wierzę, i za skarby świata nie jestem w stanie stwierdzić, co jest prawdą, a co nie. Zwłaszcza że prawda jest bardzo często nieinteresująca. Interesujące jest to, co sobie do niej dopowiemy, co sobie wykreujemy. Na szczęście wszystkiego nie pamiętamy. To jest fantastyczne. A jeszcze ta cudowna cecha, że pamiętamy rzeczy dobre. To jedno ze świadectw na istnienie Boga, że człowiek pamięta rzeczy dobre, a złych nie.

ŁUKASZ: Złe też pamiętam, ale dla mnie niesamowite jest to, że nie znam odpowiedzi na pytanie, dlaczego pamiętamy niektóre pozornie błahe i nieistotne fakty. Jeśli po 30 latach nadal istnieją w naszej pamięci, to znaczy, że może z jakiegoś powodu były jednak ważne? Pamiętam, że któregoś dnia absolutnie nie chciałem, żebyś wychodził z domu.

JAN: Ja się głównie składałem z wy-chodzenia z domu.

ŁUKASZ: Szedłeś ulicą Asnyka, w stronę Plant... Mieliśmy taki fajny widok z balkonu, że aż po Planty, czyli prawie do placu Szczepańskiego, można było kogoś odprowadzić wzrokiem. Pamiętam, mama – jak już ja zacząłem wychodzić na miasto – tak długo tam czekała i ja też czekałem: „No schowaj się, mamo!”. Odwracałem się, machałem ręką, ale doskonale wiedziałem, na wysokości którego drzewa wreszcie zniknę z jej pola widzenia i w końcu będę wolny. I ty wtedy, w takim beżowym trenczu, kapeluszu, odwróciłeś się jeszcze na wysokości budynku banku, ja ci pomachałem, ty mi pomachałeś i poszedłeś. Nic szczególnego się nie działo, nie było żadnego konkretnego powodu, że ja to pamiętam. A jednak pamiętam tę jedną sytuację, ten wieczór, to twoje wyjście...

Bardzo ładnie to opowiedziałeś, jakbyś opisywał fotografię.

ŁUKASZ: Mam słabą pamięć. 90 proc. moich wspomnień to są fotografie. Nie było wtedy technologii cyfrowych, więc tych zdjęć jest raptem kilkaset i one tak naprawdę budują moje wspomnienia. Zdjęcie w bagażniku, sesja z dziadkiem... To są konkretne fotografie, raptem kilkanaście dni z naszego wspólnego, 40-letniego życia. One są dla mnie właściwie całym moim dzieciństwem.

JAN: On mówi, że niewiele tych zdjęć było, ale za czasów mojego dzieciństwa nie było ich w ogóle. Ja mam jedno jedyne zdjęcie, jak byłem dzieckiem, które zrobił mi Niemiec. Miałem wyciętą, o tak (tu następuje demonstracja) grzywkę, którą sam sobie skróciłem nożyczkami, bo mnie denerwowała. Hania niedawno mi to przypomniała.

ŁUKASZ: Wczoraj w taki sam sposób obciąłem Piotrusiowi grzywkę, bo go denerwowała, to à propos genów i pokoleń. Nie wiem, czy wiesz, tato, ale jak spędzimy ze sobą dwa dni i ja wracam, to Halina mówi: „Zachowujesz się tak samo jak ojciec”. Ruszam tak samo językiem, zaczynam robić takie same pauzy, zawieszenia głosu: „No wieeeesz”, oczywiście zupełnie podświadomie. Nie próbuję cię naśladować, wchodzę w to organicznie, stajemy się jedną postacią. Piotruś robi dokładnie tak samo, nawet sika tak jak ja, tak samo przytrzymuje deskę...

JAN: Wiesz, co on kiedyś zrobił? Siedzimy sobie z Baśką w pokoju, a on wychodzi z sypialni, taki mały, naburmuszony, we śnie jeszcze, bez majtek, tylko w krótkiej koszulce, ptaszek mu wystawał. Idzie do toalety jak zahipnotyzowany, jakby go księżyc prowadził. Wchodzi i nie ma go, nie ma, nie ma... W końcu wychodzi bez koszulki. On ją zdjął, wrzucił do sracza, spuścił wodę i wyszedł.

Nie zamierzaliście, Panowie, wybrać się we wspólną podróż, razem, tylko we dwóch: dwaj Nowiccy – mam słabość do tego nazwiska – ojciec i syn?

ŁUKASZ: Zobacz, tato, akurat trafiła w plan, który przynajmniej rozważamy od jakiegoś czasu...

JAN: Znowu zdobędę się na niebywałą szczerość... (milczenie) ...która wcale nie musi być prawdą, bo przecież to jest domniemanie tylko... Obawiam się, że ta podróż mogłaby się nam nie udać. Dlatego, że tu wyrósł indywidualista. Tu wyrósł człowiek. Ja się tak zdziwiłem jakieś trzy miesiące temu, że on jest mądry, że oniemiałem. Rozmawialiśmy o jego prywatnych sprawach i on mówił z takim spokojem, tak oszczędnym językiem i tak odpowiedzialnie, że mnie to zdumiało zupełnie, bo to nie były ani łatwe, ani przyjemne sprawy. Tak jak się na początku zdziwiłem, że mam syna, tak zdziwiłem się teraz, że mam syna tak mądrego. Nawet mu o tym powiedziałem: „Stary, ty jesteś naprawdę mądry gość”. A on na to: „Tato, ja mam czterdzieści lat!”. I znowu oniemiałem! Wiesz, my jesteśmy parą z genetycznych powodów, on i ja, ale także z powodu jakiejś naszej samotności. Dorastaliśmy, ja do starości, on do wieku średniego, w różnych warunkach. Nie byłem kolejarzem czy ekspedientem, który po pracy przychodzi do domu i z tym dzieckiem gada, czyta mu „Ogniem i mieczem”, uczy życia. Zwłaszcza że tego życia sam nigdy nie znałem specjalnie. I powiem więcej – nie chciałem poznać. Zwykle żyłem życiem zapożyczonym od moich bohaterów, z moich książek, i nie mogłem w nie do końca uwierzyć. A tym bardziej nie mogłem tego przekazać Bogu ducha winnemu dziecku. Nie będę mu przecież przekazywał filozofii Józefa K., Stawrogina czy konsula z „Pod wulkanem”. Chyba sama to rozumiesz? Dlatego ja z nim nie gadałem, więc my dalej jesteśmy...

...niedogadani.

JAN: Niedogadani, i mamy dla siebie czułość chropawą. Mamy czułość niedoskonałą, która, mam nadzieję, rozwinie się kiedyś w sposób prawdziwie męski i prawdziwie odpowiedzialny w wielką czułość. Tylko czy zdążymy? I to jest piękne dlatego, że ja nie mam w sobie miękkości. Nigdy nie byłem mistrzem świata w kochaniu w ogóle.

 

ŁUKASZ: Ja to odziedziczyłem po tobie. Tato mówi, że podejrzewa, że ta podróż by nam się nie udała. Ja jestem prawie przekonany, że by się nie udała. Z kilku powodów. Ja również bardzo cenię nasze relacje, co nie znaczy, że one są idealne. Na pewno powinny być zintensyfikowane i to jest w dużej mierze moja wina, bo jestem mocno zagoniony w pracy. A jednak to na dziecku spoczywa główny ciężar podtrzymania relacji z rodzicami.

Od pewnego momentu.

ŁUKASZ: Oczywiście. My sobie stworzyliśmy taką relacje, a może to ja ją sobie stworzyłem, nie wiem, w każdym razie mam szczególny szacunek dla ojca. Nie wyobrażam sobie, że powiedziałbym do niego: „Janku”. Nie uważam też, żeby ojciec był osobą, która wie o mnie wszystko. Powinienem mieć przed ojcem tajemnice. I mam.

Żeby go chronić?

JAN: Żeby siebie chronić, żeby mnie chronić, żeby chronić nas. To jest ta różnica między ojcem a matką może. Ta podróż być może obdarłaby nas z pewnych niedopowiedzeń, które w jakimś sensie, jeśli jest ich za dużo, mogą być męczące. Ale czasami bywają niezwykle fascynujące. Że nie wszystko wiemy, nie wszystko odbywa się w sposób sztampowo-książkowy. Choć rodzina to mafia, to wspólnota.

ŁUKASZ: Dla mnie ojciec to jest ktoś więcej niż ojciec. Jest osobowością. To nie ma nic wspólnego z książkami, które pisze, z filmami, w których zagrał, tylko z tym, jakim jest człowiekiem. Lubię tę relację, która jest pomiędzy nami: trochę syn, trochę znajomy. Bywam przyjacielem, zdarzyło nam się dwa, trzy razy popić wódeczkę do 5 rano i wtedy byłem kumplem. Czasami jestem jak taki sąsiad, zdarzało nam się być sobą poirytowanymi i to jest normalne, bo jesteśmy tylko ludźmi. Trochę za rzadko się spotykamy, ale i tak mogło być gorzej.

JAN: Jeszcze jak Łukasz był mały, ja – wiodąc moje niekompletne życie, zwłaszcza ojca – musiałem sobie znaleźć jakąś filozofię, żeby nie zwariować, żeby się nie dać. W związku z tym powiedziałem mu – nie wiem, czy nie za namową pana Piotra, mojego przyjaciela, pod którego wpływem, jak myślę, byłem ogromnym i, mam nadzieję, vice versa: „Słuchaj, miłość do ojca jest w istocie czymś tak pięknym, tak ważnym, że ojciec wcale nie musi dostarczać powodów do niej. To jest to, co rozumie potem rasowa kobieta, jak już jest stara. Ona nie kocha mężczyzny, tylko kocha swoją miłość do niego. Jest zafascynowana faktem, że stać ją jeszcze na kochanie drugiego człowieka, i to jest wielka, ogromna wartość”. Więc mówiłem: „Jestem, jaki jestem, ale kochaj mnie. Tak jak ja kochałem mojego ojczyma”.

ŁUKASZ: Tej zimy, kiedy było słońce, ciepło, usiadłem na ławce przed domem ojca, na Krzewencie, nad jeziorem. W pewnym momencie ojciec podchodzi do mnie – a ja miałem wtedy osobisty problem, byłem bardzo przygaszony, skupiony na sobie – i mówi: „Zobacz, jaki tu jest piękny ten gołębnik i te gołębie”. Ja tak popatrzyłem i powiedziałem: „Piękne, tato”, zresztą zgodnie z prawdą, bo wcześniej już je obejrzałem. I jak go znam, od razu zobaczyłem, że nie był zadowolony z mojej odpowiedzi. Ale byłem na tyle pochłonięty sobą, że nie zależało mi, żeby był zadowolony. Minął dzień, dwa i ojciec mówi: „W ogóle cię nie zainteresowały te gołębie, przecież powinieneś podejść, stanąć ze mną i popatrzeć na nie”. A ja na to: „Tato, ale ja już je obejrzałem wcześniej”. Wtedy zrozumiałem, że już na zawsze będziemy razem.

JAN: Sądzę, że dla syna najważniejsza jest śmierć matki. Bo ojciec jest predestynowany do polowania, umierania, do bólu. Mężczyzna jest od tego, żeby cierpieć. Uważam, że mężczyzna sprawdza się w chwili śmierci najbardziej.

Człowiek.

JAN: Człowiek mężczyzna. To jest moment prawdziwego sprawdzianu, jak on elegancko potrafi powiedzieć: „Do widzenia”. Trzeba się postarać, żeby zapaść synowi doskonale w pamięć, oczywiście jeżeli syn przy tym będzie. To bardzo ważna sprawa – żegnanie najbliższych w godny, prawdziwy, ludzki, w miarę dowcipny sposób. A nie puszkowanie w jakichś szpitalach, a potem zakładanie ciemnych okularów na cmentarzach, bo odszedł mi tato czy mama. To boli i musi zaboleć.

ŁUKASZ: Ja nie miałem okularów na pogrzebie mamy, teraz sobie to uzmysłowiłem.

JAN: Ale ja mówię o ludzkości, nie o tobie. To jest dopiero prawdziwe odcięcie pępowiny. Najpierw jest matka. Popatrz, nawet ta pamięć podlega dewastacji. Ja już zapomniałem ciepło szyi mojej matki, jej słowa, jej przytulanie. Mogę tylko teoretyzować na ten temat, natomiast nie odczuwam już tego dreszczu miłości, który przecież towarzyszył mi całe życie, aż do tej chwili, kiedy odchodziła. Wtedy nic innego nie robiłem, tylko się przytulałem i próbowałem to zapamiętać, bo wiedziałem, że to jest jedno z ostatnich przytuleń i że one są absolutnie szczególne. Ale nawet ta chwila mi już umknęła, już jej nie ma.

ŁUKASZ: Ja nie miałem szansy, żeby się przytulić, bo mama zmarła nagle. Ale pamiętam błysk jej oczu, jak patrzy na mnie z balkonu, na ulicy Asnyka. Do końca życia tego nie zapomnę.

JAN: No a potem odchodzi tata i stajemy pierwsi w kolejce do wiecznej szczęśliwości.

ŁUKASZ: Oczywiście niekoniecznie musi tak być – jak mawiał Piotr Skrzynecki.

JAN: Pan Bóg nam się przygląda ze szczególnym rozbawieniem, dlatego że dał nam niebo, piekło i czyściec tu, na ziemi, a potem już nam nic nie daje. Ale ludzie myślą odwrotnie po to, żeby sobie przedłużyć życie. Żeby było sprytniej, mądrzej. Żeby było bezpieczniej.