GALA: Zdecydowaliście się na rozmowę, by opowiedzieć swoją wersję his- torii, którą tabloidy lubią przeinaczać. Czytałam już, że poznaliście się, gdy Roksana opiekowała się  synami Jacka, dużo kontrowersji wywołuje też różnica wieku  w Waszym związku.

ROKSANA GĄSKA: Poznaliśmy się zwyczajnie, przez znajomych. Ten związek rozwijał się spokojnie.

JACEK ROZENEK: Zamieszkaliśmy  razem po kilku miesiącach. R.G.: Niedługo minie rok, od kiedy mieszkam na Sadybie. Zakochałam  się w tym miejscu, zielonej enklawie. Kocham ten dom, czuję się w nim  bezpiecznie, u siebie.

Co Was połączyło?

J.R.: System wartości, podobne postrzeganie świata. Pochodzimy z podobnych rodzin, wielodzietnych, cenimy te same rzeczy, kochamy podróże, mamy podobne poczucie humoru. Oboje czujemy potrzebę, by troszczyć się o siebie, upraszczać sobie świat. Dużo udzielam się charytatywnie, Roksana natychmiast przyłączyła  się do tych działań. Od pewnego cza- su wspomagamy Fundację Znajdki,  a to zbliża i powoduje, że spędza się  razem czas.

Jak sądzicie, dlaczego Wasz związek budzi takie zainteresowanie?

R.G.: Pewnie przez różnicę wieku.

Zobacz także:

J.R.: Mnie media chciałyby widzieć  jako mężczyznę w kryzysie wieku średniego... To stara jak świat ciekawość, jak żyje osoba rozpoznawalna, znana  z mediów. Niestety ludzie mają skłonności do generalizowania, szukania dziury w całym, patrzenia schematami. R.G.: I stąd, choć mnie nie znają, już przypięli mi łatkę głupiej blondynki, która przykleiła się do znanego aktora, by wejść w świat celebrytów. A ja wręcz nie lubię bywać w miejscach, gdzie strzelają flesze. Bardzo rzadko daję się Jackowi wyciągnąć na oficjalne imprezy.

A Wy odczuwacie tę różnicę wieku?

R.G.: I tak, i nie. Na pewno Jacka dojrzałość, dystans do wielu sytuacji,  które dla mnie są stresujące, jest za- sługą jego doświadczenia życiowego. To jedyna sytuacja. Jacek nigdy mnie nie ogranicza.

J.R.: Wręcz przeciwnie, namawiam ją, by więcej wychodziła na imprezy  z przyjaciółmi...

R.G.: A ja nie mam nawet takiej po- trzeby. Jacek ma mnóstwo propozycji różnych aktywności, podróże, ciągle komuś pomaga i chętnie się w to wciągam. Mamy tyle planów...

J.R.: Jeśli związek jest komplementarny, obiektywne różnice, na przykład wieku, przestają mieć znaczenie. To,  że dzieli nas doświadczenie, nie znaczy, że nie możemy się porozumieć.

R.G.: My do siebie po prostu pasujemy.

J.R.: Łączy nas chęć pomocy słabszym, a zwłaszcza dzieciom i zwierzętom.  W Roksanie urzeka mnie jej potrzeba działania. Jesteśmy razem ponad rok. Nie byłoby tak, gdybyśmy się tylko  sobie podobali.

R.G.: Nie odkryliśmy Ameryki przecież, związków z dużą różnicą wieku jest wiele. I nie są wcale mniej trwałe od tych rówieśniczych.

Roksano, czym się zajmowałaś,  zanim poznałaś Jacka?

R.G.: Mieszkam w Warszawie od czterech lat. Studiowałam, równocześnie pomagając mojemu byłemu partnerowi w prowadzeniu firmy. On też był ode mnie starszy. Ja w ogóle lepiej  dogaduję się z osobami starszymi  od siebie. Od zawsze.

J.R.: Na szczęście dla mnie! Poznaliśmy się w idealnym momencie. To było spotkanie dwojga ludzi może w różnych momentach życia, ale z podobnym  do niego nastawieniem. Roksana była po rozstaniu po czterech latach relacji, ja też od kilku miesięcy byłem singlem. Nasze poprzednie związki traktowaliśmy poważnie. Ale to nie było to. Teraz też budujemy poważny związek. I jest pięknie. Choć spotykamy się z hejtem ze strony ludzi, którzy nas nie znają

Jak rodzina Roksany zareagowała na Wasz związek?

R.G.: Rodzice nie mają z tym problemu. A moje rodzeństwo, zwłaszcza młodsze, uwielbia Jacka. Mam ośmioro braci i sióstr, najstarszy ma 31 lat, najmłodsza Nadia – 12. Ciągle chce się  z nami spotykać, lgnie do Jacka. On ma do niej świetne podejście.

J.R.: Te dziewięcioro dzieci wychowała silna mama Roksany. Zrobiła na mnie natychmiast świetne wrażenie.

R.G.: Moja ukochana mama jest cierpliwa, dobra, wyrozumiała. Wychowałam się w domu, w którym kobiety są dzielne. Od dziecka miałam wiele obowiązków. To mama nauczyła mnie  i moje siostry, że obowiązki kobiety, matki, gospodyni nie są w kontrze  do zadbanego wyglądu.

J.R.: Patrząc na Roksanę na zdjęciu,  nie pomyślałbym, że pochodzi z tak dużej rodziny, z małej miejscowości. Sam mam czworo rodzeństwa. Wychowałem się na warszawskiej Pradze. Moja rodzina była kochająca, ale bardzo biedna. Własnymi siłami musiałem się przebić. To też nas łączy. Mam już na tyle dużo doświadczeń, nie tylko dobrych, że liczą się dla mnie rzeczy proste. To, by druga strona była otwarta, ciepła i empatyczna. A gdy jeszcze towarzyszy tym cechom uroda, jak w przypadku Roksany, to wiem, że wygrałem los na loterii.

R.G.: Życie w rodzinie z dużą liczbą dzieci to codzienna walka o byt. J.R.: Nie chodzi tylko o pieniądze.  Dorastając w takiej rodzinie, dzieci uczą się doceniać to, co mają.

R.G.: Wychowywaliśmy się nawzajem, jestem idealnie pośrodku, opiekowałam się młodszym rodzeństwem, zwłaszcza dwoma najmłodszymi siostrami, które jeszcze są w podstawówce.

J.R.: Roksana jest chyba najmniej  zepsutą osobą, jaką znam. Niesamowicie skromną. W warszawskim światku to rzadkość. A Roksanie już na pierwszym spotkaniu powiedziałem, że widać w niej niezwykłą wrażliwość.  Cieszę się, bo takich dobrych ludzi spotykam w życiu więcej. Mam w sobie ciągle niezaspokojony głód nowych doświadczeń i poznawania świata,  to podoba się Roksanie. Dzielę się  z nią swoimi doświadczeniami, lecz równie często jej oczami odkrywam świat na nowo.

A żałujesz czegoś w swojej przeszłości?

J.R.: Nie, jestem szczęśliwy, moja była  żona też. Związek, który się zakończył, wcale nie musi być porażką, tylko etapem w życiu. A jeśli wyciągasz wnioski  z tego, czego doświadczyłeś, to już największy sukces. Jak mógłbym żałować czegokolwiek, jeśli mam tak wspaniałych synów? Właśnie czekają na nas  w domu. Tworzycie patchworkową rodzinę?

J.R.: Nie nazwałbym tego patchworkiem. Staś i Tadzio mają jedną matkę  i jednego ojca. Małgosia jest żoną  Radka, ale to ja jestem tatą chłopców. Tak samo jak mają jedną mamę i jest nią Małgosia. Chłopcy zaakceptowali nową sytuację.

R.G.: Polubiliśmy się od pierwszego spotkania! Sama byłam zaskoczona.

J.R.: Teraz nawet częściej chcą rozmawiać z Roksaną niż ze mną! To był  dla mnie kolejny ważny argument,  by związać się z nią na poważnie.

R.G.: Zawsze kochałam dzieci, mam  do nich dobre podejście i to procentuje  dobrymi relacjami. A Staś i Tadzio dali mi dużo miłości. Lubię też obserwować Jacka w roli ojca.

J.R.: Roksana jest bardzo wrażliwa  i czujna na potrzeby chłopców. Nie próbuje być dla nich drugą matką. Nie wchodzi w cudzą rolę. Pozostaje sobą. A ja chcę być dla moich synów wzorem. Co nie znaczy, że mają mnie po prostu naśladować. Wskazuję im kierunki rozwoju, są to nowe sporty, zainteresowania i hobby. Tłumaczę rzeczywistość. Na przykład to, że szacunek do ludzi i samego siebie jest  bardzo ważny, że warto spełniać marzenia i ambicje w taki sposób, by budować mądry i dobry świat wykraczający poza nasze ego i narcystyczną potrzebę sukcesu. Dlatego bardzo  aktywnie włączają się w naszą działalność charytatywną. Czasem warto  po prostu schować ego do kieszeni.

Aktorstwo, biznes, coaching  – funkcjonujesz w środowiskach opartych na konkurencji, a mówisz o chowaniu własnego ego...

J.R.: Te środowiska wbrew pozorom nie zawsze muszą się opierać na konkurencji. A konkurencja nie zawsze oznacza zażartą rywalizację. Od dyplomu gram w teatrze. Scena to praca zespołowa. Gdy trwa spektakl, odkładamy na bok animozje, nawet jeśli  takowe się pojawiają. Liczy się wspólny cel, nasi widzowie. Wolałbym, żeby ten zawód pozbawiony był celebryckiej otoczki. Nie czuję się gwiazdą. Gwiazdą jest ten, kto wywołuje łzy publiczności, gdy tylko się pojawi. Ja staram się rzetelnie wykonywać ten zawód.

A w biznesie?

J.R.: Wychodzi już na szczęście z mody folwarczny sposób zarządzania, bazujący na tym, że szef-władca krzykiem pogania i motywuje do szybszej pracy podwładnych. Bardziej efektywni są ci menedżerowie, którzy potrafią słuchać innych, budować synergię w zespole dzięki współpracy, wspólnym  celom i okazywanemu sobie szacunkowi. Na najwyższy poziom aktorstwa  i zarządzania można się wspiąć dzięki empatii i ciężkiej pracy nad sobą. Szkoda, że to w dzisiejszych czasach tak mało popularne.

Ta empatia to także podstawa Waszego związku?

R.G.: Tak, bo oboje jesteśmy nasta- wieni na współpracę. Nie kłócimy się.  Potrafimy słuchać. Robię wszystko,  by Jacek się dobrze czuł. I nie traktuję tego jako poświęcenia.

J.R.: A ja robię wszystko, by Roksana dobrze się czuła. Harmonia czy walka w związku? Jest jeszcze trzecia droga: synergia. Oboje zyskujemy na tym,  że jesteśmy razem. Jeden plus jeden równa się trzy. Stajemy się lepsi i silniejsi, bo jako wolni ludzie dajemy  sobie miłość.

Jesteście jeszcze na etapie szaleńczego zakochania?

R.G.: Tak... I będzie tak jeszcze długo...

J.R.: A gdy się skończy – jeżeli się skończy – zostaniemy z tym, co wypracowaliśmy. Ten pierwszy etap jest po to, żeby ludzie zbliżyli się do siebie na tyle, by potem walczyć o związek. To, co najlepsze i najpiękniejsze  w związku, dzieje się właśnie w tej drugiej fazie. Uczymy się wzajemnie swoich lęków i słabości, tego, co drugą osobę boli, by się chronić i unikać niepotrzebnych ran. Bo gdy jesteśmy razem, już nic nie jest tylko moją albo tylko twoją sprawą. Ważne, byśmy  szli za rękę w tym samym, wspólnie obranym kierunku. Brak przyjaźni  na początku związku słabo rokuje  na przyszłość.

Co Wam się w sobie nawzajem  podoba najbardziej?

J.R.: Roksana na nowo wzbudziła  we mnie radość życia. Moja wrodzona ciekawość świata rozkwita i dojrzewa, pogłębiona o wrażliwość Roksany  i jej życzliwość w stosunku do ludzi.

R.G.: Tak, to niesamowite, że Jacek ma więcej energii niż wielu moich rówieśników. Cieszę się też z tego, że obdarzył mnie bezgranicznym zaufaniem.

J.R.: Oczywiście martwię się o nią,  ale daję jej wolność. To domena dojrzałego mężczyzny, który jest na tyle pewny siebie, że oduczył się zazdrości.  Bo wiem, że jeśli zazdrość w jakimś związku była uzasadniona, to i tak  relacja nie miała sensu.

Inspirujecie się nawzajem?

J.R.: Tak, i tę inspirację przekuwamy natychmiast w działanie. Naszą wspólną misją jest pomaganie dzieciom. To tym naprawdę warto się  w życiu zajmować. Od dawna czytam dzieciom książki w hospicjach. W ramach akcji „Podaj dalej” prowadziłem zajęcia w szpitalach z pozyskiwania dofinansowań. Mam fundację, która wspiera rodziny dzieci autystycznych. Już wcześniej chciałem prowadzić warsztaty dla dzieci z małych miejscowości, a teraz, za namową Roksany, zacząłem realizować ten pomysł na większą skalę. Chciałbym podpowiadać dzieciakom, jak osiągnąć sukces, budować szczęśliwie rodzinę, być asertywnym, zdobyć i utrzymać wymarzoną pracę. Wielu moich przyjaciół – wykładowców, coachów, sportowców – chce się włączyć w projekt, będziemy jeździć po Polsce.

R.G.: Zwróciłam Jackowi uwagę na to, że dzieciakom podobnym do mnie nikt nie mówi, jakie mają możliwości. Nie dostałam wielkiego wsparcia z domu. Z mamą zawsze byłyśmy blisko, ale ojciec we mnie nie wierzył. Przez to nie było mi łatwo odnaleźć się w dorosłym życiu. Ale nie miałam wyboru, musiałam iść do przodu. Po maturze przyjechałam do Warszawy. I od tego czasu intensywnie pracuję. Teraz między innymi nad wspólnym biznesem  z Jackiem. Uczę się od niego podejścia do biznesu.

J.R.: A ja widzę, jaki Roksana ma do tego talent. Ani się obejrzy, a będzie zarządzać własną firmą. Lata doświadczenia w coachingu pozwalają mi dostrzegać w ludziach potencjał. Często zdarza mi się spotkać uczestników moich dawnych szkoleń, którzy po latach dziękują mi za narzędzia i inspirację, które otrzymali.

R.G.: Ja też widzę, że rozkręcam się  w biznesie – bo mam dobrego przewodnika.

J.R.: Nasz pomysł? Nazwaliśmy to „Buda buduje budę”. To będzie turkusowa organizacja, czyli taka, która  zorientowana jest na zrównoważony rozwój. Będzie zatrudniała ludzi, którzy w pracy realizują swoje wartości  – w tym przypadku pomoc innym  i promowanie zdrowego stylu życia.  Jednocześnie ma przynosić tylko ograniczone zyski, by uniknąć wielu patologii biznesowych wynikających  z nieumiarkowania i chciwości. Chcemy dać pracę niepełnosprawnym i studentom. Będziemy produkować soki owocowo-warzywno-ziołowe z trzygodzinnym terminem ważności – takie są najbardziej wartościowe – pozbawione jakichkolwiek polepszaczy  i konserwantów. Będziemy dostarczać je do szkół, by uczyć dzieci zdrowych nawyków żywieniowych. A z racji tego, że 20 procent zysku ze sprzedaży każdego soku zostanie przekazane  na rzecz zwierząt, dzieciaki będą  miały przy okazji frajdę z pomagania, bo pokażemy im efekty ich działania.

To dla dzieci świetna lekcja odpowiedzialności. Swoich synów też  jej uczysz?

J.R.: Tak, są bardzo samodzielni. Sprzątają, koszą trawnik, przygoto- wują posiłki. Biorą także udział w naszych akcjach charytatywnych.

R.G.: Kiedy spędzamy razem weekend, wszystko robimy wspólnie. Gdy przygotowuję śniadanie, zawsze pytają: „Roxy, pomóc ci?”. A Staś w każdą  sobotę kosi trawę.

J.R.: To efekt tego, że traktuję ich poważnie. Uczę ich, że trzeba pracować na swój sukces. Teraz pomagam im otworzyć firmę. Jeden będzie dyrektorem zarządzającym, drugi finansowym, trzeci operacyjnym. Podpowiadam im, co robić, ale oni sami świetnie kombinują. Dając im tę bazę, pokazując, że przekuwam plan w działanie, wiem, że wychowuję mądrych, wartościowych dorosłych. Spędzamy ze sobą mnóstwo czasu.

Synowie pochodzą z uprzywilejowanego domu. Jak sprawić, by nie uważali, że wszystko im się należy?

J.R.: Bardzo o to dbam. Kiedyś przed wakacjami zapytali mnie, ile gwiazdek ma hotel, do którego jedziemy. Po szybkiej akcji wychowawczej, podczas  której wytłumaczyłem im, żeby nie przyzwyczajali się do luksusu, sami zaproponowali wyjazd do hostelu.

R.G.: Albo pod namiot.

J.R.: Często jeździmy po Polsce, bo chciałbym, żeby poznali ją jak najlepiej, to ważne, żeby znali i szanowali tradycję swojego kraju. Organizuję  dla nich wyprawy historyczne, uczę ich historii i szacunku do wartości wiedzy historycznej, która pozwala zrozumieć mechanizmy, jakim pod- legamy w teraźniejszości. Razem też uprawiamy sport, bo hartuje ciało  i ducha.

Pierwszy syn urodził Ci się,  gdy byłeś w wieku Roksany...

J.R.: Tak, zostałem ojcem jeszcze  na studiach, w wieku 23 lat. Rodzina była dla mnie najważniejsza. Pracowałem po nocach u Bliklego, bo chciałem wziąć pełną odpowiedzialność za syna i jego matkę.

Planujecie ślub?

J.R.: Wciąż ją namawiam... (śmiech)

R.G.: Jak każda dziewczynka marzyłam o białej sukni... Ale teraz nie mam ciśnienia, bo jest mi dobrze tak, jak jest. Chciałabym dobrze poznać Jacka  i żeby on poznał mnie.

J.R.: To dobre i dojrzałe podejście  do sprawy. Współczesny świat jest  bardzo szybki, wszyscy biegniemy, spieszymy się, a potem się okazuje, że coś nas po drodze ominęło. Nie warto biec.

A chcecie mieć dzieci?

R.G.: Kocham dzieci, ale na własne jeszcze przyjdzie czas. Czuję się odpowiedzialna za moje rodzeństwo.

J.R.: Roksana ma niesamowite podejście do dzieci.

R.G.: Dzieci lubią ze mną rozmawiać, bo poświęcając im uwagę, traktuję je poważnie.

J.R.: Roksana jest po prostu dobrym człowiekiem. To takie proste, takie mało nowoczesne i takie dla mnie ważne. Chciałbym, żeby ten przekaz dobra szedł dalej w świat.

R.G.: Widzę w ludziach to, co najlepsze. Nie potrafię myśleć tylko o sobie. Największą przyjemność sprawia mi pomaganie innym. To, że mogę pomóc rodzinie – także finansowo, bo jestem już wystarczająco silna – to moja  największa duma.

J.R.: Ta wrażliwość zrobiła na mnie największe wrażenie. Ale potrzebuje osłony, bo świat nie zawsze jest tak przyjazny jak Roksana. Też miałem  w sobie wrażliwość, trudne doświadczenia wzmocniły mnie i zahartowały, nauczyły radzić sobie z największymi wyzwaniami. Teraz dzięki Roksanie znów pielęgnuję w sobie tę niewinność. Przekłada się to po prostu na życzliwość i szacunek do ludzi.