Widzieliśmy się w lipcu na Festiwalu Mediów w Darłowie. I nagle w czasie spotkania z publicznością powiedział pan o chorobie. Dlaczego zdecydował się pan wtedy to wyznać?

Nie ukrywałem tego, ponieważ byłoby to zbyt trudne. Trudno tak rozmawiać po prostu, mając z tyłu głowy myśl, że być może za kilka tygodni umrę. Poczułem wyraźnie, że moje dni są policzone. Nie w tysiącach, ale w dziesiątkach, setkach. Poza tym rozmawianie o takich sprawach jest ważne, dla wszystkich. Życie nam ucieka przez palce. Ono dane jest raz i nie na zawsze.

Życie jako śmiertelna choroba przenoszona drogą płciową?

Trudne pytanie, co to jest życie... Ja stawiam sobie to pytanie od dawna. Po co to wszystko? Czemu zdarzył się wielki wybuch? Po co pojawiły się aminokwasy, mikroby?

Czy musi być szok w postaci choroby, żeby nagle, w panice, człowiek zaczął szukać sensu istnienia?

Nie. Ja się nad tym zastanawiam od bardzo dawna. Wtedy, w lipcu, dowiedziałem się, że moje rozmyślania mogą być nagle przerwane, a ja jestem na to niegotowy. Nie wiem jednak, czy kiedykolwiek człowiek jest gotowy... Ja nie byłem gotowy, żeby to przyjąć do wiadomości, że być może jesienią będzie po wszystkim.

Wypierał pan to?

Zobacz także:

Nie. Miałem po prostu ciągle nadzieję. Przestraszony, ale z wiarą, że to się dobrze skończy.

Był odruch zwierzęcego strachu – skurcz w żołądku, zimne ręce, kiedy lekarz mówił Panu, że w płucach jest guz, być może złośliwy…

Nie miałem zwierzęcego strachu, byłem pełen nadziei. Ciągle. Paliłem. Gdyby był ten zwierzęcy strach – tobym nie palił, prawda?

Tego się chyba nie nazywa nadzieją, lecz brawurą...

Zachowywałem się tak, bo od zawsze byłem dzieckiem szczęścia. Do telewizji trafiłem, bo skończył się ustrój komunistyczny, a ja nie miałem „zmarnowanej twarzy”. Byłem w przyzwoitym radiu, w Trójce. Trafiłem tam, bo spotkałem znajomą na ulicy.

Wszystko pięknie, aż do momentu, kiedy...

Wróciłem z nart, miałem ciągle gorączkę. Skończyła mi się pewna przyjaźń, byłem dosyć kłótliwy, fatalnie się czułem, fatalny czas. I do tego permanentny kaszel. Więc poszedłem do lekarza. Dostałem antybiotyki, 10 dni wolnego. Minęły dwa tygodnie i to samo. Poszedłem do kolejnego lekarza. Pani doktor powiedziała, że zajmie się mną porządnie. Zrobiła mi serię badań – i wtedy po raz pierwszy usłyszałem, że coś we mnie siedzi. Kilka tygodni później wracałem z jakiegoś spotkania, to był piątek, i po raz pierwszy w życiu spanikowałem, bo przy kaszlu pojawiła się krew. Raz. Postanowiłem rzucić palenie. Sięgnąłem wtedy po „wunderwaffe”, które nazywa się Rosjanin cudotwórca. Miałem jego numer, bo kolega miał problemy alkoholowe. Był dwa razy u niego, zapłacił 1500 zł i przestał pić. Zadzwoniłem. Rosjanin pyta: ile palę, ja mówię: 40 papierosów dziennie. On na to: dużo. Pyta: od kiedy. Ja mówię: 33 lata. Długo. Kazał złączyć mi kciuk z palcem wskazującym, takie kółeczka robić, złączyć stopy podeszwami, głęboko oddychać. Przestraszyła mnie ta teatralność. Potem położył mnie na kozetce. Zaczął stukać palcem w coś, mówić, że mam jedną nogę pustą, drugą nogę pustą, i mamrotał coś, a potem mówił: „Całkowita obojętność do papierosów”. To było tak operetkowe, że miałem ochotę parsknąć śmiechem. Zapłaciłem 400 zł. Pojechałem do pracy, powiedziałem o tym mojej załodze. Była godzina 11, a ja ciągle bez papierosa. To było dosyć nietypowe.

Pan, taki racjonalny, uwierzył znachorowi?

W domu, wieczorem, nalałem sobie whisky, wrzuciłem trzy kostki lodu i miałem poważną rozmowę ze sobą. Po mniej więcej godzinie moje wnioski były następujące: Rosjanin nie ma nic do zaoferowania poza moją nadzieją. Drugi wniosek był taki: to ja sam sobie pomogę.

I?

I dziś, jak patrzę na palących, to im współczuję. To nie daje żadnego ukojenia. Ja już nigdy nie zapalę. Ale po tym wszystkim zrobiłem tomografię. Wyszło mi, że mam guza w płucach. Zrobiono mi tomografię nuklearną. To jest okropne przeżycie – siedzi się w takim pokoju, gdzie jest 20 nieszczęśników, niektórzy po chemioterapii. W moim pokoju leżała dziewczynka upośledzona umysłowo, której ktoś źle założył wenflon, i potwornie zawodziła... To było straszne, zwierzęce cierpienie tuż obok. Trafiłem do przedpokoju piekła... Potem był wynik: nie jest to rak złośliwy.

Co się wtedy myśli?

Ja się rozpłakałem. Okazało się, że wystarczy nie palić trzy miesiące i on znika. To był śmieć we mnie. Przez całe te trzy miesiące niepalenia zrozumiałem, że on żywi się dymem. I wiem, że więcej nie nakarmię tego drania.

Jak Pan go nazwał? Drań?

Gapowicz. Załapał się na gapę do mojego organizmu.

Czym on się jeszcze żywił – poza dymem?

Stresem. Ten stres bierze się z tego, że nie potrafię uporządkować pewnych spraw, odpycham je na później, a tego później może nie być...

Jak bliscy reagowali na chorobę?

Wszyscy patrzą na ciebie nagle specjalnym wzrokiem. Ale człowiek zdaje sobie sprawę, że tak naprawdę nic się nie zmieni. Świat nadal będzie miał swoje problemy. 20 listopada była kolejna rocznica śmierci dziennikarza Marcina Pawłowskiego, który zmarł, mając 34 lata. Ja mam 56. Nie ma odwołania, nie ma taryfy odwoławczej, nie ma apelacji. Nasze dni są policzone. Jest taka piosenka „Jeszcze w zielone gramy”. Śpiewana przez Wojciecha Młynarskiego jest piosenką neutralną, śpiewana przez Magdę Umer jest wesoła, a śpiewana przez Raz Dwa Trzy i Adama Nowaka jest przerażająco smutna. Jest takim krzykiem, że to jeszcze nie teraz. To jest piosenka o mnie w tamtym czasie.

„Jeszcze nie teraz”, bo...? Coś pozostało do załatwienia?

Sporo prywatnych spraw do wyprostowania. Jeszcze nie teraz, bo... jest ciekawość. No i zaczyna się myślenie: co ja właściwie po sobie zostawiam? Nagle okazuje się, że w zasadzie nic nie mam.

Pan sobie żartuje i nie wiem, czy to znaczy, że ma Pan to oswojone, czy wręcz przeciwnie...

Od dłuższego czasu staram się na potrzeby tego myślenia przeliczać lata życia na godziny. Wychodzi paskudnie mało czasu. Dlatego nie należy robić rzeczy, których się nie lubi.

A czy jest coś dobrego, co Pan dostał od „pasażera na gapę”?

Nie palę. To bardzo dużo. Miałem zaproszenie od znajomego, aby wyjechać do Stanów. Bardzo chciałem, ale odmówiłem. Prawda była taka, że nie wyobrażałem sobie, jak polecę osiem godzin bez papierosa.

Inne plusy?

U mnie w pracy paliło się w moim pokoju. Do mnie przychodziło się na papierosa. Od czasu, kiedy nie palę, okazało się, że niektóre więzi były oparte tylko na wspólnym paleniu. To jest odkrycie. Wróciły mi zapachy. Wziąłem się do następnej książki. Zaproponowano mi napisanie sztuki teatralnej z okazji 50-lecia Trójki. Magda Jethon szuka kontaktu do Roberta De Niro, który być może to zagra. Książka będzie o grupie socjologów, którzy wchodzą na ścieżkę przestępstwa i organizują lewe śluby, żeby poprawić demografię. Tyle że kilka dni temu straciłem wenę...

Depresja?

...

Dlaczego Pan się tak tego wstydzi?

Dlatego że to jest jakieś niemęskie. Smutek to co innego.

Może lepiej napisać smutną książkę niż wesołą sztukę?

Może.

Nie chce Pan o tym mówić?

Nie.

OK. Uczciwe postawienie sprawy. Czy to jest tak, że mniej się kłamie po takim doświadczeniu, jakie Pan przeszedł?

Człowiek staje się mniej grzeczny. Jeżeli na przykład nie mam ochoty gdzieś iść, to nie idę. Nauczyłem się odmawiać.

Na coś Pan jeszcze czeka?

Chcę polecieć do Stanów. Jak się nie pali, to wystarczy kupić bilety i polecieć.

W trakcie tej choroby doświadczył Pan samotności czy wręcz przeciwnie – ludzie garnęli się do Pana?

Na końcu człowiek zostaje sam. Choć była we mnie ogromna potrzeba mówienia o tym… Ale pytanie: po co to wszystko, zostaje.

Co dalej?

Chcę dogadać się z samym sobą. Chcę nazywać rzeczy po imieniu i nie odkładać niczego „na kiedyś”. Pogodzić się z tym, że nie da się żyć tak, aby nikogo nie krzywdzić.

Wychodzi Pan z tego wszystkiego uspokojony?

Jeszcze nie... Na razie zaczynam wyrastać na specjalistę od rzucania nałogów. Byłem nałogowym hazardzistą. Od 10 lat już nie jestem.

Ta gra, którą uprawia Pan z rakiem, to też jest rodzaj hazardu...

Nie. Znalazłem zastępczą rzecz – scrabble. Świadomie się w to rzuciłem, bo to daje podobne emocje. Ostatnio słaby jestem, nie wiem dlaczego.

W różne rzeczy gramy. Czasami w zielone... Pan gra z losem. Co jest stawką?

Stawka jest zawsze ta sama. Życie.