W CIĄGU 24 GODZIN

Aneta, lat 22, studentka Andrzej, lat 26, grafik komputerowy. Spotykaj ą się od 4 miesięcy

Aneta do dziś boi się, że gdyby nie pojechała na weekend do rodziców, do Częstochowy, ominęłaby ją impreza u kolegi. No i wtedy nie poznałaby Andrzeja. On jest dla odmiany przekonany, że wcześniej czy później i tak musieliby się spotkać. Oboje nigdy wcześniej nie przeżyli czegoś podobnego. – Wszedłem do pokoju i zobaczyłem ideał: ciemne, proste włosy, zielone, lekko skośne oczy. Nie chciałem, by zobaczyła, jak mnie ścięło z nóg. Udawałem obojętność, ale przez cały czas szukałem jej wzrokiem. Nawet nie pamiętam, z kim i o czym rozmawiałem. Myślałem tylko, jak ją zaczepić. Aneta też zwróciła na niego uwagę. – Od razu wpadł mi w oko, ale przyszedł z koleżanką. Nie byłam pewna, czy to nie jego dziewczyna. Postanowiłam wybadać sprawę. Nie zdążyłam, bo Andrzej poprosił mnie do tańca.

Z imprezy wyszli ostatni, a następnego dnia po południu Aneta dostała SMS-a. – Był gotowy do wysłania już o ósmej rano, ale bałem się, że wyjdę na natręta – śmieje się Andrzej. – Musiałem działać szybko. Nigdy bym sobie nie wybaczył, gdyby wyjechała bez spotkania. Po raz pierwszy w życiu zakochałem się tak naprawdę. I to przed upływem 24 godzin. Parą zostali po tygodniu. Nie było na co czekać.

Andrzej pracuje w Częstochowie, Aneta studiuje w Krakowie. Do października nie rozstawali się. Kolacje z winem, każdego wieczoru ktoś inny był DJ-em i puszczał swoje ulubione piosenki lub filmy. Wspólne śniadania. Seks naturalny, jak oddychanie i jedzenie. – Raz sięgałam po coś z wysokiej półki w kuchni, gdy Andrzej objął mnie i poturlaliśmy się po podłodze. Gdy siedział w ciągu dnia w pracy, czułam jego zapach, przechodząc obok kurtki w przedpokoju czy ręcznika w łazience. Odwołałam urlop z koleżankami, po prostu nie wyobrażałam sobie, byśmy się mogli rozstać – tłumaczy Aneta.

– Zawsze marzyłam o takim facecie. Opiekuńczym, dowcipnym, zaradnym. – To były niesamowite wakacje. Kochaliśmy się i gadaliśmy na zmianę. Pamiętam ją otuloną w koc, z potarganymi włosami, które głaskałem. W pracy musiałem się mobilizować, by nie odjechać w krainę marzeń, bo wystarczyło, że przymknąłem powieki, a przed oczy wciskały się takie obrazy... – opowiada Andrzej, trochę zawstydzony. – Czasem wystarcza mi, że na nią patrzę. Uwielbiam, gdy odgarnia włosy, mruży oczy w uśmiechu. Czuję się jak najszczęśliwszy człowiek na świecie.

Od kiedy zaczął się rok akademicki, spędzają razem wszystkie weekendy. W ciągu tygodnia, gdy Aneta wraca z wykładów, zaraz odpala komputer, bo tam już czeka na nią Andrzej. Opowiadają sobie, co się wydarzyło, jak wygląda dziś ulica w Krakowie, a jak w Częstochowie... – Raz przegadaliśmy w nocy 6 godzin! – przyznaje Aneta. – Jest cudownie! Niewiarygodnie... Przez pierwsze tygodnie czekałam na jakieś jego potknięcie, byłam ostrożna. Ale było coraz lepiej. Andrzej: – Na początku zachwyciła mnie urodą, a potem jeszcze okazało się, ile nas łączy. Oboje kochamy narty, lubimy te same filmy. W dodatku Aneta jest pierwszą dziewczyną, która wiedziała, kim jest Gerhard Richter, mój ukochany malarz. Znajomi mówią, że się zmienił. Ma więcej energii, nie wyprowadzają go z równowagi drobne przykrości. Ona przyłapuje się na tym, że idąc, podskakuje jak nastolatka. Zaczęła się malować. – Chciałabym mu się podobać. Nawet chodzę w szpilkach, choć wcześniej wkładałam je tylko na sylwestra. Pocieszają się, że w dwóch miastach czeka ich jeszcze rok. Tyle zostało do dyplomu. Potem zamieszkają razem. Czy coś może im przeszkodzić? A cóż to takiego mogłoby być? – pytają zaskoczeni.

Zobacz także:

GDZIE JEST HACZYK?

Dominika , lat 26, księgowa Przemek , lat 32, dziennikarz. Razem od roku, niedawno się zaręczyli

Zaręczyny na początku XXI wieku? Pierścionek i zmiana statusu na Facebooku. I to, że nie trzeba zaraz koniecznie planować ślubu, choć wszyscy pytają o datę. „To po co się zaręczyliście?“ – chcą wiedzieć znajomi. – Może z przekory, bo zaręczyny są dziś niemodne? Taki mały bunt – odpowiadają zwykle. Najważniejszą decyzję podjęli pół roku temu. Zamieszkali razem. To miał być test na przyszłość.

Miłość miłością, ale dopóki związek polega na udanym seksie i kolacyjkach na mieście, niewiele można tak naprawdę powiedzieć. – Chcieliśmy sprawdzić, jak sobie poradzimy z codziennością – opowiada Przemek. – Kiedy i o co się pokłócimy, czy coś nas zacznie drażnić. Dominika przyznaje, że nie ma łatwego charakteru. – Bywam depresyjna, a wtedy nachodzi mnie chęć odseparowania się, samotności. Nazywam to „chowaniem się do szafy”. Przemek musiał nauczyć się radzić sobie z moimi nastrojami, zrozumieć, że wtedy lepiej mnie nie zaczepiać. Ja też staram się respektować jego granice, szanuję jego prawo do własnych zainteresowań i spędzania wolnego czasu.

Choć nie fascynuje mnie piłka nożna, nie dąsam się, kiedy idzie pograć w piłkę albo obejrzeć mecz z kolegami. Dominika odkryła, że Przemek znakomicie organizuje codzienne życie. Gotuje obiady, robi kanapki do pracy i sprząta. – Okazało się, że potrzebuję uporządkowanych ram, choć nie umiem ich stworzyć. W domu wszystko miałam podsuwane pod nos. Moje zadania w związku? Staram się nie zapominać o rachunkach i o tym, że lodówka sama się nie zapełni. Dominika jest z natury sceptyczna, więc czasem szuka haczyka. I wciąż jej się nie udaje. Wspólne mieszkanie tylko ich do siebie zbliżyło. – Przekonałem się, że akceptuję w niej dosłownie wszystko, niczego nie próbuję zmienić. Ciągle nie możemy się nagadać... – mówi Przemek.

– Od początku było inaczej niż z moimi poprzednimi chłopakami – mówi Dominika. – Bez walki o dominację, bez przeciągania liny. Triki, sztuczki w naszych relacjach są skazane na porażkę. Wszelkie podchody wydają mi się dziecinadą, marnowaniem energii. Szybko zaczęłam myśleć o nas w kategorii „my“. Pierwszy raz w życiu ja, rozpieszczona jedynaczka, nie przejmowałam się jedynie sobą – opowiada Dominika i rzuca w stronę Przemka: – Co by było, gdybym powiedziała „nie”? – Szczerze? Nie brałem tego pod uwagę – uśmiecha się on. Bo mogą żartować z tak archaicznych uroczystości jak zaręczyny, ale to była przecież deklaracja, że ich związek jest na całe życie. Gdy to czujesz, nie musisz szukać potwierdzenia u drugiej osoby.

Dawniej związek dwojga ludzi wydawał się Dominice najbardziej skomplikowaną i kruchą rzeczą na świecie. A teraz oboje nie wyobrażają sobie przyszłości bez siebie. Boją się tylko tego, co może im zagrozić z zewnątrz. Bo jeżeli się kocha, a przy tym ma poczucie humoru, każdy problem wydaje się do rozwiązania...

COŚ SIĘ ZMIENIŁO

Natalia , lat 24, handlowiec Paweł , lat 25, inżynier. Są razem 5,5 roku, pobrali się 6 miesięcy temu

Wesele było tradycyjne. Z przyjęciem na sto osób, białym welonem, całowaniem chleba na szczęście i przenoszeniem panny młodej przez próg. Po co brać ślub w wieku 25 lat? Dla Natalii i Pawła odpowiedź jest oczywista: – Bo się kochamy i bardzo tego chcieliśmy. Paweł: – Gdy przedstawiam Natalię jako swoją żonę, daję ludziom do zrozumienia, że to najważniejsza osoba w moim życiu. Nie jest już dziewczyną, narzeczoną, kimś, z kim mogę za chwilę przestać być. Kiedy składałem przysięgę, zrozumiałem, że od tej pory biorę za nią odpowiedzialność, że wiążemy się na dobre i na złe.

Po ślubie ich uczucia odżyły. – Mam więcej motywacji do działania – wyjaśnia Paweł. Natalia dorzuca do tego poczucie bezpieczeństwa: – Jakiś czas temu straciłam pracę. Przez chwilę byłam bezrobotna. Gdybym była sama, zadręczałabym się, z czego będę żyć. To, że mam męża, pozwoliło mi lepiej przetrwać ten okres. Miałam się komu wyżalić, nie bałam się, że zabraknie mi na czynsz. Gdyby był tylko moim chłopakiem, czułabym się skrępowana tym, że mnie utrzymuje. Ich życie jest wciąż beztroskie. – Umówiliśmy się, że przez kilka lat nie będziemy mieć dzieci. Chcemy urządzić dom, zabawić się – opowiada Natalia. – Lubimy spędzać razem czas, ale każde ma swoje towarzystwo i hobby. Choć ja potrafię powiedzieć, jaka jest różnica między kablobetonem a strunobetonem, a Paweł chętnie chodzi ze mną po sklepach z ubraniami, nie siedzimy sobie na głowach.

Podjęli jeszcze kilka decyzji. Na przykład o podziale obowiązków: ona zmywa i gotuje, on zajmuje się kotem, w weekendy przygotowuje śniadania. – Trochę bawimy się w dom – śmieje się Natalia. – Zawsze wieczorem można rzucić: idziemy na piwo? Jak za dawnych czasów. O co się kłócą? Paweł jest zazdrosny, gdy żona najpierw opowiada o ważnych dla siebie sprawach siostrze. – Gdy się opowiada o czymś po raz drugi, cała historia na tym traci! Prowadzą mniej intensywne życie towarzyskie, bo on nie zawsze ma nastrój na kino albo wizyty. Wstaje o szóstej rano, wraca do domu po dziesięciu godzinach męczącej fizycznie pracy. – Często widzę, że Natalia ma ochotę gdzieś wyskoczyć, ale zmęczenie jest silniejsze ode mnie. Idziemy na kompromis – wieczór spędzamy w domu, ale nie siadam przed telewizorem, tylko razem przygotowujemy fajną kolację. To ważne, żeby celebrować bycie we dwoje, by nie dać się monotonii. – Docieraliśmy się kilka lat, teraz możemy trochę odpocząć – mówi Natalia. – Nabrać sił na moment, kiedy urodzą się dzieci i staniemy się prawdziwą rodziną, a życie nabierze 4 wariackiego tempa.

NAWET Z ZOŁZĄ

Kasia, lat 31, lektorka angielskiego Igor, lat 31, architekt. Małżeństwo od 4 lat, rodzice Poli od półtora roku.

Ciążę Kasia znosiła wspaniale. Na ścianach mieszkania wiszą jej fotografie z dużym brzuchem, które zrobił mąż. Wygląda na nich zjawiskowo. Przez 9 miesięcy żadnych wymiotów, złego samopoczucia Do ostatniej chwili prowadziła zajęcia z uczniami. Na Polę czekał pokój wyłożony tapetą w chmurki, a w szafie nowiutkie ubranka. Imię córki też wymyślili dawno temu, więc uznali, że na wszystko są przygotowani.

– Zdawałam sobie sprawę, że nasz tryb życia się zmieni. Że skończą się spontaniczne wyprawy do kina i wariackie weekendowe wypady. Ale jednego nie przewidziałam: jak zmienimy się my sami. Po powrocie ze szpitala kwiaty i pierwsza kąpiel w asyście dziadków. A potem Pola przepłakała pierwszą noc i... następne kilkadziesiąt. – Zdarzało się, że zasnęła na dwie godziny, a potem krzyk. Byłam wykończona. I zdumiona tym, że mąż w tym hałasie potrafi spać jak kamień. Nie poznawałam go, nie pomagał mi, jakby uciekał od nas. Igor tłumaczył, że nie mógł chodzić do biura niewyspany. – Akurat kończyliśmy ważny projekt. Zawsze zarabiałem więcej, czułem się odpowiedzialny finansowo za rodzinę. Wydawało mi się, że podział obowiązków jest jasny.

Przyznaje, że zaczął celowo odwlekać powrót z pracy. – Kaśka chodziła wściekła jak osa. Wszystko ją drażniło. Chociaż pomagała jej mama, to ciągle słyszałem tylko o kolejnych problemach z karmieniem, kolkach i marudzeniu Poli. Miałem wrażenie, jakby moja pogodna, uśmiechnięta żona zniknęła, a na jej miejscu pojawiła się jakaś obca zołza. Kasia lubi mieć wszystko pod kontrolą, tymczasem wydawało jej się, że z niczym sobie nie radzi. – W oczach Igora widziałam dezaprobatę. Jakby nie pojmował, co się właściwie stało! Przecież jego siostra w czasie macierzyństwa kwitła. W dodatku nie umiałam zrzucić kilku kilogramów nadwagi, od patrzenia w lustro robiło mi się słabo. Czułam, jakbyśmy się... rozstali. On był na swojej planecie, gdzie jest praca, biznes, ważni, ciekawi ludzie, a ja na swojej: dziecko, przecierane ekozupki, układanie ubranek w równe stosiki.

Dziś mają świadomość, że po urodzeniu Poli przeszli kryzys. Trwał jakieś pół roku. – Nie chodziło o te nieszczęsne wyjazdy – mówi Kasia. – Tak naprawdę nie przeszkadzało mi siedzenie w domu. Chodziło o to, żeby Igor pomógł w drobnych rzeczach. Wziął małą na ręce, pobawił się z nią wieczorem. Nie tylko dla dobra dziecka, ale dla mnie, dla swojej kobiety. A ja bym mogła znaleźć trochę siły, by mu się znów podobać. To przyszło z czasem, kiedy jej mąż oswoił się z nową sytuacją.

Do dziś nie wiedzą, kto pierwszy wyciągnął rękę. Ona uważa, że on. Zaproponował, że w soboty zostanie z Polą, a Kasia będzie mogła wyjść z przyjaciółkami. On chwali, że żona znowu się uśmiecha. No i też Pola wreszcie śpi normalnie. – Pomogło nam, że się kochamy. W ostatecznym rozrachunku myśleliśmy o drugiej osobie. Dlatego udało nam się pójść na kompromis. Nie wyobrażałem sobie, by pojawienie się Poli mogło zniszczyć nasz związek. Zawsze wiedziałem, że Kaśka jest kobietą, z którą chcę być. Nawet jeśli bywa zołzą.