Duże oczy, przedziwne, podwójne brwi… Jej nazwisko stało się metką gwarantującą muzykę w najlepszym gatunku. „Skłamałam…” czy „Szał” raz usłyszane długo zostają w głowie. I słuchaczy, i krytyki. Jej płyty pokrywały się platyną, a półki w domu – nagrodami. W 2000 r. magazyn „Tylko Rock” obwołał ją Osobowością Dziesięciolecia… I nagle wszystko przyhamowało. Jedna z najważniejszych polskich wokalistek od 10 lat nie wydaje płyt, nie koncertuje, unika prasy. Radio gra jej stare przeboje: „Sen”, „Jenny”, „Miłość”, „Zegar”… Edyta przerywa ciszę tylko gościnnymi występami. W duecie z Krzysztofem Krawczykiem, Kazikiem, na koncercie Myslovitz i Tomasza Stańki. Jako fanka siatkówki (trenowała ją 10 lat) w studiu TVN 24 komentowała występy polskiej reprezentacji na mistrzostwach świata. Ale datę premiery nowej płyty, której zapowiedzią była piosenka „Niewinność”, kilkakrotnie przekładała. Na wiosnę 2006 r. po raz kolejny zapowiedziała „To już!”. Fani odetchnęli, ale wkrótce zdarzyła się tragedia – nagle zmarł jej menedżer i przyjaciel, Jacek Nowakowski. I na tej informacji kończą się aktualności na oficjalnej stronie Edyty. Ona sama premierę odwołała. – Jestem typem człowieka, który nie budzi sensacji. Pracusiem, który siedzi w swojej samotni. I to jest fajne – mówiła w jednym z ostatnich wywiadów.

Tymczasem jej wielbiciele zasypują internet i stacje radiowe pytaniami: co się dzieje z Edytą? Zwłaszcza że to zniknięcie obrosło w plotki. Mówiono, że ma depresję, że zwątpiła w swój talent, że nie jest w stanie dokończyć płyty, że rozważa ostateczne wycofanie się z życia publicznego. Znajomi gaszą te rewelacje. – Ona ma dużo nowych piosenek. Niektóre mną wręcz zatrzęsły. Ale nie naciskam, by zaprezentowała je jak najszybciej. To perfekcjonistka. Nie wyda płyty, dopóki nie będzie całkowicie z niej zadowolona – mówi Tomasz Żąda, dziennikarz. I dementuje plotki o złej formie. – Czuje się dobrze, nie ma kryzysu, choć na pewno śmierć Jacka wstrząsnęła nią. Mogę powiedzieć, że przez te kilka lat trochę się od branży i świata odcięła. Widać ma potrzebę. Porządkuje życie. Zaczyna od nowa. Nawet kupiła sobie pierwszego psa. Ze znajomymi spotyka się, rozmawia jak zawsze. To wciąż ta sama fajna, ciepła, wrażliwa dziewczyna. Latem 2008 r. pojawiła się w Sopocie na koncercie Krzysztofa Krawczyka. Zaśpiewali „Opowieść” i ich wielki przebój „Trudno tak…”. Poza sceną nikt jej nie widział. Mówiono, że nie opuszcza pokoju hotelowego, nawet na posiłki. Krzysztof Krawczyk nie miał pewności, czy ona w ogóle przyjedzie: – Wspaniała koleżanka. Chciałem jej potem podziękować za występ, ale zmieniła numer telefonu. Nowego nie podała. Tajemnicza kobieta. Milczy nie dlatego, że się boi po długiej przerwie wrócić. Ona ma sporo odwagi, tylko nie jest gotowa. Edyta jest superkrytyczna wobec siebie. Uważam, że za bardzo. Gdy nagrywaliśmy „Trudno tak…”, wszyscy byli zadowoleni z efektu, tylko ona jedna ciągle chciała coś poprawiać. U siebie, u mnie. Sądzę, że wie, iż nie musi śpieszyć się z powrotem. Czy wyda płytę teraz, czy za dwa lata, ludzie rzucą się na jej piosenki jak na świeże bułki. Tak wszechstronnie uzdolnionej kobiety – piosenkarki, autorki tekstów, muzyki i scenariuszy teledysków, nie spotkałem – uśmiecha się Krawczyk. Najmniej do powiedzenia ma Joanna Gajewska, znajoma i obecna menedżerka Bartosiewicz: – Zdecydowała sobie zrobić przerwę i od niej tylko zależy, ile to potrwa. W związku z tym nie udziela wywiadów. Powiem tak: wszyscy czekamy na płytę.