Z okien było widać góry, nad którymi często wisiały mgły. Proszę sobie wyobrazić wymarzony górski dom – nasz wyglądał właśnie tak. Jak z obrazka. Tęsknię do tego miejsca i ciągle wracam tam z radością.

Drzwi naszego domu nie zamykały się, często przychodzili sąsiedzi i znajomi, którzy głośno biesiadowali. Mama smacznie gotowała i chętnie wszystkich gościła. A ja podsłuchiwałam dorosłych. Zawsze ciekawiły mnie sprawy, które roztrząsali. Do szkoły miałam ponad dwa kilometry. Wybiegałam na drogę, głośno krzycząc, żeby słyszała mnie koleżanka.

Zbiegałyśmy: ja ze swojej góry, ona ze swojej i dalej szłyśmy razem. Miałam uzdolnionych i jednocześnie wymagających nauczycieli. A byłam łobuzem, dziewczynką trudną do zniesienia dla rówieśników. Ambitna, zawsze najlepsza, prymuska. Ale miałam też pod skórą diabełka i potrafiłam psocić. Biegałam po korytarzach, głośno krzycząc, więc chłopcy ciągnęli mnie za włosy, nawet próbowali bić. Dyrektor szkoły uważał, że to ja prowokowałam bójki. Trochę tak było. Zawsze wymykałam się kolegom, więc z zemsty wrzucali mi za bluzkę żaby, których okropnie się brzydziłam. 

 

W mojej rodzinie było dużo osób uzdolnionych plastycznie. Siostra, niezwykle utalentowana, ciągle zdobywała nagrody w konkursach, a ja jej tego zazdrościłam. I tu muszę się przyznać: długo myślałam, że we wszystkim jestem najlepsza. Potem życie mi pokazywało, że może nie do końca i nie we wszystkim. Kiedyś wybrałam się na konkurs recytatorski. Niestety słabo się przygotowałam, przeczytałam wiersz dwa razy i byłam pewna, że umiem. Zaczęłam mówić i pustka. Wtedy pomyślałam, że może jednak powinnam się bardziej przykładać, że nic samo nie przychodzi. 

Lubiłam też śpiewać. Uważałam, że mam talent operowy. Moje koleżanki do dziś to wspominają. Oczywiście nie mam żadnych uzdolnień muzycznych, ale wtedy mnie to nie przeszkadzało. Dziś myślę, że moje nadmierne poczucie własnej wartości wynikało z tego, że ojciec bardzo we mnie wierzył. Zawsze powtarzał, że jestem najmądrzejsza i najpiękniejsza. Chwalił się mną, ciągle komuś o mnie opowiadał. To duże wsparcie i zawsze mi się w życiu przydawało. Mama z kolei nauczyła mnie dystansu, dzięki niej nie czuję się nieszczęśliwa, kiedy coś idzie nie tak. Ojciec zajmował się poszukiwaniem źródeł wody, był najbardziej wziętym fachowcem w okolicy. Mama opiekowała się domem. Nasza wioska była dosyć zamożna, bo to prawda, że górale zawsze byli zaradni. 

Mój ojciec interesował się polityką, codziennie włączał telewizor i oglądał wiadomości. Ja wchodziłam wtedy pod stół i rodzice nie mieli pojęcia, że stamtąd podglądam – od zawsze ciągnęło mnie do telewizji. Znam nazwiska wszystkich komentatorów politycznych i prezenterów z tamtych lat. Pamiętam gorące dyskusje, kiedy wybrano papieża Polaka i kiedy wybuchł stan wojenny. Pytałam ojca, co to znaczy, wytłumaczył mi, że stan wojenny to coś takiego, kiedy sąsiad przychodzi do sąsiada i chce mu zrobić krzywdę. Zaczęłam więc bać się sąsiadów. 

 

W święta chodziliśmy z koleżankami i kolegami po domach jako kolędnicy. Pisałam im wierszyki, a oni je deklamowali. Do dziś opowiadają, że byłam koszmarnie wymagająca i ciągle ich odpytywałam z tych wierszyków. Zawsze chciałam być Maryją, ale oni twierdzili, że nie pasuję. W Maryję wcielała się koleżanka, a ja jej zazdrościłam. Wyjdzie na to, że byłam złośliwą zazdrośnicą… i może trochę tak było. Ale na szczęście mi przeszło, życie wszystko weryfikuje i pięknie nas ustawia w odpowiednim miejscu w szeregu. 

Zobacz także: