Jak co wieczór siedziałam przed telewizorem. Ekran migał, pokazując uśmiechnięte twarze polityków, skutki huraganu na Florydzie, zdenerwowanych mieszkańców wsi, którym pod nosem wybudowano wysypisko śmieci. Dzień jak co dzień, nawet nie chciało mi się zrobić głośniej.

Nagle na ekranie ukazała się twarz młodej dziewczyny. Dzieci sprezentowały mi na urodziny odbiornik na pół ściany, więc dobrze ją widziałam. Rzuciłam się do pilota, po drodze zawadzając o szklankę z herbatą. Płyn rozlał się po stoliku, plamiąc serwetę. To nic, później się wytrze, najważniejsze, żeby usłyszeć co mówią o tej dziewczynie.

Wiem, co powinnam zrobić!

– Siedemnastoletnia Ewelina N., wyszła z domu i nie wróciła. Ktokolwiek widział… – spiker mówił dalej, ale już nie słuchałam. Musiałam znaleźć kartkę i długopis, żeby zapisać numer telefonu, który podawali.

Niestety, zamiast zadzwonić na policję, odruchowo połączyłam się z córką.

– Helenko, nie wyobrażasz sobie, kogo przed chwilą widziałam – zaczęłam mówić. – To ta dziewczyna z telewizji! Ta, której szukają. Często ją widywałam u nas na klatce przez judasza.

– Zaraz, spokojnie mamo. O czym mówisz? – Helenka się nie przejęła, ale to dlatego, że nie znała szczegółów.

– Jak myślisz, gdzie podziewają się zaginione nastolatki? – postanowiłam zacząć jeszcze raz. – Te, które uciekły z domu i wpadły w złe towarzystwo.

Zobacz także:

– Nie mam pojęcia – odparła córka.

– Jedna z nich przebywała przez kilka dni tuż obok za ścianą – powiedziałam.

– Minus i minus daje plus. O, w tym miejscu jest błąd. Przepisz równanie na nowo – usłyszałam. – Przepraszam mamo, odrabiam właśnie matematykę z Hirkiem. Twój wnuk odziedziczył po tobie nie tylko wyobraźnię, ale i antytalent do przedmiotów ścisłych – rzuciła.

Myślisz, że konfabuluję? Naprawdę widziałam tę dziewczynę. Mieszkała za ścianą, u tego podejrzanego typa, co nosi koński ogon. 

Helenka ciężko westchnęła. Nigdy nie lubiła matematyki, zupełnie jak Hirek.

– Możemy o tym później porozmawiać? Teraz mam na głowie zadanie najeżone liczbami ujemnymi.

– Jak chcesz. Zadzwonię na policję i powiem, kto przechowywał zaginioną dziewczynę. To mój obowiązek.

– Nie rób tego – przestraszyła się Helenka. – Za wprowadzenie w błąd organów ścigania nie pogłaszczą cię po głowie. Wiem, że się nudzisz, ostatnio miałam tyle spraw, że trochę cię zaniedbałam. Nadrobię to, a tymczasem porozmawiaj z Kondziem, co prawda to mój brat, ale jednak mężczyzna. Daj mu szansę, niech się sprawdzi. On ci najlepiej doradzi, co masz zrobić.

– Ale ja wiem, co powinnam zrobić, chciałam tylko opowiedzieć o moim odkryciu – zdenerwowałam się. Nie lubiłam być traktowana jak dziecko.

– Zdaj na razie relację Kondziowi, a ja zadzwonię później. Pa, na razie!

Popatrzyłam w zamyśleniu na telefon. Zadzwonić czy nie?

Wszystko mi się poukładało

Szmery na klatce schodowej poderwały mnie z miejsca. To mógł być facet z końskim ogonem, zawsze tak późno wracał. Na moim piętrze wynajmowało lokal młode małżeństwo, ale ciągle nie było ich w domu, praktycznie mieszkałam tu tylko ja i on. To znaczy oddzielała nas ściana nośna budynku, co zresztą, jak podejrzewałam, nie będzie miało najmniejszego znaczenia w chwili konfrontacji. Wieści szybko się rozchodzą, ten z kitką wcześniej czy później dowie się, że opowiedziałam policji, co zrobił z dziewczyną, a wtedy będę mogła liczyć wyłącznie na własne siły.

Wyjrzałam kontrolnie przez judasza. Był, a jakże. Włożył klucz do zamka i spojrzał prosto na mnie. Aż zabrakło mi tchu, zaskoczył mnie, łobuz. Wiedział, że czaję się po drugiej stronie drzwi, za późno zrozumiałam, że powinnam zgasić światło, by obserwacja nosiła znamiona dyskrecji. Zanim odeszłam od drzwi, zobaczyłam, jak drań paskudnie się uśmiecha.

Dwa tygodnie temu nie był taki czujny, zajęty dziewczyną, nie zwracał uwagi na moje drzwi , a to znaczy, że nie ma pojęcia, ile o nim wiem. Przyprowadził ją późno, było już po dwudziestej trzeciej. Kładłam się spać, ale usłyszałam cichą rozmowę i podeszłam do judasza. Trochę z ciekawości, a trochę dlatego, że dobrze jest wiedzieć, kto szwenda się nocą po klatce schodowej. Dziewczyna wydała mi się dziwnie młoda, zbyt niedojrzała dla dorosłego faceta. Teraz wszystkie starają się zatrzymać na etapie późnego dzieciństwa, więc może i ona nadążała za modą. Nie miała bagażu, a mimo to została u niego kilka dni. Wiem, bo akurat byłam przeziębiona i nie wychodziłam z domu. Ona też nie. Gdyby choć nos wychyliła, usłyszałabym ją i zobaczyła przez judasza.

Może nie zapamiętałabym twarzy, gdyby nie sposób, w jaki opuściła mieszkanie faceta z kitką. Przyjechała po nią rodzina, młoda kobieta i starszy mężczyzna. Rozmawiali, jakby znali się od lat. Mówili coś o odwiezieniu do domu. Dziewczyna poszła z nimi, ale chyba nie była zadowolona, bo raz próbowała zawrócić.

Wszystko mi się poukładało, jak zobaczyłam twarz Eweliny N. na ekranie telewizora. To ona mieszkała za ścianą, dopóki jej nie zabrali. Wtedy myślałam, że zatroskani krewni przyjechali odwieźć ją do rodziców, ale teraz nie byłam już taka pewna. Dziewczyna poszła z nimi, lecz do domu nie wróciła. Gdzie jest teraz? Tego będzie musiała dowiedzieć się policja. Zadzwoniłam na numer alarmowy i powiedziałam wszystko, co wiem. Zostałam wysłuchana z uwagą i poproszona o podanie nazwiska i adresu.

Zawsze miałaś bujną wyobraźnię

– Przyślemy zawiadomienie o przesłuchaniu – obiecał dyżurny funkcjonariusz.

I tyle. Nie można powiedzieć, żeby dzięki mnie akcja poszukiwawcza zaginionej Eweliny nabrała tempa. A jednak policja przyszła do mnie już następnego dnia rano. Dwóch postawnych funkcjonariuszy nie wyglądało podejrzanie, ale wylegitymowałam ich starannie. Poinformowali mnie, że nie mam obowiązku ich wpuszczać, więc natychmiast zaprosiłam ich do środka. Nie z przekory, tylko dlatego, że uczciwie postawili sprawę.

Prosto ode mnie poszli do tego z końskim ogonem. Trzeba trafu, że był w domu. Patrzyłam, jak policjanci znikają za jego drzwiami i zastanawiałam się, czy on wie, że byli wcześniej u mnie. Jeśli jest czujny jak ja, to nie umknęło mu, że złożyłam zeznania. On też ma judasz.

Postanowiłam się przygotować na potencjalny atak bandyty zza ściany. Wyjęłam z szuflady nóż. Popatrzyłam uważnie na błyszczące ostrze i odłożyłam na miejsce. To niebezpieczne narzędzie, a ja nie miałam zamiaru nikogo zabijać, nawet przypadkiem. Przystawiłam do pawlacza drabinkę i wyciągnęłam przechowywaną od lat pamiątkę z Zakopanego, prawdziwą góralską ciupagę, solidny kawał kija z końcówką obitą metalem. Powinna się nadać do obrony. Wtedy zadzwonił telefon.

– Mamo, co się dzieje? Helenka mówiła, że znalazłaś jakąś dziewczynę, która występowała w telewizji – Konrad jak zwykle zareagował z opóźnieniem.

– Wszystko pokręciłeś. Kiedy rozmawiałeś z siostrą? Wczoraj, prawda? No to dziś wygląda to zupełnie inaczej – opowiedziałam mu o wizycie policjantów.

– Naprawdę nakablowałaś na sąsiada? – upewnił się syn. – Biedny człowiek…

– Nie śmiej się, moim zdaniem facet jest winny jak diabli – uświadomiłam mu. – Odławia z dworca dziewczyny, które uciekły z domu i zwabia je do mieszkania, obiecując pomoc. Kto wie, co się potem z nimi dzieje?

– I to wszystko dzieje się u ciebie za ścianą? – upewnił się Kondzio.

Nie wierzysz mi?

– Wybacz, ale nie. Zawsze miałaś bujną wyobraźnię, pamiętam twoje opowieści o duchach, były takie plastyczne, że bałem się potem zasnąć.

– Poważnie? Nigdy mi o tym nie wspominałeś – zdziwiłam się.

– Bo się wstydziłem, byłem już dość dużym chłopcem – odparł.

– Teraz to całkiem co innego – zaznaczyłam. – Jestem pewna, że widziałam poszukiwaną dziewczynę i boję się, że zrobili jej krzywdę.

A ja się zaczynam martwić o ciebie. Myślę, że najlepiej będzie, jak pomieszkasz kilka dni u Heleny, odpoczniesz, nacieszysz się wnukiem i spojrzysz na wydarzenia z innej perspektywy.

– Uważasz, że jak pobędę między ludźmi, to historia o porwanej dziewczynie wywietrzeje mi z głowy? – zaczynała mnie denerwować ta rozmowa.

– Nie śmiałbym tak myśleć – zapewnił grzecznie Kondzio.

Czułam, że mi nie wierzy, Hela również uważała, że wymyślam niestworzone historie. Pozostała mi tylko policja. Miałam nadzieję, że śledczy szybko aresztują sąsiada. Niezbite dowody jego winy podałam im na tacy.

Facet pomyśli, że jest bezpieczny

Coś musiało jednak pójść nie tak, bo facet z końskim ogonem wciąż cieszył się wolnością. Codziennie oglądałam go przez judasza, nie zapomniawszy przedtem zgasić światła, żeby poświata mnie nie zdradziła. Mimo podjętych środków ostrożności, sąsiad doskonale wiedział, że stoję za drzwiami. Robił do mnie miny, jestem tego pewna.

Wieczorem siedziałam przed telewizorem, jak zwykle oglądając migające bezgłośnie obrazy, gdy nagle usłyszałam ciche pukanie. Podeszłam na palcach i zawahałam się. A jeśli zobaczę po drugiej stronie oko bandziora? Zamiast popatrzeć przez wizjer, przyłożyłam ucho do drzwi. Ktoś tam stał, słyszałam jego oddech. Dziwnie było pomyśleć, że dzielą nas tylko cienkie deski.

– Wiem, że pani tam jest – usłyszałam męski głos.

Mówił cicho, ale wyraźnie, wprost do mojego ucha. O mało nie zemdlałam, ale wytrwałam pod drzwiami.

– Skoro nie chce mi pani otworzyć, powiem to przez drzwi. Proszę nie nasyłać na mnie policji. Bardzo mi pani komplikuje pracę.

Coś zaszurało i wszystko ucichło.

Kilka dni nic się nie działo. Facet z ogonkiem bujał się na wolności, szukając kolejnej naiwnej dziewczyny, która mu zaufa, a ja nie odchodziłam od drzwi, żeby niczego nie przegapić. Spoczywała na mnie ogromna odpowiedzialność, byłam ostatnią nadzieją nieszczęsnej nastolatki, którą lada chwila bandyta miał zwabić w pułapkę. Rodzice i system bezpieczeństwa zawiedli tę dziewczynę. Pozostałam jej tylko ja, ciekawska starsza pani z okiem przylepionym do wizjera.

Przyprowadził ją późnym wieczorem. Dziewczyna wyglądała dojrzalej niż Ewelina, ale byłam pewna, że nie przekroczyła osiemnastki. Rozmawiała swobodnie z facetem, nie przeczuwając, w co się pakuje. Nawet gdybym teraz ją ostrzegła, nie uwierzyłaby mi. Chwyciłam za telefon i od razu zadzwoniłam na policję.

– Przyjedźcie, złapiecie faceta na gorącym uczynku – namawiałam. – Znów sprowadził do domu jakąś dziewczynę.

– Zrobimy, co w naszej mocy, proszę zdać się na nas – zapewnił mnie męski głos i połączenie zostało przerwane.

I znowu cisza, spokój, nikt nie przyjechał, nic się nie działo. Tkwiłam godzinami przy judaszu, bo dobrze rozumiałam, że tylko ode mnie zależy dobro naiwnej dziewczyny z telewizji.

Puść ją, bo zacznę krzyczeć…

Minęły dwa nerwowe dni. Zastanawiałam się, co zrobię, kiedy po nią przyjdą. Powinnam ją bronić, ale jak? Sama przeciwko sąsiadowi i parze pośredników? Nawet z ciupagą w ręce nie miałam większych szans. Trzeciego dnia zadzwoniła Helenka. Odebrałam telefon, przykładając jednocześnie oko do wizjera, ponieważ wydawało mi się, że coś usłyszałam.

Ha, widzę ich! – szepnęłam.

Helenka od razu się zaniepokoiła.

– Kogo? A w ogóle, co ty robisz w domu? Przecież miałaś do mnie przyjechać na kilka dni, Kondzio mówił…

– Psst. Mów ciszej – syknęłam, zapominając, że tylko ja słyszę Helenkę.

– Mamo, co tam się dzieje?! – córka zamiast zastosować się do mojej prośby, podniosła głos.

– Pośrednicy przyszli po dziewczynę – wyjaśniłam krótko.

Helena przez chwilę się nie odzywała, przetrawiając informację.

– Nie żartujesz i nie próbujesz mnie wkręcić? – upewniła się.

– To poważna sprawa, córeczko. Zawiadomiłam policję, ale oni zlekceważyli moje zeznania. W każdym razie nie ma ich tu, a bardzo by się przydali.

– Grozi ci niebezpieczeństwo? – teraz córka mówiła całkiem innym tonem.

– Stoję z okiem przylepionym do judasza. Nie zamierzam otwierać drzwi, więc nic mi nie zrobią.

– Nie ruszaj się z miejsca. Dzwonię do Kondzia i za chwilę będziemy u ciebie.

– Świetnie – powiedziałam nieuważnie i rozłączyłam się, bo drzwi od mieszkania sąsiada się otworzyły.

Tym razem nie poszło im tak łatwo. Chwyciłam ciupagę, wzięłam głęboki oddech i wyszłam z mieszkania.

– Zostawcie ją! – powiedziałam drżącym głosem.

– A pani to niby kto? – starszy facet wybałuszył na mnie oczy, jego zdumienie nie miało granic.

– Puść ją, bo zacznę krzyczeć – powiedziałam stanowczo, a w głowie zaczęło mi sie kręcić.

Ostatnie co zobaczyłam, to faceta z kucykiem, który nagle pojawił się przed moja twarzą.

Tylko nowy wizjer poproszę

– Patrzcie, otwiera oczy – cienki głosik Hirka wwiercił mi się boleśnie pod czaszkę.

– Mamo, nareszcie się ocknęłaś. Jak się czujesz? – twarze Helenki i Konrada wypełniły pole widzenia.

Powoli wracałam do przytomności.

– Gdzie jestem?

– W szpitalu, zostaniesz tu przez kilka dni na obserwacji.

– Co z dziewczyną? Uratowana? Pomogliście jej? – błogosławiony spokój wywołany omdleniem zniknął. Wszystko natychmiast do mnie wróciło, musiałam wiedzieć, co się stało z nastolatką.

– Policja była na miejscu. Interweniowali, ale... Musisz wiedzieć, że nie miałaś racji.

– Jak to? – zapytałam z urazą.

– Ten człowiek z kitką, twój sąsiad, to dobry człowiek. We współpracy z fundacją pomaga kobietom, które uciekają z przemocowych domów. Jest psychologiem i pierwszym kontaktem, z jakim takie kobiety mogą się spotkać. Z jego domu są odbierane przez pracowników fundacji, która znajduje im miejsce w specjalnych ośrodkach dla kobiet w kryzysie.

– A co z Eweliną N.? Przecież zniknęła!  – Zapytałam.

– No właśnie czasami o to chodzi, żeby taka kobieta zniknęła z radaru partnera, od którego chce się uwolnić. Jest bezpieczna. Otrzymała pomoc, jest w ośrodku, cała i zdrowa.

– Dla ciebie to koniec przygody – oznajmił stanowczo Kondzio. – Od tej pory, zamiast tropić przestępców, będziesz zachowywała się z rozwagą, jak przystało na starszą panią, matkę i babcię – powiedział.

– Dobrze synku, tylko nie zapomnij zamontować w drzwiach nowy wizjer, ponieważ przez stary nie widać, co się dzieje za drzwiami – odparłam.